NA DRODZE DO OJCZYZNY
Na Drodze do Ojczyzny

improwizacja
Colloseum
dlaczego
ryzyko
jedna chwila
kryzys
pewność, że nadejdziesz
w drodze na drugi brzeg
w jednej chwili
czułe słówka
ustąpcie
prawda
zrozumieć historię
...gdy śmierć się zbliża...
poza horyzont
o wolności
apologia
Praga
omieszkam
### (i byłem na końcu świata...)
powrót
co się dzieje?
bez pośpiechu
walka z Bogiem
moja wina
wojna
dzień, w którym spotkasz śmierć
wczoraj dziś jutro
autorytet
noce
skrucha
1000 lat świetlnych stąd...
niepewność
przechodząc
wybory
wspomnienie
tęsknota i żal
aniołowie
taniec
żyć i nie umierać
coraz bliżej coraz szybciej
krytyka czystego rozumu
stąd do wieczności
nie opuść mnie
wbrew ludziom
przekraczając próg światła
list
egoizm
11 grudnia 2006
dla moich przyjaciół
transformacja serca
słowo o miłości
psychologia mas
misterium poznania
poranny wiersz
po cichu
już czas
na granicy przemian
już niedługo...
### (moje smutki...)
miasto
w podróży
wybuch słońca
prolog do testamentu
by dotrzeć
słabość serca
pomiędzy
### (noc żyje...)
### (gdy Hitler...)
myślę o niej...
ostatnie pejzaże
żegnaj poezjo
improwizacja
na wielkiej estradzie zaczęło się przedstawienie
w scenografii powszedniego dnia
w świetle jupiterów: słońca, gwiazd i księżyca
wyszliśmy na scenę
aniołowie płaczą
ludzie odchodzą zawiedzeni
bo kiepsko gramy
uparcie tworzymy swój scenariusz
my - w tym wielkim widowisku świata -
improwizujemy
Colloseum
Colloseum
szczęśliwy, kto zawierzył Bogu, nie dozna zawodu
umieram powoli na oczach widowni
sycą swój wzrok moimi potknięciami
każdy błąd znaczony jest śmiechem pogardy
a sukces - krzykiem i gwizdami
gdy przestępuję próg mego domu
ryzykuję utratę spokoju i odpoczynku-
wchodzę na arenę lwich pretensji
tygrysich sądów, syczących nieżyczliwości
był czas, gdy usilnie chciałem zmienić świat
by na przekór wszystkim
stworzyć miejsce szczęśliwe na ziemi
dziś umieram powoli
nękany przez stróża mych grzechów
kreatora mych upadków i głupich decyzji
lecz z serca nie wypuszczę nadziei
o nowym człowieku i nowym życiu
ostatni bastion świeżego oddechu
reanimującego me serce
dlaczego
dlaczego
powiedz: dlaczego
czas tak szybko starzeje się
przeciąga po twarzy cierpieniem
i kradnie nam siły
powiedz: dlaczego nam nie wystarcza już trochę słońca
spacer we dwoje
powiedz: dlaczego
składamy bagaż wspomnień
a Dziś mija
niezauważalnie
powiedz: dlaczego
tyle nie spełniło się
a jeszcze więcej
zepsuliśmy
powiedz: dlaczego
nie czytamy wierszy, nie tańczymy
przed szaleństwem
drzwi zamknęliśmy
powiedz, dlaczego
ryzyko
ryzyko
stoimy naprzeciw wielkiej przygody
w myślach nie widzimy powodzenia
nikt z przyjaciół nie wytrwał koło nas
wszystko sugeruje by nie ruszać w drogę
jednak w sercu odnajdujemy iskrę wiary
popychani tęsknotą poza możliwości
ruszamy
mosty spalone
jedna chwila
jedna chwila
niedługo pójdziemy przed siebie daleko
za nami zostanie miasta bezduch
i mroczny cień podwórzy
bez strachu wejdziemy w olch gęstwinę
ścieżkami zaklętych pragnień
za szeptem głębokich wzruszeń
i tajemnice przed nami otwierać będą
kielichy słodkich wspomnień
niezaprzeczalnych śladów nadziei
niedługo dojdziemy do końca końców
za nami wszystko co było powróci
jak fale odbite od brzegu
cóż życie moje powiesz, gdy czas tak mija
w podróży przez ludzkie serca
jak sen motyla?
czy można w tym krótkim momencie
wszystko zobaczyć, naprawić, oddać
i chwilę choć kochać?
raz kochać
kryzys
kryzys
na czym dom budować - pytanie
sięgamy korzenia pytania
intencja
na czym oprzeć odpowiedź - pytanie
zdać sprawę z zarządu
wiara
na czym polega słuchanie - pytanie
poddać w wątpliwość ego
pokora
na czym skończymy tę drogę - pytanie
sięgamy poza kres poznania
życie
pewność, że nadejdziesz
pewność, że nadejdziesz
śmierć blisko nas
o krok
ukryta między chwilami czeka
cierpliwie na swój czas cicha
odsłania twarz czasami między dzwonami
przyjaciółka moja wierna puka do drzwi wdzięcznie srebrno-dźwięcznie
i mówi:
nie zapominaj o mnie kochany
ta kruchość dni ponagla mnie by naprzód w nieznane iść
i kwiat miłości znaleźć ukryty w sercu na dnie
śmierć blisko nas
o krok
bada czy dobry to czas
dla nas
by ruszyć na spotkanie
z Wiecznym
odsłania twarz czasami
i mówi:
nie zapominaj o mnie kochany
w drodze na drugi brzeg
w drodze na drugi brzeg
rozpada się we mnie mój świat
który stwarzałem całe życie
krok za krokiem dokładnie
gdy napotkałem granicę miłości
której przekroczyć nie byłem w stanie
upadłem pod brzemieniem pewności siebie
upadek mój był wielki -
większy niż wtedy, gdy zdradzałem
kłamałem zabijałem
rozpada się we mnie moje ciało
już starzeć się przyszedł czas
przechodzić na drugi brzeg życia
niezauważalnie tracę siły
psują się we mnie wszystkie tkanki
krew nie pulsuje równo
kochana, już dziś wiem dlaczego
dlaczego oddech tracę
i serce zużyte nie bije mocno
bo nie kochałem nikogo
i cały świat się kręcił wkoło mnie
i nie chciałem stracić niczego
rozpada się we mnie mój świat
plany marzenia, ambicje, projekty
tracę wszystko nieodwracalnie
by pokochać, choć jeden raz
pierwszy
w jednej chwili
w jednej chwili
w jednej chwili zmieniło się wszystko
zgasła radość, opuściła odwaga
bo dotknęliśmy śmierci bez wiary
i zniknęło szaleństwo życia
zdeterminował nas rozsądek
w jednej chwili zapadła zasłona
miedzy nami - piorun z Nieba
obezwładnił nas
a wydawało się, że nie wrócimy więcej
w świat zwątpień i pretensji
w jednej chwili darował nam - odebrał nam
dlaczego w tamtej chwili nie mieliśmy sił?
nie mieliśmy sił żeby walczyć?
dlaczego żądaliśmy? dlaczego
czułe słówka
czułe słówka
co mi po twoich uśmiechach
po twych miłych słowach
i ciepłych spojrzeniach?
