Sekret VIII: Drugi to Chrystus

Piotr Wojciechowski

 

Fragment ikony ‘Madonna del Cammino’ z napisem: „Trzeba tworzyć wspólnoty chrześcijańskie, takie jak Święta Rodzina z Nazaretu, które będą żyć w pokorze, prostocie i uwielbieniu. Drugi to Chrystus” , Katedra Almudena, Madryt, Francisco (Kiko) José Eduardo Argüello Wirtz

 

Sekret ósmy

 

Drugi to Chrystus

 

     „Na to rzekł Bóg do Balaama: «Nie możesz iść z nimi i nie możesz tego ludu przeklinać, albowiem jest on błogosławiony».(...) Balaam rano, osiodłał swoją oślicę i pojechał z książętami Moabu [przeklinać Izraela]. Jego wyjazd rozpalił gniew Pana i anioł Pana stanął na drodze przeciw niemu, by go zatrzymać. (...) Gdy oślica zobaczyła anioła Pana stojącego z wyciągniętym mieczem na drodze, zboczyła z drogi i poszła w pole. Balaam uderzył ją, chcąc zawrócić na właściwą drogę. Wtedy stanął anioł Pana na ciasnej drodze między winnicami, a mur był z jednej i z drugiej strony. Gdy oślica zobaczyła anioła Pana, przyparła do muru i przytarła nogę Balaama do tego muru, a on ponownie zaczął bić oślicę. Anioł posunął się dalej i stanął w miejscu tak ciasnym, że nie było można go wyminąć ani z prawej, ani też z lewej strony. Gdy oślica ujrzała znowu anioła Pana, położyła się pod Balaamem. (…) Wtedy otworzył Pan oczy Balaama i zobaczył on anioła Pana, stojącego na drodze z obnażonym mieczem w ręku. Ukląkł więc i oddał pokłon twarzą do ziemi. Anioł zaś Pana rzekł do niego: «Czemu aż trzy razy zbiłeś swoją oślicę? Ja jestem tym, który przyszedł, aby ci bronić przejazdu, albowiem droga twoja jest dla ciebie zgubna.

Lb 22,12.21-22a.23-27a.31-32

 

     „W odpowiedniej porze posłał do rolników sługę, by odebrał od nich część należną z plonów winnicy. Ci chwycili go, obili i odesłali z niczym. Wtedy posłał do nich drugiego sługę; lecz i tego zranili w głowę i znieważyli. Posłał jeszcze jednego, tego zabili. I posłał wielu innych, z których jednych obili, drugich pozabijali. Miał jeszcze jednego, ukochanego syna. Posłał go jako ostatniego do nich, bo sobie mówił: "Uszanują mojego syna". Lecz owi rolnicy mówili nawzajem do siebie: "To jest dziedzic. Chodźcie, zabijmy go, a dziedzictwo będzie nasze". I chwyciwszy, zabili go i wyrzucili z winnicy. Cóż uczyni właściciel winnicy? Przyjdzie i wytraci rolników, a winnicę odda innym. Nie czytaliście tych słów w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą narożnika.”

Mt 12,2-10

 

 

     Kiedy patrzę dziś wstecz na siebie, przypominając sobie osoby, jakie wkomponowałeś w moje życie, jestem poruszony Twoją precyzją: wyczuciem czasu, miejsca i sytuacji, w jakiej byłem. Dziś widzę to wyraźnie i jasno, że zawsze mnie kochałeś. Kiedyś nie dostrzegałem tego i krzywdziłem wielu z Twych wysłanników, nie dostrzegałem Ciebie za nimi. Lecz dawałeś mi też posmakować korzyści, gdy niektórych z nich rozpoznałem jako Twych proroków. Mam dziś wiele dowodów, że interesowało Cię moje cierpienie i mój grzech i byłeś zawsze zaangażowany, by mnie uratować. Ratować od życia w ślepocie, od decyzji, które zniszczyłyby mnie i wszystkich wokoło. Byli tacy, których pobiłem i wyrzucałem za drzwi. O, jak dobrze, że w niektórych rozpoznałem i ugościłem Ciebie, że choć trochę dałem Ci miejsca w moim życiu. Inaczej byłbym zgubiony i przepadłbym. Byłeś cierpliwy do bólu i nie zostawiłeś mnie!

