Blisko Życia

Piotr Wojciechowski

    narodziny   
   
prześladowane   
    ballada o ojcu   
   
bez powrotu   
   
###(miałem chwile…)   
   
mój Bóg   
   
moje miejsce   
    most   
   
ryzyko dojrzałości   
   
w klatce   
    wieczór zapada   
    znów przylecą dzwońce   
    kap kap kap   
   
pomiędzy   
    pocałunek   
   
ścieżka życia   
   
żywe serce   
   
doświadczenie   
   
nawiedzeni   
   
Jan Paweł II w Berlinie   
    bardzo dobre wspomnienia   
   
Kościół matka i dzieci Kościoła   
    puste miejsce   
   
dobrej nocy - dobry dzień   
   
święty spokój   
    bez żony
   
   
odkrycie   
    wiersz specjalnie napisan
y dla mojej żony Wioletty   
   
bałwany   
    dzień śnieżnych konwalii   
   
szczerość   
   
figurki porcelanowe   
   
ja   
   
### (moja mama…)   
   
na skraju wieku   
   
odpoczynek   
    powrót do prostoty   
   
preludium dla powracających   
   
przebaczenie   
    przyjaciele   
    radość ukryta   
    rysy   
    ###
(słuchając swego…)   
   
spragnieni   
    ###
(tak właściwie…)   
   
### (w moim życiu)   
   
życie   
    wszystkie moje dzienne plany   
   
pojednanie   
    pytanie   
   
och ty wróbeleczku !   
   
### (słuchając…)   
   
tracić czas   

 

narodziny

 

narodziny


 

gdzieś między

mgielnym przebudzeniem

a niedokończonym snem

rodzi się   życie

 

               niektórzy

               witają cię

karcącym spojrzeniem

jak misia pluszowego

               któremu można

oderwać ucho i rozkroić brzuch

 

prześladowane

 

prześladowane


 

bardzo trudno znieść prześladowanie

dokładniej - trudno mi

 

chodzą za mną krytykanci

którym nie podobają się moje rozmowy

moja brudna podłoga

nie wytarte nosy dzieci

i duży brzuch żony

 

chodzą za mną szydercy

szydzą z tego że lubię ciszę

że ufam Kościołowi

że czekam na miłość

 

chodzą za mną normalni:

dziewczyny księża bogaci

 

najbardziej prześladują mnie normalni

bo trudno normalnych odrzucić

a jeszcze trudniej gdy są

przyjaciółmi

ballada o ojcu

 

ballada o ojcu


 

kiedy byłem jeszcze mały

to zbierałem okruchy chleba

by nakarmić nimi konie

i żołnierza ołowianego

 

kiedy byłem jeszcze mały

to skakałem po kamieniach

jak po wyspach oceanu

bo oceanem była ziemia

 

kiedy byłem jeszcze mały

to łapałem cienie słońca

i rękoma na ścianie układałem

świat od psa aż do zająca

 

kiedy byłem jeszcze mały

odkrywałem nowe kraje

tuż za drogą za podwórzem

gdzieś przy parku na garażach

 

kiedy byłem jeszcze dzieckiem

to mój tata z moją mamą

mieli trochę więcej włosów

więcej śmiali się i śpiewali

 

teraz kiedy już wyrośli

z lat biegania za dzieciami

już nie mówią do mnie: synku

tylko: Piotr - i mniej śpiewają

 

teraz kiedy i ja także

już nie mały ale ... większy

ogniem oczy mi się palą

kiedy widzę „małe świerszcze”:

trzy dziewczynki i dwóch chłopców

jak czytają krzyczą piszczą

i do nóg się przytulają

mówią: tato kiedy przyjdziesz

i ...

