sekret II: Nieprzyjaciel

Piotr Wojciechowski

 

Upadek zbuntowanych aniołów, Pieter Bruegel, 1562

 

Sekret drugi

 

 

 

Nieprzyjaciel

 

 

 

Wszyscy zaś wobec siebie wzajemnie ubierzcie się w uniżenie serca (pokorę), Bóg bowiem hardym się sprzeciwia, a uniżonym łaskę daje. Uniżcie się więc pod silną ręką Boga, aby was wywyższył w odpowiedniej porze. Każdą troskę zrzućcie na Niego, bo On martwi się o was. Stańcie się trzeźwi! Zacznijcie czuwać! Oskarżający was oszczerca (diabeł), jak lew chodzi wokoło, jak lew ryczący szukając kogo pochłonąć.”

 

1P 5,5b-8

 

 

 

 

 

 

W pewnej parafii żył proboszcz z kilkoma wikarymi. Przez dłuższy czas relacje między nimi były normalne. Pewnego dnia jeden z nich zauważył, że każdy z każdym żyje w napięciu i coraz częściej się kłócą. Uciążliwe stało sięzasiadanie przy wspólnym stole. Trudno było razem coś ustalić. Pojawiła się niechęć i uprzedzenie do drugiego oraz ciche sądy, które zamykały usta.

 

Co się wydarzyło?

Co sprawiło taką zmianę?

Pewnego dnia jeden z wikarych odkrył, że siostry zakonne, które pomagały w parafii, rozmawiały z każdym z nich osobiście, mówiąc źle o pozostałych. Kreując atmosferę współczucia wobec jednego, wytłumaczyły mu dlaczego cierpi. Sugerowały, że przyczyną jego cierpienia jest któryś z jego współbraci. I dodawały: „tylko nie mów o tym, że ci powiedziałam”. Kiedy prezbiterzy to odkryli, bardzo szybko zrezygnowali z pomocy i obecności tych sióstr w parafii i od razu odzyskali jedność.

 

Ta historia jest przykładem taktyki złego ducha. We wszystkie moje problemy, relacje każdego z ludzi z drugim człowiekiem, w relacje z Bogiem i również w moją relacje ze sobą samym, wchodzi odwieczny fałszywy adwokat człowieka. Staje p o m i ę d z y i nastawia mnie źle przeciw drugiemu. Tłumaczy mi w granicach „świętej” logiki, że się nie mylę, że właśnie tak jest, że to co myślę, to nie jest sąd, że taka jest właśnie prawda, że mam rację. I wszystko się zgadza - on jest winny! Gdyby tak nie zrobił albo nie był taki, to bym nie cierpiał, to historia mego życia poszłaby lepiej. Fakty mi się zgadzają, interpretacje są bezsprzecznie prawdziwe.

 

Niestety, nie pamiętam, że nasza logika jest naszym wytworem. Po pierwsze jest ograniczona tzn. zamknięta w przestrzeni określonych danych i informacji jakie posiadamy. Bóg widzi wszystko, a my tylko fragment. Demon, który niestety jest o wiele inteligentniejszy od nas, potrafi skonstruować taki ciąg logicznych wniosków i twierdzeń, że nie jesteśmy w stanie dostrzec ukrytego w nim fałszu. W jakiejkolwiek relacji z nim zawsze będę na pozycji pokonanego i pokona mnie bronią, którą uważam za fundament wnioskowania - logiką.

 

Oszczerca zawsze, wciąż na różne sposoby, oskarża mojego współtowarzysza życia. Wchodzi pomiędzy i każdemu z nas tłumaczy, w sposób wysublimowany, logiczny, nie do obalenia, że źródłem mego cierpienia jest drugi człowiek, który chce źle dla mnie, który ma złe intencje i planuje podstęp. Jest wtedy dla mnie oczywiste, że to on zgrzeszył i jest winny. Albo uważamy, po prostu, że jest głupi.