złudą są dla mnie
znieczulają we mnie pewność
iż każdy człowiek to kłamca
już łudzić się nie chcę
znów cierpieć
tracić życie na powtarzanie tej samej lekcji
do szczęścia potrzebny jest tylko
pokój z innymi
zgoda na własną historię
i serce zdane tylko na Boga
i myślisz może, że chłód ze mnie wieje
niedostępność i dystans -
nie szkodzi
to, czego pragnę i pożądam
jest niezniszczalne - ukryte głęboko
przykro mi, że nie widzisz
co mi po twoich uśmiechach
po twych miłych słowach
i ciepłych spojrzeniach?
przeminą jak mgła w słońcu
ustąpcie
ustąpcie
odpocznijcie marzenia moje
moje plany przemyślne
i pragnienia
idźcie na wieczny odpoczynek
do krainy nierealnych snów
przerwanych nad ranem
w najważniejszym momencie
przejdźcie do muzeum fantazji
gdzie nawet kustosz jest wariatem
a pokoje są, gdy ich nie ma
idźcie spijać żale z ust
kobiet i mężczyzn
na zadeptanych chodnikach miast
odpocznijcie marzenia moje
już mi ciężarem wasze żale
że niespełnienia czas nie nadchodzi
i ludzie złośliwi nieżyczliwi
odejdźcie i nie wracajcie
by kraść mi jedno
i tak krótkie życie
prawda
prawda
bezpowrotne są wszystkie nasze kroki
zadajemy sobie cierpienia uderzając na oślep
nie rozpoznając prawdziwego wroga
idziemy na świętą wojnę o prawdę
torując drogę rzucamy pod nogi wszystko i wszystkich
"a cóż to jest prawda?" - pytał niegdyś Piłat -
to nasze odwieczne poszukiwanie rozeznania -
pewności, że idziemy drogą dobrą -
rzuca nam co dzień wyzwanie
nasz błąd tkwi w tym, że wierzymy
w antropologię niekompletną -
pomijając najmocniejsze dane
których wpływ determinuje wszystko
lecz życie można zaczynać od Nowa
wprowadzić Prawdę na początku równania życia
i kierunek zawsze będzie właściwy -
a wszystkie nasze błędy nie będą mieć większego wpływu
na końcowy wynik
bezpowrotne są wszystkie nasze kroki
lecz życie można zaczynać od Nowa
zrozumieć historię
zrozumieć historię
w zagajniku na pagórku wielkiej Puszczy
siedziałem wczoraj i słuchałem echa lat
które odpłynęły z wartkim potokiem przemijania
coraz bardziej zmieszane wydarzenia
znaczone datami obrazów
datami głosów
datami cudownych pamiątek
coraz bardziej wyblakłe zdjęcia pamięci
warto odrestaurować
nadać im właściwy koloryt
pełniejszą wymiarowość z perspektywy -nastu czy -estu lat
umieścić komentarz wtedy jeszcze niewidoczny
potem przejrzeć w chronologii
ciąg przyczyn i skutków
następstw i konsekwencji
i siedząc z przyjaciółmi przy winie
zachwycić się na nowo
tym niepowtarzalnym
częstokroć niedocenianym scenariuszem
gdy siedziałem na pniu sosny
a słońce miło wysyłało porcje energii
w wyniku reakcji termojądrowych
w wyniku rozpadu atomów
i ciepłem atakowało me dłonie
pomyślałem
że nie można wydać opinii o historii
dopóki nie przeminie
dopóki w wyniku rozpadu wydarzeń
i wyzwolenia energii
nie przekaże Słowa spinającego całe życie
od narodzin do śmierci
i tak siedziałem
żona spała na trawie
córka robiła szkice
a inni biegali i szukali przygód
pośród pagórków i drzew -
niesamowity splot radości lęków pragnień myśli
niemożliwa do objęcia mozaika istnień
tajemnica
którą otworzyć można kluczem
materializującym się coraz wyraźniej
dzień po dniu
cierpienie po cierpieniu
...gdy śmierć się zbliża...
...gdy śmierć się zbliża...
już nadchodzi dzień
już jest blisko
gdy będę musiał wszystko opuścić
konieczne by w sercu
rozwiązać więzy
pragnień i pożądań
by uwolnić je od oczekiwań
wobec każdego
już zbliża się noc krótka
niepewności
by zapalić żarliwości
krzyk
konieczne bym wytrwał cierpliwie
nadzieję biorąc za stróża
gdy ciemność godziny spowalnia
i nie ucieknę przed Tobą
i nie zaszyję się w ciepłym kącie materii
wystawisz mnie na arenie
sądu
i nagość odsłonisz
każdy grzech odkryjesz
zapytasz: ile razy kochałeś?
ile razy kochać chciałeś?
czy raz chociaż?
już dzień nadchodzi
już blisko jest jak oddech...
a wszyscy wokół
czekają
na serca mego przemianę
poza horyzont
poza horyzont
Marii Weronice Judycie Abrahamowi Eliaszowi Jakubowi Carmen Tytusowi Racheli
prolog ...
panie Frodo
jak skończy się twa podróż?
gdy przestrzeń stąd do celu
pełna wrogów
jakżeż można przemknąć się cicho?
czyż Oko nie czuje wszystkiego?
coraz trudniej dźwigać brzemię
kiedy widzą nawet cienie
gdzie kres twej drogi?!
bramy powrotu zaciskają się
bezpowrotnie
im bliżej cel przed tobą
co popycha cię wprost w przewrotne ramiona?
czy warto stracić zieleń i kwiaty Shire'u?
i zapach truskawek?
i przyjaciół śmiech?
- cały spokój życia?
panie Frodo
dokąd zaprowadzi cię twój wybór?
kim jesteś by zależało od ciebie
szczęście tak wielu?
kim?
... epilog .......
stojąc przed oceanem życia
z przerażeniem sięgamy wzrokiem w bezkres
przez ruchome ścieżki fal
nie znamy smaku dotarcia na brzeg
lękamy się wyruszyć w nieznane
zostawić na piasku ślad
odbijamy od brzegu
mając przeczucie, że musi być pięknie
osiągnąć nieskończone
i chociaż czoło głaszcze wiatr powrotu
przebijamy fale
odpychając za siebie przeszłość
by kiedyś przekonać się
że wszystko było pewne od początku
że nie było klęsk i porażek
bo kroki nasze za każdym razem
przecierały szlak na Wschód
prowadzone nieogarnioną tęsknotą
za wieczności ogniem
za nieśmiertelnością
za Miłością
o wolności
o wolności
wolność, którą dałeś
kształtuje moją tożsamość
rodzi we mnie osobę -
człowieka, który chce dać
wolność sprawia
że mogę przekroczyć granicę interesu
granicę opłacalności
granicę śmierci
wolność, którą dałeś
oszałamia mnie
i stawia przed wyborem -
tworzeniem życia
wolność bez palca rozeznania
pajęczyną okleja wyjścia
topi w gorącym wulkanie
wszystkie piękne pragnienia
apologia
apologia
to nieprawda że nie dałem Ci nic
i że pomyliłem się
i tkałem świat twój fałszywymi nićmi
że prowadziłem Cię ścieżkami tak
byś wybierać nie mogła
i życiu twemu zabrałem
najpiękniejsze rozbłyski szczęścia
to nieprawda, iż zamykałem Ciebie
w świecie z czterech ścian
i związywałem opaską oczy
że Ci ukradłem przyjaciół
i radość dzieciństwa
dziś napadają mnie demony
wytykają palcami
i mówią: ty nie kochałeś!
i życie twoje było kłamstwem!
wszystko stracone!
wtedy z serca wyciągam pamiątek szkatułę
zaglądam do niej i wołam:
któż kocha: ty? ja??
któż myli się? któż zna drogę na przestrzał śmierci??
choć nigdy kochać nie umiałem - kochałem
choć zawsze bałem się śmierci - nie umarłem
choć lęk jutra ściskał mnie - rozdawałem
i mówisz do mnie: być może
lecz dziś jest inaczej -
twój romantyzm prysnął!
a praca i pieniądz przykryła serdeczność
szaleństwo i radość!