 

kiedyś byłem małym dzieckiem

dziś poważnie patrzę w życie

coraz trudniej mówić Tato

chociaż On jest coraz bliżej

bez powrotu

 

"...nasze lata mijają jak westchnienie..."

bez powrotu


 

czasem trzeba podjąć decyzję

śmiertelnie poważną decyzję

bo żyje się tylko raz

i tylko raz umiera

a czas jest tak krótki

jak pocałunek

na dobranoc

### (miałem chwile...)

 

###


 

miałem chwile szczęśliwe

dni w których wszystko było zachwycające

uśmiechnięte usta mojej żony

rozpalone oczy dzieci

pocałunki

spojrzenia

spotkania z tymi

z którymi spotkania nie pragnąłem nigdy

i na których czekałem długo

wydarzenia pełne strachu lub niepokoju

które zawsze kończyły się

i wtedy zaczynałem tęsknić za nimi

 

były chwile bardzo dobre

bardzo dobre długie chwile

kiedy targowałem się z Tobą

mój Panie

o moje życie

krzyczałem w nocy i w dzień

nieustannie - -

 

- gdzie ja dzisiaj jestem ?

- gdzie jestem ?

mój Bóg

 

mój Bóg


 

mój bóg

jest inny niż cudzy bogowie

bo zaskakujący -

jakbym go pierwszy raz spotkał - -

jest zamieszany we wszystkie moje problemy

lecz nie narzuca mi swoich rozwiązań - -

o wszystkim wie

co myślę

co robię

lecz nie obraża się gdy o nim plotkuję - -

spotyka mnie co noc i co dzień

lecz się nie nudzi mną

ani mnie nie nudzi - -

lubi mnie bardzo

a wręcz za mną szaleje

choć nie jestem atrakcyjny

i czasem go ignoruję - -

mój bóg jest inny

jestem

bo powiedział jedno słowo

a traktuję go jakbym to ja jego stworzył

- on jednak dalej mnie szanuje - -

                    mimo mojej bezczelności

moje miejsce

 

moje miejsce


 

byłem wiele razy zakochany

niejednokrotnie niechciany czy wyśmiany

nie tęsknię dziś do tamtych uczuć bez opamiętania

może niekiedy wracają

rzuconym kamieniem obudzone fale

 

dzisiaj wiem

więcej - przekonany jestem głęboko w duszy

że moje miejsce jest przy Tobie

moja piękna

( choć czasem paskudna i nie do zniesienia )

odnajduję w Tobie moje żebro

i kość moją

 

wiele trzeba przepłakać

pretensji wylać

pokłócić się kilka razy na dzień

jeżeli czasu starczy

by mieć co sobie wybaczyć

i na nowo

zakochać się w sobie

most

 

most


 

gdyby nie było między nami

rzek co dzielą nas co dzień

to uwierz mi och uwierz

nie wiedziałbyś jak się buduje mosty

                                           jak mosty się buduje

 

gdyby nie było między nami

oczu co widzą różne światy

to uwierz mi och uwierz

nie miałbyś o czym rozmawiać z człowiekiem

                                           który żyje koło ciebie

 

gdyby nie było między nami Boga

który łączy nas

byłbyś jak jedna z gwiazd

która marzy ciągle o tym żeby spaść na ziemię

 

gdyby nie było między nami

ciebie i mnie - mnie i ciebie

to uwierz mi och uwierz

rozpacz i łzy targałyby tobą

                                               a mną łzy i rozpacz

 

gdyby nie było między nami

dni naszej pracy i nocy snów

to uwierz mi och uwierz

nie wiedziałbyś że czas wciąż płynie

                                               i jest go coraz mniej

 

gdyby nie było między nami Boga

który łączy nas

byłbyś zupełnie sam

jak ten co nie zna nawet drogi do rozdroża

ryzyko dojrzałości

 

ryzyko dojrzałości


 

kiedy pytałem

"chcesz być moją żoną ?"

ryzykowałem

 

gdy powiedziałem

"biorę Cię za żonę i ślubuję Ci..."

bardzo ryzykowałem

 

ryzykowałem że stracę moją niezależność

niespełnienie moich dążeń bądź marzeń

ryzykowałem niewygodę awantury i cierpienia -

bałem się przyszłości

a jednak...Wielka Tęsknota czekała wciąż

na progu dojrzałości

i mnie zapraszała

dodając mi odwagi...odwagi...odwagi

-------------------------

a jednak...