 

     Nie dam rady przywołać wszystkich. Uobecnię tych, którzy według mnie byli szczególni i przez spotkanie z nimi rujnowałeś powoli moje drobnomieszczaństwo i otwierałeś oczy na coraz tragiczniejszą moją sytuację. Wskazywałeś też nowy kierunek i dawałeś znaki Twej miłosnej troski. Nie zamierzam trzymać się chronologii, nie ma ona większego znaczenia. Znaczenie ma to, że Ty tam byłeś, że nie byłeś głuchy na mój krzyk. Przez lata uważałem, że być może słuchasz ludzi i im pomagasz, ale chyba nie mnie i chyba zostawiłeś mnie. Ale to nie była prawda. Jak trudno było mi to ujrzeć. Gdy Cię wołałem, przychodziłeś do mnie, a ja Cię nie rozpoznawałem i odganiałem jak wroga, a co najstraszniejsze, nawet zadawałem śmiertelne rany!

 

     Jak wielka była moja tragedia, której nie byłem świadomy. Otoczony ze wszech stron murem hipokryzji. Nic nie pojmowałem, choć wydawało mi się, że rozumiem prawie wszystko. Zamontowane we mnie koło zamachowe „dobrego mniemania” napędzało coraz szybciej me serce w podróży ku zagładzie. O, jak dobrze że mnie nie zostawiłeś i dałem się uwieść.

 

     Ojciec. W pierwszych latach byłem w niego wpatrzony i chłonąłem cokolwiek mówił i mi pokazywał. Jednak pewnego wieczora, gdy rodzice wyszli, ktoś, kto się mną opiekował, powiedział mi: „ty nie znasz ojca, myślisz o nim tak dobrze, ale on jest inny; przez niego dużo się wycierpiałam, płakałam i nawet chciałam się zabić”. Po tym wydarzeniu coraz trudniej było mi go słuchać, coraz mniej chciałem z nim przebywać i w sercu gromadziłem coraz więcej sądów.

 

     Przyszedł czas wielu kłamstw, które pomagały mi chronić mój świat i moje grzechy przed okiem ojcem. Nauczyłem się kontrolować wszystkie wymyślone wątki, tak, by nie „wpaść”. Pewnego dnia wszedłem po schodach, zapukałem i drzwi otworzył ojciec pytając: „gdzie byłeś?” Skłamałem jak zwykle, a on swą ciężką dłonią uderzył mnie w twarz. Byłem tak zaskoczony, że oniemiałem. Wiedział, że kłamię i zdemaskował moje kłamstwo. Dopiero po dwudziestu latach (!) pojąłem, że za nim stał sam Bóg, protestując przeciw mojej pysze. Był jedyny w rodzinie, który rozumiał, co się ze mną dzieje i chciał, bym nie zginął w hipokryzji. Po latach uświadomiłem sobie, że walczyłem z Bogiem i wielokrotnie odrzucałem Go ukrytego za mym ojcem.

 

     Moja żona wycierpiała najwięcej. Odrzucałem jej słowo, poniżając ją swą arogancją. Do dziś jej osoba wybija mnie z dobrego mniemania o sobie i stopuje mą głupotę. Grzechy? Oczywiście, że ma, ale „najlepsze”, bym się mógł nawrócić. Kocha? O tak, jak nikt inny! Jest idealna. Czasem wydaje mi się, że tylko mnie na ziemi spotkało takie szczęście, by żyć u boku takiej kobiety.

 

     A jak traktowałem tych, w których stwarzaniu Bóg dał mi udział? Próbowałem przekazać to, co miałem najlepsze, przekazać wiarę. Robiłem to, poruszając się często po omacku, popełniając błędy pomieszane z grzechami i wychodziło to, co wychodziło. Po latach widziałem w nich wiele moich grzechów, które im zafundowałem. Cierpiałem. Blisko była pokusa aby uznać, że straciłem wiele lat i byłem złym ojcem. Blisko była ucieczka od brzemienia niesienia konsekwencji wyborów mego chorego serca. Dziś jestem niezmiernie wdzięczny, że nie odwrócili się ode mnie, a w nich i sam Bóg.

 

     Edmund był bratem mej babci, zwany „wujkiem”. Dzięki jego inicjatywie mieliśmy gdzie mieszkać po ślubie, a na koniec otrzymaliśmy mieszkanie. Dzięki tej decyzji trzy pierwsze lata mieszkaliśmy wraz nim. Zobaczyłem do czego naprawdę jestem zdolny i jak nie jestem w stanie kochać. Ile on wycierpiał przeze mnie, a od pewnego momentu nie był w stanie nawet wyrazić tego, co przeżywa, bo przestał mówić. Na koniec ze strachu wysłałem go do szpitala z zapaleniem płuc i umarł tam w samotności, dusząc się. Posłany od Boga, by mnie wyrwać z iluzji, w jakiej żyłem. Oby mu Stwórcadarował wieczne życie.