---------
odnajduję dziś miejsce swoje
na poboczu życia
bez oklasków i glorii
jakby wzgardzony i odrzucony
chwytam chwile upokorzeń jak zatrute motyle
i maluję nimi dzień za dniem
cierpliwość oczekiwania
Praga
Praga
to miasto pełne starych wspomnień
arcydzieł sztuki
śladów wielkich królów i pięknych dam
krętych uliczek
związanych placem pełnym święta:
tańczących połykaczy płomieni
grajków wyczekujących korony na piwo
malarzy tęskniących za odrobiną sławy
i trzepotu gołębi
w tym mieście
na moście pośród wielu posągów
- martwych świadków nadziei wielu ludzi
oczekujących co roku
lepszego jutra
na tym moście dotykałem kamienia
o który oparty Jan
do ostatniej chwili bronił tajemnic sumienia
Zofii żony Wacława
zepchnięty w nurt Wełtawy
dał miastu odpowiedź
za kogo warto umierać
lecz dzisiaj choć tyle pamiątek
o Świętym krzyczy w tym mieście
zamknięto Prawdę w więzieniu
a tolerancją zatkano Jej usta
o Prago tak wielka i piękna
dlaczego tak łatwo rozdałaś
świętość i krew męczenników?
Gdzie duszę swoją sprzedałaś?
omieszkam
omieszkam
omieszkam ci powiedzieć moja droga
ze chyba nie zdążę zakończyć wszystkiego
jak chciałem, jak pragnąłem. Na Boga,
módl się za mnie, kochana, bo bez tego
nic z naszych marzeń o wspólnym życiu
na wieki
### (i byłem na końcu świata...)
###
dla mojej żony i dzieci (Amor Gitano)
i byłem na końcu świata oglądać cuda
niesamowitych pragnień marzeń tęsknot
zaglądałem w szczeliny monumentu niebios
szerokie firmamenty drgały melodią
która pociągała moje serce tak mocno
że rezygnacja z powrotu była oczywista
i widząc tak niewiele zdawało się
że dotarłem do końca bezkresu wszelkich oczekiwań
i nie chciałem niczego więcej tylko być Tam
przez całą całą wieczność
i byłem tam na krańcu świata a początku nowego
a nie mogłem odnaleźć twych znajomych śladów
na wąskiej drodze ponad pyłem gwiazd
gdzie światło było mi przewodnikiem
i niemożliwe było by ukryły się przed moimi oczyma
gdzie poszłaś? przecież wszystko było jasne!?
umówiliśmy się u podnóża Wielkiej Bramy
by razem zrobić ten najważniejszy krok życia
gdzie jesteś?? we wnętrzu mym wszystko drży
a ciało ogniem się przepala
co się stało???
i powróciłem z krańca świata by szukać cię i pomóc ci
i żaden dzień nie dawał mi już ciepła
i żaden ptak nie śpiewał pięknie
szukam cię już tak
tak wiele lat
i choć często patrzysz w moje oczy
nie widzisz nic poza przemijaniem
nie słyszysz mego błagającego szeptu
nie czujesz mej tęsknoty by przeżyć z tobą
przygodę za Wielką Bramą
i będę cię szukał tak do ostatniej chwili
a w ostatniej chwili może odnajdę cię
i pójdziemy dłoń w dłoni obok siebie
tak jak kiedyś marzyliśmy pragnęliśmy
kreśląc małymi palcami szkice naszych planów
rzucając się w nieznane na wielkie wody życia
noc nocy dzień dniowi wiadomość przekazuje
tylko serce nie może trafić do serca
powrót
powrót
z wdzięczności Zbyszkowi i Dorocie
wszystko, co przeżyliśmy razem
jest w naszych sercach -
czasem przez żal i sądy przykryte -
ciemnym płaszczem
przez naszą chorą wyobraźnię
i wybujałą pewność siebie
dziś wydaje się, że ktoś nas oszukał -
wprowadził do pokoju
z którego nie ma wyjścia
rzucamy się na wszystkie strony
jak szaleni
jak ptak w klatce
uwięzieni przez złodzieja szczęścia
a przeżyliśmy wiele
pięknych i wielkich chwil
których świadectwo wiernie stoi w cieniu
naszych ciągłych pytań o sens
dlaczego nasza wola cierpi jak pies?
a ambicje zamykają serce?
i nie rozumiemy już nikogo
ani samych siebie
i gnamy tylko siłą bezwładu?
dlaczego nie widzimy naszej głupoty?
i zawziętości o swoją racje?
-------------
pamiętam wszystko, co przeżyliśmy razem
i wiem, że nie byliśmy sami
że pomoc przychodziła co dzień
z nieba
na ścieżce naszych zmagań
i dziś, kiedy jakby umieramy
odnajdźmy dawne pamiątki naszej miłości - że była z nieba
nie zwątpmy, że nie zostawi nas Ten, który ją nam dał
co się dzieje?
co się dzieje?
co się dzieje panie prezydencie?
czy odpowiedź usłyszę czy nie?
wokół przesuwają się wydarzenia
rozdawane przez wytrawnych graczy
czego przyjacielu
możemy spodziewać się jeszcze od czcicieli Allacha?
ostrzą języki, miecze i sumienia
by nienawiścią ugasić swe oburzenie
co jeszcze nadejdzie jutro, kochana?
kto zerwie nas jutro z łóżka?
sprzymierzeniec czy donosiciel?
czy uciekać nam przyjdzie?
czy zawisnąć na drzewie?
jak zdrajcy
nie spodziewaliśmy się a jednak
wszystko zaskoczyło nas
jedyna nadzieja, która jeszcze we mnie się tli
to ta, że cierpienia nie położą nas na macie
że nie powiemy: to koniec wszystkiego
co się dzieje Panie Piotrze?
cierpliwości
wszystko idzie ok
gra nie jest jeszcze skończona
bez pośpiechu
bez pośpiechu
noce kiedyś były takie długie
czas przez dzień kroczył wolno
bez pośpiechu robiliśmy
wszystko nawet więcej
piękniej szczodrzej
i nie było w nas tych lęków
które dzisiaj w nas wciąż szepczą:
trzeba szybciej, bo wyprzedzą
czujnym okiem badać "teren"
czy nie kryje gdzieś cham wroga
kiedyś ręce mieli dłuższe
do dawania darmo-darmo
nie robili kosztorysów
za twój oddech
lecz dawali to ostatnie
i nie było w nas tej manii
przeliczania czy to warto
czy opłaci się czy zwróci
jak mieliśmy dzieliliśmy
żeby razem dzielić radość
była kiedyś większa wolność
wobec przemijania świata
nie parliśmy w przód po trupach
żeby przeżyć
żeby zdążyć
siadaliśmy gadaliśmy wieczorami
nie o forsie nie o kasie
przy włączonej czarnej płycie
zdawaliśmy sobie sprawę
gdzie idziemy
noce kiedyś były takie długie
czas przez dzień kroczył wolno
pośpiech rzadkim był nam gościem
walka z Bogiem
walka z Bogiem
zmęczony poddałem się -
widać zawsze bezsensowna jest walka z wiatrakiem
usiadłem u Twych stóp
cóż mi pozostało? - zaufanie
że plan twój najlepszy
że nic nie stracę tracąc wszystko
przegrałem
i tylko krzyk mój przebił niebo - osiągnął cel
ze skruszoną tarczą pewności
wróciłem na swoje miejsce
cóż mi pozostało? - cierpliwość
oczekiwanie na twój
uzdrawiający ruch
na szachownicy mego istnienia
moja wina
moja wina
...moja wina...