 

I zaczyna żyć we mnie sąd, pogarda, zazdrość, wstręt, uprzedzenie, kpina, oszczerstwa (które tłumaczę: tak przecież jest!). W końcu unikam relacji i karmię się „swoją prawdą” (czytaj: sądami). Kultywuje się we mnie życie przeszłością.Moje stare, fałszywe wnioski podgrzewam i ugruntowuję nowymi słusznymi „dowodami”, że „tak jest”, a do tego dochodzi osąd „on się nie zmieni” i „nie ma co się z nim zadawać”. To oczywiście przekazuję wszystkim, aby ich „ostrzec” przed tą osobą, aby nie mieli takich problemów jak ja.I tak staję się sędzią i katem.

 

Ten mój „kolega”, który nie odpoczywa i jest przy mnie ze swoimi pomocnikami kompanami, uczy mnie z fantazją, jakzarażać innych tą śmiertelną infekcją serca. Jest zaangażowany nieustannie i funduje nam wciąż nowe i nowe, bardzo „słuszne” podstawy mojej rozrastającej się struktury racji (oczywiście od początku fałszywej).

 

Kiedy taka struktura sądów i racji jest już dostatecznie duża, wtedy żyję już swoim życiem. Zaczynam dochodzić do coraz „głębszych” wniosków. Wreszcie „otwierają” się mi się oczy i już „rozumiem” wszystko: „dlaczego on jest taki”, „dlaczego tak zrobił”, „jaki miał zamiar”, „znam jego złe intencje”. Wtedy wydaje mi się , że mam wyższy poziom błyskotliwości i „mądrości”. Widzę więcej niż inni, a moja pamięć i wzrok są nieomylne.

 

Wtedy staję do walki. Przecież mus obronić moje życie przed tym zagrażającym mi człowiekiem, który mnie niszczy. Mam wewnętrzny przymus, by „ujawnić zło” i powiedzieć mu „prawdę”. I tak rośnie eskalacja zatrucia mojego serca i mojego życia. Wszystko jest tak skonstruowane, że nie dostrzegam intrygi. Jestem przekonany o mojej słuszności, a tak naprawdę wprowadzam coraz większą destrukcję i chaos do mojego życia oraz do życia innych.

 

Dlaczego, Boże, pokazałeś mi piekło?! Dlaczego ukazałeś mi rzesze wyjących z bólu, przywartych do swego miejsca, jak drzewa, ze skórą wciąż odpadającą, pełną ran, z twarzami pełnymi rozpaczy?! Chyba tylko dlatego, bym nie żył dalej dla siebie, bym zgodził się wreszcie oddać swoją wolę na służbę u Ciebie. Bym zrozumiał swoją tragedię! W jakiej ciemności żyję, torturując wszystkich swoją zapalczywością naprawiania drugiego. W rzeczywistości wszystkich krzywdziłem i zadawałem rany. Pewny siebie nie dostrzegałem oszustwa, które wypełniało moje życie, większość moich decyzji. Kiedy otworzyłeś mi oczy i pojąłem, kim jestem, gdy dałeś mi siły, bym spojrzał rzeczywistości w oczy i bez lęku mógł ujawniać ciemne miejsca w duszy, wtedy dostrzegłem Twoją niesamowitą cierpliwość i miłość do mnie, Twego wroga. A zrodzona wdzięczność popycha mnie aż do dziś, bym mówił o tym wszystkim.

Nasz, mój przeciwnik, wchodził również pomiędzy mnie a samego Boga. Pracował on niestrudzenie, by utrwalało się we mnie podejrzenie wobec Boga o brak zainteresowania moim życiem, moim małżeństwem i rodziną.

