Sekret X: Sakrament

Piotr Wojciechowski

 

Sekret dziesiąty

 

Sakrament

 

Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata.”

J 17,23-24

 

Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Misterium to wielkie, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła (Wspólnoty Wywołanych)1

Ef 5,31-32

 

 

     Kiedy zaczęliśmy być małżeństwem, byliśmy kompletnie nieprzygotowani. Ani rodzice, ani ktokolwiek w Kościele nie przygotował nas do tego tak zaskakującego doświadczenia. Wszakże chodziliśmy na cykl nauk przedmałżeńskich, ale one były tylko ciekawymi wykładami, które nic a nic nie wniosły do naszego małżeństwa. Nikt nie wtajemniczył nas w ten sakrament. Istniało powszechne przekonanie, że bierzemy ślub po to, by związać się ze sobą i otrzymać łaskę, by nie zdradzać się. Od tego momentu (co było najważniejsze dla zakochanych) możemy współżyć bez popełniania grzechu. Małżeństwo miało jeszcze służyć po to, by dzieciom przekazać wiarę. Oznaczało to w ustach ludzi chodzących do Kościoła i księży, chodzenie do Kościoła na mszę w niedziele, na różne nabożeństwa. Należało codziennie odmawiać pewne modlitwy i trzeba było żyć porządnie. „Wypełniałem to wszystko”, powiem podobnie jak ten młodzieniec, który przybiegł do Jezusa z zapytaniem: „co jeszcze mam zrobić, aby otrzymać życie wieczne?”.

 

     Całe moje „pobożne” życie w obliczu grzechów, jakie tkwiły we mnie, nie obroniło mnie, a wręcz przeciwnie, bardziej pogrążało. Wobec pokus, jakie mnie atakowały, wobec nieznajomości tego: kim jestem? kim jest ta osoba, którą mi dałeś? kim jesteś Ty? - nie dało mi odpowiedzi. Całe moje „pobożne” życie, było przykrywką pod którą mieszkało w pełnej krasie pogaństwo. To pogaństwo ubrane w „pobożności” nie zdawało sobie sprawy z tego, że jest pogaństwem, a wręcz przeciwnie, uważało się za chrześcijaństwo lepszego sortu. Moje „pobożne” życie było teoretyczne. Nie dostałem klucza do tego, jak można rozpoznać miłość Boga w moim życiu. Dlatego, gdy przyszły problemy ze zrozumiem się nawzajem, z umiejętnością słuchania drugiej osoby, z seksualnością, z pokusami w relacji z pięknymi kobietami - wtedy upadałem i grzązłem, tracąc jakąkolwiek orientacje, tego, co się dzieje w moim życiu.

 

     Rozumiem dobrze rozterki i walki, jakie przechodzą młode małżeństwa. Następnie ich wątpliwości etyczne czy później wyrzuty wobec Boga. Uważam, że za tak dużą ilość rozwodów, odpowiadają ci, którzy po Soborze, zablokowali czy zniekształcili ducha Soboru. Którzy opóźnili albo nie dopuścili, dotarcia głębokiej katechezy dotyczącej sakramentów oraz katechezy o misji rodziny, skierowanej do tych, którzy jeszcze uczęszczają do kościoła. Nie zrobili nic, by w każdej parafii wrócił katechumenat. Byłem również świadkiem, jak prezbiter na spowiedzi dawał mi wskazania niezgodne z nauką Kościoła. Ilu ludzi wprowadził w dezorientację, „błogosławiąc” ich grzechom? Jak małżeństwo może obronić swoje powołanie, gdy ma obok duchownych kontestujących Ewangelię? Wielu się ze mną nie zgodzi, ale uważam, że główny problem jest w braku posłuszeństwa Kościołowi, który wyraźnie mówił, że trzeba przywrócić katechumenat – zarówno przed i po chrzcie. Kościół posiada to starożytne, sprawdzone narzędzie, które działa. Jeśli katechumen jest posłuszny i pozwala Bogu działać i nie broni się, wtedy Bóg zawsze doprowadzi go do Wiary dojrzałej. Takiej Wiary, która daje światło na każde trudne wydarzenie. Słyszałem wiele razy zarzut: mówicie tak, jakby tylko u was można było otrzymać wiarę. A co w tym złego, że „u nas” otrzymuje się wiarę? To właśnie byłzwyczajny, regularny sposób otrzymania wiary u początku Kościoła. Wszystkie inne są nadzwyczajne i wyjątkowe, a zdarzają się bardzo rzadko.