moja wina, że dziś spotkać nie mogę tylu ludzi
mijamy się jak obcy
dotykając naszych wspólnych przeżyć
nie przekraczając wyznaczonej granicy -
granicy szczerości
moja wina
moja bardzo wielka wina
że miłość rozmieniłem na swe przyjemności
rzucając tylko okruchy tym
którzy mnie kochali
kochali naprawdę
moja wina
wina śmiertelna
że sprzedałem swą gorliwość
za odrobinę małego nie-świętego spokoju
garść wygody
i zgasiłem ogień w sercu
cóż
dziś rzucają się na mnie
moje własne grzechy
jak echo z dalekiej przeszłości
cóż mi pozostaje?
czy wybaczą mi wszystko?
ci, którzy czekali na moje nawrócenie
wybaczą moją winę?
wojna
wojna
zacznijmy historię naszą nocą
gdy jeszcze kształty poznać trudno
i chłód przenika w duszę
maszeruje wojsko
po cichu łamiąc serca
wyciskając z nich lęk -
napój desperatów
kroczy bezwzględnie
odciskając znamię kłamstwa
powoli cierpliwie
podstępnie
nieoczekiwanie przenika ciszę
krzyk człowieka
wołanie głębokie
ostatnie
rozdziera niebo
wybiegają wszystkie nadzieje
stawiają mur ognistych pragnień kochania
ryglują bramy wierząc
że pomoc nadejdzie
lecz nadejdzie na pewno
świt
i pierwszym kwantem światła
rozpocznie koniec
ostatniej bitwy
przesądzonej od wieków
historia nasza kończy się
bo czas znika
i odsłania w końcu
Prawdziwe Oblicze
za którym tęskniliśmy
dzień, w którym spotkasz śmierć
dzień, w którym spotkasz śmierć
śmierć przychodzi po cichutku
i nikt nie wie, że już stoi tuż...
sentymenty i układy nieznane są
tej siostrze, którą widzisz w życiu raz
w jej to twarzy widzisz wszystko:
na co w życiu się spóźniłeś
czego nie zrobiłeś
co zniszczyłeś
co mi trzeba zrobić dziś?
żeby jeszcze coś naprawić?
żeby jeszcze coś zostawić?
żeby jeszcze kogoś kochać?
wczoraj dziś jutro
wczoraj dziś jutro
dla dzieci
gdy stąd odejdę nie płacz
nie myśl, że mnie nie ma
że wszystko stracone
nie smuć się i nie miej żalu
że tyle razy nie kochałaś
wzgardzałaś i cierpiałem
gdy ruszę w najdalszą podróż
nie trać nadziei
iż warto żyć
dziś nie chciałbym by było
innym nasze życie
bez błędów i moich grzechów
bo wszystko przed nami:
dziś ten dzień -
a jutro wieczność
nie mów do mnie: żegnaj
nie mów: och szkoda
- bo to nieprawda!
zawołasz mnie, a będę słyszał
i będę kochał
dodawał ci odwagi
nie mów do mnie: żegnaj
lecz mów: do jutra
autorytet
autorytet
gdzie dziś odnaleźć życia wartość?
wartość cierpienia i śmierci?
popychani przez rozwój
tracimy rozeznanie
gdzie? gdzie droga?
do życia?
gdzie dziś odnaleźć piękno świata?
gdy w splecionych wężach asfaltu
ginie bezinteresowność
przyjaźń rdzewieje
słowo jest warte
pieniądza
gdzie dziś możemy zapytać, gdy nie wiemy?
czy pragnienie ugasi odpowiedź?
śledząc bezmiar informacji
zmieniamy głos serca
co godzinę jak
idioci
jakie drzwi otworzysz przed nami sancte padre?
do kogóż pójdziemy dziś zmęczeni?
gdy terror stał się kluczem
władców przeciw władcom
do legalnej walki
śmiertelnej
jaki kierunek wskażesz, gdy młodość błądzi?
szczera do bólu natrętnie woła?
czy jest nadzieja nadzieja nadzieja?
czy tylko wojna wojna wojna?
gdy strach nam przyszłość
zamyka
---
jak bardzo czekamy
zranieni
ty wiesz
Panie
noce
noce
noce takie krótkie, gdy wołam do Ciebie
nie starcza czasu by przeżyć życie żyjąc
nie starcza sił by podołać wyzwaniom
nie starcza ludzi by nauczyć się kochać
noce takie chłodne, gdy krzyczę do Ciebie
szukam histerycznie wyjścia sił ostatkiem
szukam odpowiedzi na kluczowe pytania
szukam uspokojenia serca zadręczonego
noce takie ostatnie jak gdyby jutro miało się
skończyć
świat
skrucha
skrucha
zniszczyłem ciebie przychodząc wczoraj
niepokornym wzrokiem dając znać
że pojednać się
wypada
i wyglądało tak jak gdyby wydarzył się cud
a ja zaspokoiłem kolejny raz
moje niespokojne
sumienie
i wszystko szło przez długi czas normalnie
po starych uliczkach niedomówień
do skrzyżowania
oczekiwań
i wtedy patrzeć już nie byłem w stanie
w serce z raną tak głęboką
którą zadałem
znowu
płakałem wiele tuż przy granicy beznadziei
wciąż przyzywając na pomoc Boga
pytając szczerze
szukając
pewny, że to cierpienie jest dla mnie ratunkiem
by znaleźć wreszcie mój grzech
czekałem nadejścia
światła
czy będzie mi jeszcze dane ze skruchą stanąć
przed tobą i błagać o wybaczenie?
czy drzwi do siebie
otworzysz?
nie wiem...
ale to jedno na zawsze mi pozostanie:
nie żądać by spokój był między nami
nie żądać uśmiechu i pojednania
lecz żądać upokorzenia
mojego serca
bez oczekiwania
1000 lat świetlnych stąd...
1000 lat świetlnych stąd...
stoję przed tobą - mówię
nie słyszysz mnie
i sięgasz myślą poza ścianę
i nawet, gdy rozpoznajesz moje słowa
nie słyszysz mnie
te same dźwięki
inne serca
dalekie ścieżki
i kiedy echo powraca odbite
nie słyszysz mnie
idąc po drugiej stronie
kanionu życia
i tak próbuję dziś znowu
przerzucić most na Twój brzeg
nie widzisz mnie
i wzrok twój sięga poza ścianę
i nawet, gdy rozpoznajesz cienie
nie widzisz mnie
lecz zjawę
ze złych snów
boisz się
a kiedy sen powraca i budzisz się
nie widzisz mnie
jak czuwam z aniołem
do świtu
stoję przed tobą - mówię
i nawet łez nie ma
jednej łzy
szklane usta
uśmiech zimny
nieodgrzany
bo wszystko poszło na zmazanie
przekreślenie
został sypki proch szczęśliwych chwil -
czy były? - pytasz
celnie raniąc serce
stoję przed tobą - milczę
niepewność
niepewność
zasnęli moi przyjaciele
śmierć przeszła obok mnie
patrząc niby mimochodem
z lekkim uśmiechem
pożegnała się:
do jutra!
co dzień stawiasz mnie w zmaganiu
o co walczyć?
co wybierać?
po co żyć?