 

Pracuje ze mną, by mnie przekonać, że mój Stwórca, owszem stworzył mnie, ale nie bardzo Go interesuje moje cierpienie. A nawet próbuje mnie „oświecić”, że Bóg nie jest wcale dobry, ale że jest zły. Główną kartą w tej grze jaką prowadzi ze mną, jest cierpienie. A najsilniejszą kartą - cierpienie niewinnych. Mówi: „Jeśli Bóg na to pozwala, to nie może być dobry!” Ten upadły anioł z powodu swej pychy jest przekonany o swojej racji i przekonuje nas o tym, że Bóg nas oszukuje. Przedstawia się, jako wyzwoliciel ludzkości spod jarzma Prawa, którym Bóg nas ograniczył. Jest on nieustannie aktywny, aby oderwać nas od Miłości. Parafrazując - to powiedział Lenin - demon potrzebuje nas jako użytecznych idiotów, by zrealizować swój plan pociągnięcia ludzkości za sobą w przepaść.

 

Pozostaje trzeci rejon spustoszenia, jakiego dokonał ze mną oskarżyciel. Moja relacja do mnie samego. Stawał koło mnie i na dwa sposoby zatruwał moją duszę. Pamiętam, jak mówił do mnie: „jesteś szczególny, mądrzejszy, lepszy od innych”; „oni jeszcze się na tobie nie poznali”. Wzbudzał pogardę albo wyższość nad drugim. W tym stanie zaślepienia nie byłem w stanie dostrzec, jak niszczę ludzi. Mówił dalej: „potrzebujesz Boga, by pomógł ci zrealizować to „dobro”, jakie masz i „nawrócićtych grzeszników, którzy żyją koło ciebie. Musiałem potem jeść owoce tej postawy - prawie nikt nie chciał ze mną przebywać. Uznany za faszystę byłem persona non grata. Drugi sposób, w jaki truł moje serce, to momenty, kiedy dowodził mi, że jestem bankrutem i do niczego, że cała moja troska o nawrócenie, o to żebym kochał, by moja rodzina była chrześcijańska, to iluzoryczne mrzonki - proch i dym. I byłem o krok od rozpaczy. Obarczony przez oskarżyciela winą za każde dzisiejsze cierpienie dzieci tonąłem w smutku, który każdy widział na mej twarzy.

 

Odkryłem wówczas, co mówi Piotr apostoł - jedyne wyjście, aby nie zginąć, to „ubrać się w pokorę”1. Oznacza to, iż każdego dnia muszę szukać miejsc, gdzie jeszcze wciąż daję się oszukiwać złemu - swoich grzechów. Żyć tak, by „mój grzech był zawsze przede mną” i mnie wyprzedzał. Abym ani ja, ani nikt inny nie miał wątpliwości, kim jestem. Aby nie wprowadzić w błąd nikogo, iż mam jakąś zdolność czy siłę, by kochać czy przebaczać. Aby każdy przynajmniej podejrzewał, że chyba za tym wszystkim stoi Bóg i Jego chciał spotkać.

 

W jaki sposób można „uniżyć się pod mocną ręką Boga”?

Jak „zrzucić troski na Niego”?

Co oznaczają słowa, aby „być trzeźwym”?

 

Dawid, Jakub, Paweł i wszyscy apostołowie z Piotrem na czele, doświadczyli w newralgicznej chwili swego życia tego upokorzenia, które wyzwala od iluzji. Tej nocy, gdy Dawidowi po poście i modlitwie umarł jego syn, tej nocy, gdy Jakub wyszedł ze zwichniętym biodrem z potoku Jabbok, tego dnia, gdy Paweł padł ślepy na ziemię - w tych momentach wszyscy uznali, że korzystniej uznać siebie za słabego, bezradnego i grzesznego, bo to właśnie jest Prawda. Lepiej wpaść w ręce Boga. Przestali walczyć z Bogiem w swojej historii, przestali podejrzewać Go o nieuczciwość, przestali zmuszać Go do czegokolwiek. Odkryli swoją ciemność i Jego miłosierdzie, swoją głupotę a Jego troskę nieskalaną interesownością. Każdy z nich puścił w końcu wszystkie sznurki z dłoni, którymi pociągali, by „kontrolować” innych, siebie, historię i Boga. W końcu wycofali się i dali przestrzeń, by Bóg mógł zrobić to, co obiecał. Był to święty moment prawdziwego Objawienia. Mistyczne spotkanie, które zmienia całe życie.