 

a jednak nie ryzykowałem

kiedy spoglądam z wysokości przeżytych razem lat

wydawało mi się że wszystko stracę co mam

cały zamek złudzeń

a odnalazłem moje miejsce i sens istnienia

i drogocenną perłę -

życia które jest Życiem

 

dlatego jeszcze możemy budzić się rano

w tym samym pokoju

codziennie inni

ryzykując że znów stracimy naszą pewność siebie

w klatce

 

w klatce


 

zmęczony idę spać

zmęczony wstaję rano

dotyka mnie zmęczenie

w ręce - od pracy

w brzuch - z głodu

w oczy - ze zgorszenia

i w usta - od milczenia

trawi jak płomień moje kości

i serce - dlatego że nie kocham

              (jak może kochać egoista

              kiedy ma czas wydawania owocu !

              przecież wszystko mu się należy ?!)

Najbardziej jednak zmęczoną mam duszę

duszę jak w klatce

zamkniętą w więzieniu samotności

wieczór zapada

 

wieczór zapada


 

wieczór zapada

a jeszcze na niebie

nie ma gwiazd

ale niebawem

przyjedzie mały wóz

i z bajki srebrny koń

              i pojedziemy cicho

              truchtem po niebie

              i słychać będzie tylko w dzwoneczkach

              ding-dong ding-dong ding-dong

              dzyń dzyń dzyń dzyń dzyń

wczoraj nie mogłem

spojrzeć w twoją twarz

powiedzieć kilka słów

lecz dziś mam nadzieję

że pogodzimy się

wybaczysz moje zło

 

wieczór zapada

nie zgaśnie jednak w nas

nadziei mały błysk

że jutro będziemy

znów razem dalej żyć

przebaczać śmiać się i

              i pojedziemy cicho

              truchtem po niebie

              i słychać będzie tylko w dzwoneczkach

              ding-dong ding-dong ding-dong

              dzyń dzyń dzyń dzyń dzyń

znów przylecą dzwońce

 

znów przylecą dzwońce


 

odlatują łabędzie krzykliwe

dzwońce głośne jak telefon

i szare pliszki płochliwe

jeden za następnym

moje zapały -

moje pomysły -

 

wiatr porusza zaczepnie

strunę moich ambicji

i rozrzuca liście moich tęsknot

- za wygodnym mieszkaniem

- za docenieniem

wartości mojej osoby

moich racji - piosenek - sposobu na życie

- żeby udało się wszystko -

       - „życia bez porażki”

 

przylatują brzydkonose gawrony

pękate gile

i dostojne jemiołuszki

na krótko

przynosząc ze sobą

prosty scenariusz pobytu

 

a wiatr zawiewa na wszystkie strony

kryształowym chłodem

a niekiedy

zdejmuje nam czapki z głów

witając

w trzeźwym porywie

życia bez emocji

i stwierdza: „już zima”

i pyta: „jeszcze tęsknisz?!

w kolejce za mną czeka wiosna

i świeży zapał -

poczekaj ze mną

aż powrócą dzwońce

i obudzą w nas

to co wydaje się że straciliśmy”

kap kap kap

 

kap kap kap


 

razem z deszczem kapią rymy

czasem wślizgną się do rynny

dzwonią cicho wieczorami kołysanki

tuż przy oknie

w szarym dymie zagubione

lecą prosto do komina

 

trochę senny

piszę znowu wiersz

kiedy nagle coś mi kapie wprost na papier

już myślałem że to muza

pogubiła swoje rymy

a to tylko katar

znów mi leci z nosa

pomiędzy

 

pomiędzy


 

w nocy patrzyłem na dzieci

mego życia

historii mojej żony

zasypiają co noc

z nadzieją

że jutro pójdę z nimi na spacer

że może przeczytam im cokolwiek na dobranoc

popieszczę ich

poprzytulam -

razem odkrywać będziemy

cudowność świata królewien smoków i żebraków

gdzie nie ma demokracji

i legalnej niesprawiedliwości

 

czekam co dzień

na taki dzień

kiedy nie będę żałował czasu i moich planów

gdy będę brał dzieci za ręce

i skakał przez kałuże

a przed snem siadał koło łóżka

i przeglądał się w ich oczach

 

dziś nie potrafię przeskoczyć tej przepaści

która dzieli mnie od moich pragnień i tęsknot

tych o których wiem że są dobre

i czekam wołając

wciąż do tego samego Boga

 

- nie zmieniasz się jak ja

               prawda Panie ?