 

     W moim życiu pojawiło się kilku ludzi, którzy poprzez swe cierpienie, krzyczeli głosem Boga, który przyzywał mnie do nawrócenia z życia dla siebie ku miłości.

 

     Pierwsza historia wydarzyła się około roku 1988. Byliśmy już dwa lata na Drodze Neokatechumenalnej. Odpowiedzialny wspólnoty zlecił mi znaleźć miejsce na konwiwencję. Były to czasy, gdy telefony były rarytasem i nie było też internetu. Oprócz książki telefonicznej, nie było innych baz danych, gdzie można było znaleźć cokolwiek. W tym czasie trzeba było mieć kontakty, żeby coś załatwić. Normalnie jechało się do miejsca, gdzie chciało się załatwić sprawę i ustalało się wszystko osobiście. Także i ja ruszyłem pociągiem do Nowogardu. Stamtąd pieszo poszedłem do Maszewa, gdzie w tamtym czasie Oaza miała swój dom, w którym robiła rekolekcje. Na miejscu nic nie załatwiłem i wracałem z niczym. Kiedy doszedłem do dworca w Nowogardzie, miałem jeszcze dużo czasu do godziny odjazdu pociągu. W hali dworca siedział pod oknem mężczyzna, a wokoło niego mnóstwo pustych butelek. Prosił mnie o kilka złotych. Zaczęliśmy rozmowę. Powiedział, że kiedyś pił. Żona go zostawiła i dzieci też. Stracił swoje mieszkanie. Teraz przestał pić. Żył jako bezdomny od wielu lat. Zbierał butelki, żeby mieć za co jeść. W tamtej chwili dostałem natchnienie jedyne w swoim rodzaju. Zaprosiłem Wiesława do nas do domu. Kupiłem bilet i późno w nocy stanęliśmy u progu naszego mieszkania. Moja żona przyjęła go jakby nigdy nic. Wykąpał się. Daliśmy mu nowe ubranie i posiłek. Przyjęliśmy go pod nasz dach. W tym czasie mieszkaliśmy razem z chorym wujkiem, którym się opiekowaliśmy.Urodziła się już Marysia, nasza córka. My mieszkaliśmy w kuchni z dzieckiem. Wiesław mieszkał z wujkiem leżącym wciąż w łóżku. Razem jedliśmy, modliliśmy się. Opiekował się czasem wujkiem, gdy wychodziliśmy na przygotowania. Razem świętowaliśmy Boże Narodzenie. Był szczęśliwy, że ktoś zatrzymał się koło niego i odzyskał sensowne życie. Po czterech czy pięciu miesiącach okazało się, że ma zaawansowaną gruźlicę płuc. Pomogliśmy mu znaleźć się w szpitalu. Był w nim około pół roku. Gruźlica znikła, odzyskał siły. Pewnego dnia, gdy go odwiedzałem w szpitalu, powiedział, że tego co przeżył, nigdy nie zapomni i jest nam wdzięczny ogromnie. Niedługo wychodzi ze szpitala i że chce sam zacząć nowe życie. I tak po prostu pewnego dnia zniknął z naszego życia, tak jak niespodziewanie się pojawił. Po tym wszystkim zdałem sobie sprawę, że gościliśmy samego Jezusa Chrystusa. I nie chodzi mi o porównanie czy przenośnię. Byłem pewien, że był to On. Nie ominął domu grzesznika i dał mi więcej niż ja Jemu.

 

     Druga historia zaczyna się pewnego popołudnia. Mieszkaliśmy na trzecim pietrze, gdzieś poza centrum Szczecina, na małym osiedlu. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Stała tam starsza kobieta, schludnie ubrana. Pytała czy nie mogę pomoc jej rodzinie. Ma małe dzieci. Daliśmy jej jedzenie. Był to czas, gdy żyliśmy bardzo skromnie. Zawsze nie starczało. Mieliśmy już troje albo czworo dzieci. Ubrania dostawaliśmy od innych. Na początku czułem się dowartościowany, że mimo to dzielę się z biednymi. Kobieta zaczęła przychodzić regularnie raz na miesiąc. To wyprosiła sukienkę, to zabawki, to jedzenie. Pewnego dnia prosiła o pieniądze na wykupienie recepty, innego razu pieniądze na bilet na pociąg. Trwało to około dwóch lat. Za każdym razem widziałem, jak jestem przywiązany do pieniędzy i do tego co posiadam. W tamtym czasie napisałem wiersz, w którym to wyraziłem:

„Ty mi posyłasz żebraków

i wyłudzaczy, pijanych i biednych

przed oczy stawiasz wyrzut sumienia

dopóki jeszcze coś czuje sumienie”

Objął mnie stałą troską, pukając do serca, bym wpuścił światło i w końcu zobaczył, jak bardzo Go potrzebuję.