rozwijasz przede mną horyzont
do jutra
ile jeszcze? - nie wiem
za ile? - też nie wiem
do dziś mi sił wystarczyło
wszystkie walki przeżyłem
szczęście znalazłem
ale czy wytrwam
do jutra?
przed moim zaśnięciem
daj mi, choć trochę kochać!
proszę Cię bądź przy mnie
w ostatnich wątpliwościach
koło mnie stań i obroń
znajdź tę odrobinę miłości we mnie
bym mógł
jutro Ciebie spotkać
przechodząc
przechodząc
spacerowałem po lesie
jak po dywanie marzeń i tęsknot
miękkie mchy uginały się
pod ciężarem schowanych głęboko
dzisiejszych problemów
gdzieś ptak zaintonował
mój wewnętrzny śpiew
i zamilkł
dał znać drzewom
i pociągnęły dalej po smykach ukojenia
- driady leśne - niewidoczne
spacerowałem wśród sosen i brzóz -
uciekłem przed medytacją jutra
zatrzymał się cudem czas
jak kadr przejmującej sceny
jeszcze przed potokiem łez
lecz już po drżeniu sumienia
gdzieś między pniami mignął cień
i promienie światła rozwinęły wachlarz błysków
przeciskając się pośród liści i pajęczyn
paprocie muskając kolana
strącały krople szelestu w trawę
a ja czekałem...
---------
dziś tamtego lasu nie ma
nie ma mnie takiego jak wtedy
wszystko postarzało się zarosło skruszało
słońce świeci inaczej...
została wdzięczność
że mogłem tak żyć
że przerastało mnie prawie wszystko
i za każdym razem
potrzebowałem pomocy
by w ostateczności
odpocząć od spełniania swych pragnień
wybory
wybory
własne zdanie wybierasz
własne drogi i pomyłki
oddzielasz wczoraj od dziś
ostrym narzędziem negacji
niezrozumienie i samotność - wczoraj
zły sen i nieszczęście
wolność i pewność siebie - dziś
oświecenie i wznoszenie lepszego świata
cóż będzie jutro, gdy minie młodość?
gdy wygasną ogniska wesołych nocy?
i ciemność zaskoczy
a nowy świat okaże się złudzeniem?
opatrzmy dziś nasze rany
wspomnienie
wspomnienie
wspominam wydarzenia pełne smaku
z rozmachem przewidziane
z pietyzmem umieszczone
wpośród tętna monotonii czasu
było nic a stało się coś
pięknego niepowtarzalnego
jak w dniu stworzenia świata
czekało nie istniejąc na tę godzinę
chwile podskoków z radości
cierpienie posolone wiarą
ty ja dzieci dom praca
zwyczajne a zaskakujące
dotykam palcem fotografii
i myślę: było - naprawdę było
dotykam sercem ciebie
i myślę: kochać - chciałbym kochać
a dziś? co dziś żyje we mnie?
marzenia? - dawno umarły z głodu
plany? - straciły datę ważności
oczekiwania? - odganiam co dzień te hieny
wspominam dziś
by nadziei dać nadzieję
że wszystko jest możliwe
nawet miłość wieczna dla nas
większa od śmierci
tęsknota i żal
tęsknota i żal
deszcz pada na ulicy
aż nie chce się wyjść
słońca szukaj wiatru w polu
przygarbieni idą szybko
ludzie bez twarzy
i ja w oknie wyglądam
ciebie - kiedy wrócisz?
minęła dawno twoja godzina
tęsknota przechodzi w wyczekiwanie
wyczekiwanie w niepokój
niepokój w ból
gdy coraz mocniej
kłębią się myśli
- tysiące wizji
chciałbym teraz być tam gdzie ty
choć jeszcze niedawno
mieliśmy siebie dosyć
każdego słowa, spojrzenia i gestu
gdy wychodziłaś nie zatrzymywałem
schodziłaś po schodach nie pobiegłem
widziałem cię z okna nie wołałem
deszcz pada na ulicy
cały świat płacze nade mną i tobą
łez miliony -
melodia sumienia
przygarbieni idą szybko
ludzie bez twarzy
i ja w oknie modlę się
żebyś wróciła jeszcze dziś
kochana
aniołowie
aniołowie
aniołowie zakryjcie skrzydłami moje słabości
nie pozwólcie by cały świat śmiał się i szydził
plując i krzycząc: gdzie jest twój bóg? no gdzie??
łagodnie szeleśćcie piórami tłumiąc ton wątpienia
gdy wydaje się, że błądzę - gdy wielu woła
że wszystko to moją winą jest i pomyłką przeszłości
naznaczcie w sercu mym niezniszczalny ślad nadziei
szeptajcie cicho pocieszenia wersety
polewajcie krwawiące rany lekarstwem cierpliwości
podarujcie kryjówkę w nieustannym cieniu waszych modlitw
ułóżcie mnie do odpoczynku po ciężkiej obronie
wycieńczony, proszę pokornie, o reanimację duszy
niech powiew waszych skrzydeł rozgoni języki ognia
które palą me wnętrze - otwórzcie błagam nieba szczelinę
by światła odrobina dała siłę na dni trudnych zmagań
taniec
taniec
czy mogę Ciebie jeszcze raz zaprosić do tańca?
i mogę jeszcze raz wyznać Ci swą miłość?
a Ty nie odrzucisz mnie
i powiesz: miły zatańczyć chcę
orkiestra będzie grać do białego rana
pod lampionami z gwiazd tańczyć będziemy
i księżyc – szaleniec ten – zimnym spojrzeniem będzie koło nas
aż przyjdzie nowy jasny dzień i rozejdziemy się
będziemy tęsknić cały tydzień
nie zapomnimy się ściśnięci problemami
wciąż będzie tliło się w nas
pragnienie, by spotkać się
orkiestra będzie grać do białego rana
pod lampionami z gwiazd tańczyć będziemy
i księżyc – szaleniec ten – zimnym spojrzeniem będzie koło nas
aż przyjdzie nowy jasny dzień i rozejdziemy się
kochana moja trzeba już skończyć taniec
musimy zacząć dzielić życie tak do bólu granic
i czasem tylko pójdziemy razem
rozgrzać parkiet w tańcu jak dawniej
orkiestra będzie grać do białego rana
pod lampionami z gwiazd tańczyć będziemy
i księżyc – szaleniec ten – zimnym spojrzeniem będzie koło nas
aż przyjdzie nowy jasny dzień a my będziemy razem dalej
żyć i nie umierać
żyć i nie umierać
czy będzie coś dobrego z mego życia?
czy kiedyś ktoś powie: "tak chciałbym żyć jak on"
czy uda mi się tak, jak udało się Albertowi?
na jedną kartę postawić wszystko
i nie przegrać?
zatrzymuję się by przeliczyć możliwości swoje
lecz tracę wszelką nadzieję - co za człowiek ze mnie!
ale gdy idę wpatrzony w to, co przede mną
to, co innego - chce mi się żyć i nie umierać!
jak zapamiętają mnie i co będą mówić:
"ale to był głupek!" czy "miałem szczęście go znać"
a może nikt nie zauważy, że całe życie zmagałem się
że kochać chciałem
że próbowałem
a Agnieszce i Felicycie udało się
bez cienia wątpliwości
i Carmen też - to moja córka
tylko jeden dzień była koło mnie a zmieniła całe moje życie
- niewiele trzeba by życiu nadać smak
czy uda mi się?
czy mi się uda??
coraz bliżej coraz szybciej
coraz bliżej coraz szybciej
już dziś umierają ci, których kocham
jeszcze widzę ich czasem
gdzieś przelotem
jak zjawy nocą
niedosiężne
dlaczego gdy tak krótkie nasze życie
robimy błędy tak wielkie
i bolesne przenikliwie?