 

     Jedno wiem, to właśnie w katechumenacie otrzymałem cierpliwe prowadzenie, przygotowujące do odkrycia i przyjęcia woli Boga. Czy ja jestem winny, że Kościół od dawna ma, ale przestał używać narzędzie, które daje wiarę dojrzałą? Dlaczego tak wielu pała tak wielką niechęcią, wręcz wrogością, do duchowości Kościoła pierwszych wieków? Do duchowości Ojców Kościoła? Natomiast faworyzuje rzeczywistości spoza Kościoła Katolickiego, które asymiluje doktrynalnie. Nie mam nic przeciw takim rzeczywistościom. Jest we mnie tylko cierpienie, że odrzuca się to, co jest tak piękne i tak bardzo eklezjalne. Ja doświadczyłem, że „to działa” i krok po kroku prowadzi do realnej Miłości do Kościoła jako Matki.

 

     Jestem przekonany, że gdy wróci katechumenat, który powinni przejść wszyscy duchowni i świeccy razem, to liczba rozwodów spadnie, wzrośnie ilość ślubów oraz wróci również otwartość na życie. Powoli pojawią się powołania do prezbiteratu - chłopaków gotowych jechać gdziekolwiek (a nie takich, którzy dyktują warunki, wykorzystując deficyt powołań - chłopaków, kruchych wewnętrznie i często bez Wiary).

 

     Papież Franciszek mówił, że według niego powinna powstać forma katechumenatu przygotowującego do małżeństwa. Katechumenatu w którym trzeba poznać siebie, swoją chorą relację do bożków tego świata (pieniądza, afektów, ludzi, cierpienia, rzeczy, do swojej historii życia), a następnie dać się poprowadzić tak, aby Bóg mógł stworzyć w nas nowego człowieka. Poprowadzić w posłuszeństwie tak, aby nie zejść na ścieżki moralizmu, klerykalizmu, dewocji, rygoryzmu i wszystkich innych chorych postaw, które podcinają rodzące się w nas nowe życie.

 

     Po kilkunastu latach „na” Drodze, Bóg dał nam poznać co oznacza, że małżeństwo jest sakramentem. Sakrament jest rzeczywistością, która przez znaki widzialne, ukazuje (uobecnia) rzeczywistość niewidzialną, nadprzyrodzoną. Tak właśnie też opisuje małżeństwo Paweł apostoł: „Misterium to wielkie, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła”.

 

     Małżeństwo ma ukazać światu Miłość, ale nie tę, którą przekazał nam świat, nie „miłość”, która kocha tylko do pewnej granicy. Nie chodzi tu o „miłość” afektywną, czyli uczucia, ale Miłość, nazwijmy historyczną (związaną z faktami, decyzjami), która kocha tak, jak Chrystus ukochał Kościół, czyli wspólnotę braci wybranych, by byli Sakramentem Zbawienia. W taki właśnie sposób mówi o Kościele konstytucja Lumen Gentium. Ona przywraca pierwotnego ducha misyjności. Miłość, która kocha bez oczekiwania wdzięczności.

 

     Sakrament Małżeństwa oznacza, że ci dwoje, którzy odkryli, że Bóg ich woła do tej misji, uobecniają tę samą Miłość, która kocha także wtedy, gdy drugi staje się moim wrogiem, Miłość, która gotowa jest oddać nawet swoją krew za tą drugą osobę, kiedy mnie niszczy. Istnieje zwyczaj dawania nauk przedmałżeńskich. Cały problem w tym, że nauka nie zmienia serca ani życia, tylko Jezus Chrystus. Również nikt nie sprawdza czy przygotowujący się do sakramentu rzeczywiście są oświeceni. I tu znów nie chodzi tylko o to, że rozumieją co do nich się mówi. To nie wystarczy. Potrzeba, aby ktoś sprawdził czy w moim życiu pozwoliłem Bogu na przemianę serca, którą można tylko zbadać, badając owoce. Inaczej wpuszczamy młodych w „maliny”, gdzie się pokaleczą. Wiedzą coś, ale nie są w stanie tego zrealizować w życiu. Modlitwa, którą nawet praktykują, wypływa z nieoświeconego serca i fakty, przez które Bóg odpowiada, odczytują nieświadomie przewrotnie (każdy z nas nosi brzemię grzechu pierworodnego kłamstwa).

 

     Dzięki, takiemu wtajemniczeniu odkryłem, że nasze małżeństwo pełni misję. Wypływa to z faktu, że jesteśmy w Kościele, bo każde małżeństwo chrześcijańskie jest w misji. Nasza misja, to ukazać wszystkim, czym jest Miłość, którą można otrzymać w Kościele. Ukazania tym którzy żyją koło nas, pośród których pracujemy, poruszamy się. Gdy obserwują nasze życie, mogą zobaczyć, że pośród cierpień, kryzysów, kłótni i zdrad, wciąż jesteśmy razem. Mogą otrzymać wyjście ze swego piekła, widząc jak sobie codziennie przebaczamy. Widzą nasze życie w kruchości, bez zabezpieczeń, zawsze wdzięcznych i nawet zadowolonych.