 

     Pewnego razu ta kobieta pokazała mi jakiś dokument, na którym widniał jej adres. Zapamiętałem go dokładnie. Razem z bratem ze wspólnoty, Janem, pojechaliśmy pod ten adres. Otworzyła nam drzwi ubrana tylko w halkę. Była pijana i półnaga. Poznała mnie i pokazała mieszkanie. W jednym pokoju leżał na łóżku pijany mąż. W drugim zobaczyłem kopiec ubrań usypany od ściany do ściany i kilka robaczywych ryb na wierzchu. Rozpoznałem tam najpiękniejsze z sukienek córek, które jej podarowaliśmy. Tam dotknąłem ogromnego upodlenia w jakie wprowadza nas demon - obdarcia z godności człowieczeństwa. Nigdy więcej nie spotkałem tej kobiety, ale byłem pewien, że z nią przychodził do nas Chrystus, ratując mnie od iluzji, w jakiej tkwiłem.

 

     W szkole podstawowej miałem kolegę, Leszka. Do klasy szóstej był jednym z lepszych uczniów, ale w siódmej wpadł w towarzystwo tych, którzy „siedzieli” wciąż w siódmej klasie. Pili, kradli i napadali, bijąc młodszych. Leszek ledwo skończył szkołę. Po 20 latach spotkałem go na ulicy. Mówił, że żona go zostawiła i teraz bardzo cierpi. Zaprosiłem go do pracowni w mojej firmie. Zaczął często mnie odwiedzać. Okazało się, że regularnie upijał się i jednego, co chciał, to pieniędzy. Widziałem, jak trudno mi było dawać te kilka złotych. Jednak wiedziałem, że nie jest to przypadek. Chciałem dać mu więcej niż tylko pieniądze. Odwiedziłem go w jego domu. Tam doznałem wstrząsu, widząc warunki, w jakich mieszka. Mieszkał kątem u brata w pokoju o trzech ścianach, gdzie ledwo mieściło się zapadnięte i zgniłe łóżko. Ściany zagrzybione, wilgotne. Chłód i wilgoć. Bez pieca i światła. Bóg pokazał mi, jak wyglada moje serce. Próbowałem mówić mu o miłości Boga do niego. Doświadczyłem, że ratował mnie Bóg i to było najcenniejsze, co mogłem mu dać. Zrobiliśmy mu paczkę na święta. Wziąłem syna i poszedłem drugi raz do jego mieszkania. Krótko potem umarł. Zapił się na smierć. Miałem okazję kochać Chrystusa i chyba następny raz przeszedł koło mnie i go nie zatrzymałem, choć go już rozpoznałem.

 

     Na końcu tej listy, chcę przypomnieć tych przez których przyszedł do mnie mój Bóg, by mnie ratować. Jest tomałżeństwo braci z mojej wspólnoty. Tak wielką niechęć, jaką mieli do nas, nie miał nikt w moim całym życiu. Do dzisiaj nie są oni w stanie wyrazić przyczyny tej niechęci. Był czas, gdy zerwali z nami wszelkie relacje, a ja oskarżany, uważałem, że cierpię niewinnie. Usłyszałem wtedy słowo z Lamentacji: „siedź samotnie i w milczeniu, skoro Bóg ci dał te milczenie; schyl w proch swoje usta, może jest nadzieja”.