dlaczego zostaje nam tak mało czasu
by nie zatracić się?
już dziś nie mogę w żaden sposób
znaleźć ścieżki do twego serca
pomiędzy nami pękła ziemia
i stanął ognia słup
jak zjawę widzę cię
spomiędzy języków wspomnień
daleki
cień
lecz tli się jeszcze we mnie pocieszenie
że przyjdzie gdzieś na koniec
zbawienie z nieba:
ty wrócisz z piekła
i nie umrzesz już
krytyka czystego rozumu
krytyka czystego rozumu
Czesławowi Wowkowi
gdy zacząłem rozważać
strukturę tkanek
siły oddziaływań międzyatomowych
ich kruchość
a zarazem drzemiącą w nich energię...
gdy zacząłem porównywać
proporcje ciała
i rozmiary planet układy galaktyk
plejad i mgławic
rozważać odległości
w granicach
podróży kosmicznych
obserwacji teleskopem
obliczeń zakrzywionej przestrzeni...
gdy zacząłem szukać zależności
wszelkich stanów elektronów
od czasu i prędkości
od konfiguracji najmniejszych cząstek elementarnych
a również olbrzymich zagęszczeń materii...
wracałem wciąż do pytania:
gdzie jest serce tak potężnego układu zjawisk
sił i przemian makro i mikro kosmicznych?
skąd każdy element tej machiny wie gdzie podążać?
jak podążać?
jak przekształcić się w oczekiwaną strukturę?...
odkryłem
poszerzając zasadę nieoznaczoności Heisenberg'a
że rozum nigdy nie będzie w stanie
określić poprawnie swej praprzyczyny istnienia
nie wychodząc poza skończony układ wszechświata
badając siebie sobą samym
i zakładając jako pewnik
że świat to tylko to co widzi i może poznać
nie poddając w wątpliwość
(jak każdy uczciwy odkrywca)
poprawności kojarzenia zjawisk i zależności
i tylko może podąża ku wirtualnym hipotezom
nie biorąc pod uwagę swej przeliczalności
implikując zawsze ograniczone wywody
stąd do wieczności
stąd do wieczności
stąd do wieczności
przecierasz ścieżkę
pomiędzy oddechami ludzi
codziennym zmęczeniem
uśmiechem ukochanej
i wieloma łzami
których nawet nie zauważasz
następnego dnia zdajesz sobie sprawę
że wczoraj myliłeś się
że znów nie znasz odpowiedzi
że zdążałeś w złym kierunku
-----
stąd do wieczności
to krótka chwila
moment kruchy
a niezmiernie cenny
niepowtarzalny
na który warto stracić życie
by na końcu otworzyć
drzwi do swego domu
----- -----
codziennie myślę o sądzie
widzę trybunał Boga
i twarze tych, których skrzywdziłem
nie kochałem
co mogę jeszcze zrobić?!
by wynagrodzić łzy?
ukoić rany?
tych wszystkich
stąd do wieczności
czuję kamień na sercu
ukorzonego żalu i cierpliwej tęsknoty
który spaść nie może
z każdym krokiem przyciska do ziemi
pyszny kark, napięte brwi
a wieczność tuż tuż czeka
nie opuść mnie
nie opuść mnie
tak przebiegło czterdzieści parę lat
od świtu do pocałunków
od nocy do powrotów
od łez oczu do podróży w góry
od kłótni do narodzin
miliony krótkich epizodów
złączonych przemyślną nicią cierpliwości
wobec moich wyborów
tak często głupich
i płynęła ponad głową melodia niebieska
pod nogami pękające zwierciadło
za mną posągi wspomnień
przede mną nieznane
a w sercu nadzieja
- łagodny powiew wiatru
i tak topniały śniegi
niezauważalnie odsłaniając starość
chorobę
śmierć
co mam z tym wszystkim zrobić
mój Panie?
co dalej?
to oczekiwanie
zabrało młodość i siły
bezpowrotnie
w czekaniu na Ciebie
i abym nie zwątpił
nie opuść mnie!
gdy będą mnie kusić
w Ostatniej Wojnie Świata
mojej - decydującej - bitwie
przed spotkaniem z Tobą
wbrew ludziom
wbrew ludziom
noc miała wiele do powiedzenia
mówiła i przykrywała grubym kirem
wszystkie piękne wspomnienia
jak ostre szczyty zostały tylko
niezrozumiałe wydarzenia
o śliskich zboczach pretensji i żalu
----------------------------------
mówili ludzie: nic już się nie zmieni
będzie tak do końca...
zbyt wiele grzechów...
zbyt wiele
----------------------------------
dziś serce moje odnalazło Światło tęsknoty
uwiązało jego smugę wokół niepewności
i umocniło drogę pośród wielu boleści
dziś bronię serca lękając się powrotu w noc
w beznadziejność w bezsensowność w sen
co ludzie mówią??... zawsze się mylą
przekraczając próg światła
przekaczając próg światła
Weronice
noc ma swój koniec
i zamiera strach
wilgotne powietrze i mgła
zamyka w rosie tajemnicze spotkania
tajemnicze szepty aniołów
dlatego gdy paproć trącamy
kiedy liście zrywamy
o poranku
szelest i nuta odbitej kropli
otwiera w nas tęsknotę
tęsknimy by nie naruszyć tej chwili
tęsknimy by czas zwolnił stanął
bo szelest ten mówi i rosa
że ktoś czeka
na nas
noc ma swój koniec
i błyska pierwsza strzała
serce ostygłe rozpala
jasnym błyskiem
oddala mroczne lęki
i dywan rozwija przed nami
na ścieżce naszego życia
list
list
otwieram list
który wczoraj przyszedł po południu
od ciebie
gorący jeszcze
i pachnący tobą
położyłem go przy twoim zdjęciu
zamknięty czekał całą noc
aż tęsknota urosła
odeszłaś szybko
bez pożegnania
bez jednego słowa
aż nagle...
list
piszesz, że niebo jest piękne
że nie wrócisz z powrotem -
bo niemożliwe
i że choć tylko trzy dni
byliśmy koło siebie
to jesteś wdzięczna
i szczęśliwa
że tak się wszystko ułożyło
piszesz, że czekasz na nas
- że już niedługo
i na koniec
uśmiech przesyłasz
i całujesz
gorąco
Carmen
egoizm
egoizm
dlaczego straciłem tę wolność dziecka?
i trudno mi dzisiaj myśleć o innych?
otwierać rękę i dawać do syta
nie myśleć: czy starczy do jutra?
czasami zjawiają się takie przebłyski
gdy serce dzieli się hojnie
lecz coś od wewnątrz stopuje szaleństwo
które w młodości było jak ogień
dlatego Ty mi posyłasz żebraków
i wyłudzaczy, pijanych i biednych
przed oczy stawiasz wyrzut sumienia
dopóki jeszcze coś czuje sumienie
dlatego Ty posyłasz złodziei
dzieci oraz natrętnych przyjaciół
i niby niszczysz, zabierasz, pozbawiasz
w rzeczywistości serce mi leczysz
11 grudnia 2006
11 grudnia 2006
Leszkowi Powęskiemu
nie zdążyłem dać mu słowa
nie zdążyłem
umarł w bezsensie oglądając świat przez szkło butelki
zapomniany przez żonę i syna
bez ojca i matki
na pogrzeb przyszli koledzy po fachu
szef knajpy
ci co niechcący go poznali
i brat
pukał do mnie tyle razy
i mówił, że chce pożyczyć, ze odda, na pewno ...