 

Kiedy odkryłem, kim naprawdę jest Bóg, j po wielu latach życia z fałszywą wizją o Nim, myślę, że doznałem tak, jak ci wszyscy święci mężowie, wolności pierwszego oddechu. Pojąłem w końcu, że nie muszę więcej udawać kogokolwiek, że walka o rację jest bezsensowna i głupia, że tak naprawdę ani drugi człowiek, ani ja, ani sam Bóg, nie zagraża mi, ani nie jest moim wrogiem z którym muszę toczyć wojnę. W ten sposób „zrzuciłem troski na Niego”. Przestałem „pilnować” mojej żony, dzieci, znajomych, aby uchronić ich od błędów. Przestałem bronić się przed cierpieniem i odkryłem swoją „urodę” grzesznika. Zacząłem ją nawet przeżywać jako pomoc w walce ze złym duchem. Przestałem rozdzierać szaty i jęczeć nad sobą.

 

Przyszedł taki moment, gdy zacząłem patrzeć trzeźwo na siebie i swe życie. Zacząłem brać pod uwagę, w każdym położeniu, że mój przeciwnik jest koło mnie i wciąż próbuje mnie zwieść. Przed oczyma miałem fakt, że to ja jestem grzesznikiem zdolnym do wszystkiego, jak również wszyscy, którzy mnie otaczają (łącznie z ojcem, matką, żoną i dziećmi). Przestałem mieć złudzenie, co do kondycji człowieka grzesznego i nie dziwiłem się już, że upadałem.

 

Taki sposób życia, to owoc tego cennego skarbu Kościoła, jakim jest katechumenat.Bardzo trudno go doświadczyć bez skrutyniów i wtajemniczeń w kluczu katechezy mistagogicznej, bez katechistów, którzy prowadzą mnie cierpliwie po tej Drodze wtajemniczenia chrześcijańskiego. Trudno byłoby mi tego doświadczyć bez oświecenia historii, a w niej mojego każdego krzyża. Jestem przekonany, że katechumenat wróci do Kosciola w obliczu postępującego rozkładu społecznego, idei, filozofii oraz etyki. Jestem przekonany, że Bóg nie robi nic bez powodu i wzbudzenie na nowo katechumenatu przez Niego w Kościele, to nie jakiś Jego kaprys czy folklor, ale konieczność powrotu do pierwotnej żywotności Kościoła, aby jak mówi Chrystus: „bramy piekła Go nie pokonały”.

 

 

safari

_____________________________________________

 

gdzie pragnienie i głód

samotność i smutek

wychodzą oni na nocne łowy

w pustynną krainę miast -

tam krąży jak cichy cień

wciąż nienasycony smok -

 

ubrany w skórę lwa

udaje obrońcę i zbawiciela

zrównoważony i bystry

czyha na sposobność

by mnie upolować

i zawiesić me serce

jako trofeum

na drzewie pierwszego kłamstwa

 

to safari trwa od dnia

gdy ręka Ewy wyznała

nieufność Ogrodnikowi

i zdecydowała się przylgnąć

do niosącego światło2

który je stracił

 

łowy trwają do ostatniego oddechu

sam zginąłbym upolowany

kawałek po kawałku

nie miałbym szans!

gdyby nie Ty

ubrany w szatę skąpaną we krwi

z mieczem który wychodzi z Twych ust

1- 1P 5,5b

2 - Lucyfer [z łac. – niosący światło; lucem biernik od lux (światło) + ferre (nieść)], także Lucyper [fer zamieniono na per – od łac. perdere (stracić)]