 

     Pewnego dnia czytałem tekst Doroteusza, świętego opata. Mówił on: „Ktoś jednak mógłby powiedzieć: «Jakże mogę siebie samego oskarżać, skoro mój brat postępuje ze mną niesprawiedliwie, mimo iż, jak stwierdzam, nie dałem żadnego powodu?» Otóż jeśli ktoś przejęty bojaźnią Bożą zbada sam siebie, zauważy na pewno, że nigdy nie jest zupełnie niewinny i odkryłby, iż w rzeczywistości dał powód czynem, słowem lub zachowaniem. Jeśli zaś stwierdzi, iż w żadnej z tych spraw nie dał powodu, zapewne wyrządził przykrość kiedy indziej, w tej lub w innej sprawie, bądź wreszcie zawinił wobec kogoś zupełnie innego. Toteż z tego powodu, lub nawet z powodu innych jeszcze przewinień ponosi teraz zasłużoną karę (korygowanie). Może się też zdarzyć, że ktoś zachowujący – jak sam mniema - zupełny spokój i skupienie, czuje się dotknięty obraźliwym słowem brata. Sądzi zatem, iż słusznie gniewa się mówiąc: «Gdyby nie przyszedł, nie ubliżył mi i nie rozgniewał, nie popełniłbym grzechu». Jest to oczywiście złudzenie i fałszywe rozumowanie. Czyż ten, kto wypowiedział kilka słów rzeczywiście przyniósł niepokój i wzburzenie? On ujawnił to, co już było w człowieku, aby jeśli zechce, mógł czynić pokutę (nawrócenie). (...) Dlatego jeśli człowiek taki pragnie dostąpić miłosierdzia, niechaj żałuje, niech się oczyści, niech się udoskonali, a wtedy zobaczy, iż należy raczej dziękować bratu, który stał się powodem tak wielkiego pożytku. Odtąd nie utrapią go żadne doświadczenia, ale im bardziej postąpi, tym mniej będzie je odczuwał. O ile bowiem dusza postępuje w doskonałości, o tyle staje się mocna i zdolna znosić wszelkie napotkane przeciwności.” [św. Doroteusz, nauka 7,2-3]

 

     Odkryłem, iż najważniejsze bym znalazł odpowiedź, dlaczego Bóg na to pozwala, z czego chce mnie nawrócić, czego nie widzę. Dotarło do mnie, jak wielka jest korzyść z tego, że mogę odkryć w swojej duszy miejsca chore, tam, gdzie ma dostęp mój wróg. Tak jak generał przed atakiem na wrogie wojsko wysyła zwiadowców. Sprawdzili, gdzie są pułapki, aby w nie nie wpaść. Interesuje go prawdziwy stan swojego wojska, by nie przecenić swoich sił. Zobaczyłem wtedy wielką korzyść, że związał nas Bóg z tym małżeństwem. Pewnego dnia kupiłem wino i kwiaty. Zaniosłem je, dziękując za wszystkie trudności, jakie przeżyłem z nimi.

 

     Gdy patrzę dziś po latach i przypominam sobie to, co uważałem o sobie, jest mi wstyd. Jak uratować takiego jak ja? Otóż, Bóg znalazł sposób. Posyłał różnych ludzi, którzy burzyli mój moralizm i faryzeizm, którzy stawiali swoją osobą znak zapytania czy, aby to co myślę o sobie, to prawda. On wie, że zostałem oszukany i wysyłał ekipy ratunkowe, które próbowały mnie reanimować.

 

żeby

_________________________

 

żebym Ciebie kochał

musiałem zobaczyć

jak daleko jestem

jak dużo zniszczyłem

 

żeby Cię zobaczyć

musiałem Cię poznać

i dotknąć rękoma

mą historię świętą

 

żeby spojrzeć w oczy

mojej grzesznej duszy

musiałem się nie bać

Twej sprawiedliwości

 

żeby dać osądzić

moje przewrotności

musiałem uwierzyć

w Twoje miłosierdzie

 

żeby miłosierdzie

uznać za prawdziwe

musiałem ukrzyżować

pewny siebie rozum

 

żeby przestać ufać

wciąż sobie samemu

zaryzykowałem

stawiając krok w ciemność

 

żeby krok postawić

musiałem pozwolić

byś rozwiązał pęta

które mnie wiązały

 

żeby Ci pozwolić

mnie uratować

musiałem Cię wpuścić

do zgniłego serca

 

żeby Ciebie wpuścić

musiałem otworzyć

chociaż na szczelinę

drzwi mojej fortecy

 

żeby Ci otworzyć

musiałem się zgodzić

że zrobisz zamieszanie

w całym moim życiu

 

żebym mógł się zgodzić

musiałeś mnie zachęcić

i uwieść obietnicą

tego za czym tęsknie

 

żeby moc mnie uwieść

wpisałeś tęsknotę

na dnie mego serca

od chwili poczęcia

 

żeby zacząć tęsknić

musiałem poznać

że moją tęsknotą

jest Ciebie ukochać