kiedyś jutro --
i wtedy zdałem sobie sprawę
że to On przychodzi -
zasłona z oczu opadła
dopiero
chciałem go nawracać
zaprowadzić do Ojca -
jak wiele razy
nie rozpoznałem łaski
gdy pukała do mych drzwi
i chciała usiąść blisko największych problemów
uzdrowić me serce -
...i nie dotknąłem frędzli jej szaty
dlaczego? dlaczego tak wciąż mijam Cię Panie?
proszę pokornie: nie rezygnuj ze mnie
i jeszcze raz zapukaj do drzwi
dla moich przyjaciół
dla moich przyjaciół
braciom ze wspólnoty
na moim pogrzebie nie płaczcie
zapalcie dużo świateł
śpiewajcie
wszystkie święta mego życia
są w cieniu tej godziny
dla której żyłem
te kilka chwil
cieszcie się
że w końcu opuściłem
ten świat cierpień
oby wieniec mi założył
Pan
i przyjął mnie do siebie
i choć wiele razy
zdradzałem Go
to sercem chciałem żyć tylko dla Niego
na moim pogrzebie nie wolno wam płakać
nie wolno się smucić
gdy zaczynać będę tę największą przygodę życia
transformacja serca
transformacja serca
wędrujemy po linie uczepionej
miedzy naszymi pragnieniami
bez wyobraźni stawiamy kroki
oczekując cudu odmiany historii
wystraszeni ryzykujemy
następny stracony dzień
następny stracony rok
następne stracone życie
czy nie prościej odnaleźć
w twoich pragnieniach moje
w twoich oczekiwaniach wyzwanie
i skarb szczęścia dzielić już dziś
w tym tak kruchym życiu
na ziemi?
czy nie prościej iść po tajemniczych
niespodziankach istnienia
stając przy twoim smutku
otwierając kolejne drzwi
do wyjścia
i słodko zmęczony miłością
wtulić się w wieczność?
słowo o miłości
słowo o miłości
losy miłości z moich lat młodości
spaliły wyznania mych pragnień
oczekiwanie na tę jedyną
wyzwalało niecierpliwość -
a może to już?... a może nie...
z zachwytu w beznadzieje
z samotności w euforię
niestety
jak wiatr targały mną tęsknoty
po obcych portach
po słonych morzach wylanych łez
i nawet gdy ruszyłem w drogę razem
nie odnalazłem nasycenia
rozczarowany grzeszyłem
wracałem do domu oszukany
jak zbity pies
z obolałym sercem
bez życia
bo miłości szukać nie trzeba
Ona przychodzi kiedy chce i jak chce
i nie jest ubrana w sukienkę
otulającą smukłe kształty
gdy Niebo nie otworzy ci drzwi
nie spotkasz jej
nigdy
gdy nie zapuka do twych okien
nie wydarzy się
nic
ja czekałem i znalazłem
psychologia mas
psychologia mas
na ulicy widziałem
jak biegli bez celu
ludzie spóźnieni
na wszystko
na pierwszą miłość
na pociąg ostatni
i na to by cieszyć się
drobiną dnia
popychani ciągłym
barkiem czasu
szukali wyjścia
z żywego labiryntu
tłumu
i nawet nie przeczuwają
jak mało trzeba
by słońce świeciło
zawsze
by zegar zwolnił tempo
mieszcząc w życiu
to, co było niemożliwe
oszukani
błądzą całe życie
klucząc po grząskich koleinach
beznadziei
misterium poznania
misterium poznania
jest świat tajemnic pełen
niezbadanych zakamarków
ukrytych słów-obietnic
odchodzą przyjaciele -
nikt nie spodziewa się
że nadejdzie taki dzień!
i nikt nie wie, dlaczego odeszli?...
na chwilę
do końca
na wieczność
nie rozumiemy siebie samych
jak przyjaciół zrozumieć możemy?
jak oni mogą zrozumieć nas?
świat przesuwa dni
powoli
niezauważalnie
cicho
tajemnica staje się historią
albo tajemnicą jeszcze większą
poranny wiersz
poranny wiersz
11 września
widzisz kochana świat się wali!!
od Yorku do Irkucka
z południa na północ!
nie uratujemy go - to pewne
i może znikną jeszcze
te najpiękniejsze góry, słońca, wiatry
i zatrze się w pamięci kosa śpiew
pukanie listonosza do drzwi
muzyka zza ściany sąsiada...
to wszystko, co wydaje się nam, że mamy
przejdzie w kruche wspomnienia
i zblednie w obliczu pędzącego czasu
nieubłagalnie ku śmierci...
i co będzie z nami kochana?!
co będzie z dziećmi?
z ich marzeniami
gdy wiarę kradną nam
po cichu
rzucają ją w pustkę
jak zbitą figurę z szachownicy
widzisz kochana świat się wali!!
- ten stary świat
po cichu
po cichu
przypominamy sobie miejsca naszej młodości
z cichą nadzieją, że może powrócą tamci ludzie
i naprawimy niejeden błąd
że znów odżyją siły w nas, by przerastać samego siebie
ale tak nie zdarzy się ani dziś ani jutro
bo serce nasze spokorniało
i odpoczywa przemijając w szarości zwykłych oddechów
wybierając w każdej chwili ścieżkę bez tryumfów
już czas
już czas
jak to dobrze, że starzejemy się
i nie możemy czasu zatrzymać
dostajemy zadyszki na schodach
włosy tracą połysk skóra gładkość
jak to dobrze, że coraz częściej
jesteśmy ograniczeni i zmęczeni
coraz trudniej znaleźć nam pracę
omijają nas młodzi, bo młodość nas opuściła
jak to dobrze, że wszystko przypomina nam
że czas wreszcie! czas wreszcie kochać!
oddać długi miłości
spłacić pretensje
naprawić sądy
dać prezenty przebaczenia
jak dobrze, że boimy się śmierci
i zaczynamy już liczyć dni do końca
jak dobrze, że jest ktoś
komu na nas zależy
na granicy przemian
na granicy przemian
powiedz, co mam dać
co mam zrobić
żeby serce twe nie było
zimne
przecieram poranny chłód
uśmiechem
a gdy pada deszcz wyciągam słońce
z kieszeni
nie mówisz nic i patrzysz
zmęczona życiem
a przecież miałaś mnóstwo
marzeń
zginają cię do ziemi troski
których nie miało być
i coraz więcej wrogów
żąda wyrównania rachunków
powiedz, za czym jeszcze dziś
tęsknisz tak?
gdzie widzisz dzisiaj
nadziei ślad?
już niedługo
już niedługo
Judycie
słońce me
nie bój się
idź przed siebie
a ustąpią wielkie bramy jak katedry
i ukażą się pejzaże, za którymi tęsknisz
słońce me
ty nie trwóż się
nawet smoki znikną
i potęgi wielkie skruszą kopie
gdy nie cofniesz wiary w Cud
teraz jeszcze się wydaje
że nie umrą nasze smutki
niedościgłe nam marzenia
bo nam depcze cień po piętach
naszych zwątpień
ale już niedługo świat
obudzi iskra i zwycięży
tylko czekaj
nigdy nie wątp
że ktoś kocha
### (moje smutki...)
###
moje smutki namawiają mnie na łzy
na zmarszczone czoło
i ściśnięte usta
twarz kamienną
i zziębnięte serce
a życie staje się nie do zniesienia
i trudna staje się każda rozmowa
i każda decyzja
dziś powiedziałem smutkom: dosyć!