 

     Pojąłem, że jestem w misji tam, gdzie żyję i nie muszę nigdzie wyjeżdżać. Widzieliśmy, jak prawdą jest, iż Bóg zwraca oczy na tych, którzy są w takiej misji. Przez fakt, że rodziły się dzieci (5 w ciągu 7 lat), ludzie stawiali sobie znaki zapytania: dlaczego tak „ryzykujemy”? Znała nas cała dzielnica, wiedzieli, gdzie mieszkamy. Dlaczego? Bo rozmawiali o nas. Dlaczego rozmawiali? Bo Bóg dawał im tęsknotę za niespełnionymi marzeniami, bo Bóg chciał w ten sposób wykorzystać nasze życie, by im dać nadzieję, dać Słowo o tym, że w Kościele jest odpowiedź na ich pytania
i cierpienie.

 

     Wszyscy słyszeli nasze kłótnie, cały dom. Ale potem widzieli, że wychodzimy przytuleni na spacer z dziećmi. Myśleli: „Jak to możliwe? Ja po trzech kłótniach nie byłam w stanie patrzeć na męża, na żonę”. I pytali: „Jak państwo dają sobie radę?” Odpowiedz prawdziwa brzmiała: „My nie dajemy sobie rady, to Bóg trzyma nas razem, to On daje siły, by sobie przebaczać tyle razy ile trzeba, to On sprawia, że ryzykujemy i rodzimy następne dziecko. Bo wie pani, że my odkryliśmy, że życie zależy od Boga. I wie pani On nas kocha”.

 

     Tu wcale nie chodzi o model rodziny chrześcijańskiej, która żyje bez problemów, której dzieci są grzeczne, a my nie grzeszymy. Bóg, właśnie nasze słabości i grzechy wykorzystuje, by pokazać, że śmierć jest pokonana, dzięki Jezusowi Chrystusowi i że można po niej chodzić i żyć.

 

     Małżeństwo jest sakramentem, czyli ma uobecniać rzeczywistość niewidzialną Życia Wiecznego. Tak jak to wyraził papież Jan Paweł II w jednej z homilii przy posyłaniu rodzin na misje at gentes: „Rodzina w misji, to święta Trójca w misji”. Małżonkowie są najpierw w misji wobec dzieci, które im Bóg dał (nie traktują je jako „swoje”). Relacje między nimi są słowem Boga na życie dzieci. Następnie małżeństwa z dziećmi również są w innej misji wobec tych, którzy mają relacje z nimi lub żyją koło nich. Bez przywrócenia tożsamości misyjnej małżeństwa i rodziny, społeczność Kościoła w danym miejscu powoli będzie się kurczyć, a sakrament będzie przeżywany jako prawie magiczny ryt. Misja ta z kolei bez jakiejkolwiek formy katechumenatu jest bardzo trudna a czasem niemożliwa. Większość małżeństw żyje nawet przez wiele lat razem. Przeszli różne trudności ze sobą i z dziećmi. Jednak nie interesują ich ludzie żyjący koło nich. Nie przeżywają tego, że są ciągle w misji wobec ludzi na zewnątrz. Nie jest to ich wina. Po prostu nikt nie wprowadził ich w tę misję. Nie pomagał im w sposób stały, by odkryli Kościół, który jest wciąż w misji. Raczej widzieli Kościół, w którym każdy dba o swoje zbawienie. Przecież słyszeli niejednokrotnie zdanie: „Chodź do kościoła a będziesz zbawiony”. Paweł apostoł mówi: „Sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami - do zbawienia”. (Rz 10,10) To oznacza, że chrześcijanin, aby być zbawiony, musi głosić to doświadczenie, które przeżył. Głosić to, jak Bóg jest miłosierny wobec niego grzesznika i jak okazuje to, że go kocha. Tego nie można wyznać, jeśli nie ma się osobowej i historycznej relacji z Jezusem Chrystusem.

 

     Nie chciałbym innego życia, innej historii. Pomimo wielu cierpień, które musiałbym przeżyć jeszcze raz. W tym moim życiu prowadziłeś mnie zawsze delikatnie i cierpliwie. Żona, którą mi sprezentowałeś, jest najlepsza i jedyna w swoim rodzaju. A sakrament, w jakim uczestniczę, jest wspaniałą przygodą pełną zaskakujących zwrotów akcji.

 

 

małżeństwo

_____________________________________________

 

od chwili gdy Razem

stało się nierozerwalne

a samotność

przestała straszyć mnie po nocach

 

zaczęła się historia

inspiracji Życia

zaskakująca

choć i zatrważająca

 

wszystko było nowe

pierwszy raz przeżyte

i bardzo dokładne

z fantazją spasowane

 

wszystko było prawdziwe

i bardzo poważnie

traktujące zawsze

krok niepowtarzalnie

 

dziś moje małżeństwo

to kopalnia wyznań

szkatuła pamiątek

czas mej transformacji

 

i dobrze, że wszystkie

pomysły ucieczki

uniemożliwiłeś

i nas uratowałeś

1- gr. ἐκκλησία (ekklesia), „wspólnota wywołanych"