 

pocałunek

 

po dwunastu latach małżeństwa

pocałunek


 

to w jedną

to w drugą stronę

kołysze się wzruszenie

gdy przytulam Cię

moja miła

moja kochana

 

w Twoich oczach

nie ma strachu

nie ma pogardy

dla mnie

 

gdy biorę Cię w moje ramiona

widzę twoje cierpliwe oczekiwanie

słyszę bezpieczne milczenie

całujesz mnie

swoim stęsknionym uśmiechem

 

czekałem na Ciebie

czekałem na Ciebie tyle lat

choć byłaś koło mnie tak długo

nie dostrzegałem wcześniej

we włosach Twoich

welonu namiętnych zaproszeń

 

teraz gdy jesteśmy

sam na sam

i czekamy

na święte miłowanie

odkrywam cud tamtej chwili

gdy pierwszy raz

zachwycony

spotkałem Twoje delikatne spojrzenie

jak zawstydzony pocałunek

 

moja miła

moja kochana

ścieżka życia

 

ścieżka życia


 

trochę życia

przetańczyłem krokiem walca

trzymając za rękę drugą osobę

pozwalając na poznanie się

z bliska

nie maskując

pilnie ukrywanych szczegółów

mojej twarzy i mojego serca

 

więcej życia

przeszedłem krokiem osła

powoli - ze zmęczeniem

wcale nie myśląc

gdzie idę? co robię?

porykując co jakiś czas

a nawet wyjąc do bólu

by ktoś zwrócił uwagę

i pogłaskał mnie po głowie

i pysku

 

niewiele życia

przeszedłem jak człowiek

który zauważa

że świat to nie tylko

ja

ziemia i gwiazdy –

słyszy wołanie o pomoc

dostrzega cierpienie

przede wszystkim nie tylko swoje

 

             bezsilny jestem

                wobec samego siebie

 

wzdycham jak gołębica -

Panie

stań przy mnie -

ukaż mi

ścieżkę życia

żywe serce

 

żywe serce


 

zwiędłe kwiaty

ich powabność była delikatna

jak skarbonka z porcelany

nie miały czasu zastanowić się: po co żyją ?

 

skały wiecznie zamyślone

nie oszczędzają na pytaniu siebie: kim jesteśmy ?

nie zawracają sobie głowy

czy starczy im do końca miesiąca ?

nie tragizują że nikt ich nie lubi

są pewne

że życie trwa dłużej niż chwila

 

są ludzie którzy czekają na kwiaty

tygodniami wciąż wypatrują

nasłuchują kroków

pukania (lecz tylko niestety własnego pustego serca)

 

czerwone róże ze ślubu już wyschły

wyrzuciłem je dawno na śmietnik

moich sentymentów i złudzeń

topniejących jak wiosenne bałwany

 

mam w domu dużo kamieni

wyrwanych morzu

skradzionych górom

przypominają cierpliwość czekania

że dotknie je laska Mojżesza

wytryśnie z nich czysta woda

              i będzie mogło ugasić pragnienie

              tysiące spragnionych Miłości

              ludzi tracących nadzieję: czy żyć ?

doświadczenie

 

doświadczenie


 

zostawili mnie moi przyjaciele

odsłonili moje oblicze przemocy

napełnili mnie smutkiem i goryczą

i zniknęli jak odlatujące wróble

 

odtąd usta otwieram jak spiżową bramę -

jak mam mówić kiedy serce milczy ?

cieszyć się kiedy dom mój pada w gruzy ?

a nadzieja płonie jak przygasły płomień ?