czas podnieść do oka
kolorowe szkło nadziei
i nacieszyć się życiem
miasto
miasto
według drobnomieszczanina
pośród domów szedłem wijącymi się ulicami
szlak swój wyznaczyłem jaskiniami sklepów
przesuwałem wzrokiem po kwiatach neonów
w rozpalonym ogniu między witrynami
pod przyschniętym klonem usiadłem na ławce
i wtopiłem jaźń swoją w świergot i kwilenie
hamulców, silników i szyn tramwajowych
czasem przerywany klekotem zderzaków
mój oddech się zwolnił - głęboki miarowy
poprzez dym taksówki spojrzałem na słońce
jakiś ptak na niebie pruł szarawe chmury
nawet mrugnął do mnie swym czerwonym okiem
gdy zagrały dzwony wstałem pełny siły
na przejażdżkę wierzchem lśniącym trolejbusem
dech zapiera, kiedy patrzę na bruk z góry
w pędzie migotają światła przez spaliny
takie chwile lubię - do tych chwil powracam
kiedy pośród strasznej ciszy i spokoju życia
można z pełną piersią zanurzyć się w hałas
i poczuć się wreszcie jak koło w maszynie
w podróży
w podróży
gdy wracam co dzień z podróży
zamykam za sobą kręte drogi na klucz
bo jutro nie ma czasu by znów
zrobić ten sam błąd co wczoraj
i siadam by obliczyć siły
zamiary sugestie nadzieje
i znów wykreślić z mych tęsknot
te, które mnie nie pocieszą
na zachód otwieram okno -
mam pewność, że wszystko zrobiłem
nim ciemność zapuści zasłonę
nim słońce zaciągnie kurtynę
tę podróż co dzień zaczynam
jak gdyby była jedyna - dla mnie pisana
i coraz bliżej tej chwili
gdy serce nie dojdzie do rana
wybuch słońca
wybuch słońca
dzień w którym otworzyłem oczy
na świecie pierwszy raz -
to wybuch słońca
twarze z zaświatów
nieoczekiwana rzeczywistość
niespodziewany obrót sprawy
dzień w którym otworzono mi oczy
na życie pierwszy raz -
to głęboki sens istnienia
wdzięczność za każdą chwilę
pewność że wszystko było dobre
nadzieja na miłość
dzień w którym otworzą mi oczy
na wieczność pierwszy raz -
to utęsknione spotkanie
rozkosz nieśmiertelności
spełnienie wszystkich obietnic
i marzeń
prolog do testamentu
prolog do testamentu
Wioletce
co pomyślisz
gdy pójdziemy na spacer wieczorem
i nagle zniknę wśród mgieł i cieni?
co zrobisz
gdy nie będziesz mogła już przebiec wzrokiem
po twarzy i sercu moim?
idź wtedy i zaśnij spokojnie
by wstać następnego poranka
i żyć dla tych, którzy jeszcze czekają
na twój znak miłości
bo jeszcze przed tobą całe małe krótkie życie
by dotrzeć
by dotrzeć
Boże
wstaję rano
i mówisz do mnie: Piotrze! żyj!
i żyję znów
popychasz niezauważalnie
delikatnie pociągasz
bym ruszył
coś usłyszałem
czegoś dotknąłem
niewiele zobaczyłem
lęk i pragnienie
łzy i zadowolenie
i jakieś ślady
których nie znam
Boże
i zamykasz
następną rundę z prawdą
ostatnim ruchem powieki
po cichu przygotowujesz
coś na jutro
by dotrzeć do serca
ściśniętego
w głębokiej nocy
słabość serca
słabość serca
co dzień spotykam słabość serca
pytania, wątpliwości, zmagania
co dzień od pierwszych chwil czuję
przemijania jarzmo nieustanne
co dzień chcę przejść wbrew pragnieniom
na stronę drugiego człowieka
co dzień smakuje kruchości oddechu
wątłości słów ulotności działania
co dzień całujesz mnie znów pierwszy raz
życie mi dajesz – popychasz naprzód
co dzień horyzont widzę wyraźniej
i moją głupotę, bezczelność, roszczenia
co dzień wyciągam ręce do nieba
pomiędzy
pomiędzy
na skróty przez park
szliśmy do jeziora
schowanego w dole między drzewami
z pięknym mostem -
łukiem wspartym na brzegach
tu sypaliśmy okruchy
naszych ostatków chleba
małe palce puszczały z wdziękiem
pieszczoty łabędziom
dziś zbieram okruchy
i składam delikatnie
w mej pamięci
by ocalić piękno życia
i oddać je we właściwym czasie
i na skróty znów pójdę przecinając
ścieżki niepowodzeń
idąc w dolinę łez
za światłem schowanym między
"już" a "jeszcze nie całkiem"
### (noc żyje po cichu...)
###
noc żyje po cichu w ciemności
rozmawia ultradźwiękami
zaciąga firany na oknach
zmęczeniem smaruje nam oczy
dzień wszystko jasno oświetla
kwantami dawkuje nam życie
obnaża ukryte gdzieś spiski
i topi zmrożone serca
i my między nocą a dniem
wybieramy owoce
które chcemy
jutro zjeść
### (gdy Hitler...)
###
gdy Hitler dochodził do władzy
i wojna u bram już czekała
rodziła się w sercu Edyty
tęsknota, by spotkać Chrystusa
gdy rozpalono już ogień
by zwęglić ludzkie szkielety
zrobił krok Maksymilian
przekroczył granice śmierci
tysiące nie dało się ugiąć
by wyrwać z serca tę pewność
że życie zależy od Ojca
że warto je stracić, by ożyć
i dzisiaj gdy Pieniądz mnie gwałci
i strachem paraliżuje
krzykiem wzywają współcześni
bym wreszcie narodził Chrystusa
myslę o niej...
myslę o niej...
myślę wciąż o NIEJ - o mojej śmierci
jak to będzie? o czym będę myślał?
i czy będę sam? co będzie czuło moje serce?
czy w tej ostatniej chwili będą mnie przenikać
oczy wrogów czy przyjaciół?
czy nie opuści mnie nadzieja?
czy nie zwątpię?
coraz mocniej puka do mych drzwi
słyszę ją rano
i w południe
a najmocniej gdy noc zaciąga powieki
myślę wciąż o niej - o mojej śmierci
lecz naprawdę nie wiem jaka jest
jak mnie przywita? czy powie coś czy nie?
ta dama - skryta przyjaciółka mego żywota
ostatnie pejzaże
ostatnie pejzaże
i nagle
wzbił się w niebo kurz
przez chwilę nie widzieliśmy nic -
traktem pośrodku pól
szliśmy wiernie zdążając do domu -
niebem ogień zapadał się w dół
rozdmuchując chłód księżycowego pyłu -
dotykając naszych stóp
kroplami łez
jak gdyby ktoś płakał za kimś ukochanym
gdy odchodzi na długo
i nie wiesz czy wróci...
zostało już nam
tak
niewiele
drogi
i niewiele czasu
i każdy krok skraca oddech
zostało już nam
tak
niewiele
sił
coraz wyraźniej
czujemy zapach swej ziemi
opadają na ziemię
ostatnie marzenia
i kończą się
ostatnie zmagania
by zrobić jeszcze jeden krok
w nieznane
żegnaj poezjo
żegnaj poezjo
nie mogę pisać wierszy
męczy mnie ten czas, który płynie
minuty mijają a białe kartki odpływają
na grzbietach fal wraz z nim
szkoda czasu na pisanie wierszy
puste serce nie nakarmi nikogo
choć kochany - nie kocham
żegnaj więc poezjo i nie gniewaj się na mnie