                           krzyczę do Ciebie Panie

                           krzyczę gdy Ty otwierasz mi usta

                           czekam jak spragniona ziemia

                           oczekuję ratunku jak

                                        koźlę schwytane w potrzask

                                        gołąb którego atakuje orzeł

                                        sarna otoczona przez wilki

lecz ty Boże nie zostawisz mnie samego

póki w sercu moim tli się obietnica

póki jeszcze słyszę Twoje pocieszenie

- jak oliwa co spływa na otwartą ranę

 

Panie obroń mnie przed hałasem tego świata

który mówi słowa pełne pochlebstwa

gorszy się niedolą którą Tyś mi zesłał

i nieustannie woła

gdzie jest twój Bóg który mówi że cię kocha?

 

                           ufaj serce moje Panu

                           On nie zapomniał o tobie

                           uspokój swoją duszę w Jego słowie

nawiedzeni

 

nawiedzeni


 

powiedzieli niedawno że koniec blisko

ale nie trzeba się martwić -

nie należy

że potem się wszystko ułoży

będzie nawet lepiej

 

i żyli w strachu

czekając na koniec świata

jakby był tuż tuż

-------------------------------

mój kolega nie wytrzymał

i skoczył z okna

Jan Paweł II w Berlinie

 

Jan Paweł II w Berlinie


 

byłem wczoraj

w mieście umarłych

gdzie prezydentem jest porządek myśli i zachowania -

( granice ściśle ustalone od wieków)

gdzie w opozycji staje elita zbuntowanych

trzymająca miecz wolnej przemocy

i tarczę negacji prawdy

 

przyglądałem się

czerwonogłowym zielonogłowym i żółtogłowym

w koronach z gołymi udami

- szalony świat piekła

wyjący z cierpienia jak kobieta która poroniła

 

usłyszałem w tym mieście umarłych

człowieka z którym przyszło ŻYCIE

- mówił gorzką prawdę

bez sądów i pretensji

ryzykował szyderstwo i pośmiewisko

 

wziąłem tam dzieci

- by doświadczyły że prawda jest prawdą

               i zwycięża

               choć umiera

- by doświadczyły że kłamstwo jest kłamstwem

               i przegrywa

               choć broni swego życia

 

byłem wczoraj zobaczyć siebie

mój bunt granice i przemoc

                                           i moje ujadanie

miasto umarłe

moje bezpłodne serce

moje kłamstwo

moją głupotę

bardzo dobre wspomnienia

 

bardzo dobre wspomnienia


 

gdy powracam myślami do dni

które minęły -

utonęły w oceanie

mojego życia -

widzę że były dobre

wiele cierpiałem i straciłem

jeszcze więcej dostałem

 

nie stałem w kolejkach

po szczęście

po miłość -

nie zamawiałem jej

z katalogów dobrych wydarzeń

 

byłem żebrakiem

wyciągającym ręce na wszystkie strony

i do wszystkich ust uśmiechniętych

byłem złodziejem

włamując się do serc

wytrychem sentymentalizmu

i użalania się nad sobą

 

gdy powracam myślami do dni

które minęły -

zniknęły jak gwiazda spadająca na ziemię -

widzę że były bardzo dobre

choć cierpiałem i płakałem

lecz śmiałem się ze szczęścia

o wiele wiele więcej

niż się spodziewałem

Kościół matka i dzieci Kościoła

 

po spostrzeżeniu dzieci, że nie są traktowane poważnie
przez dorosłych Kościoła

Kościół matka i dzieci Kościoła


 

co mam mówić dzieciom ?

Kościele dokąd idziesz ?

Matko moja - cierpiąca

co mam powiedzieć dzieciom !?

 

Kościele spójrz - to też twoje dzieci

zostawiłeś je na peryferiach swojej troskliwości

- co mam im powiedzieć !?

 

one jeszcze dziś

są spragnione ciebie

 

Matko - Kościele

przecież ty nie łamiesz

trzciny nadłamanej ?

nie gasisz płomienia gasnącego ?

spójrz na rozpaloną w nich miłość ku Tobie -

prześladowane że ciebie kochają

wierzą że tylko w Tobie jest prawda

 

czy pamiętasz że życie mija !?

że człowiek z motyla dzieciństwa

wyrasta w sępa dojrzałości

który myśli tylko o sobie

czy pamiętasz że trudno wtedy

wrócić do prostoty

rozpalonej świecy młodości ?

 

proszę cię ! zaklinam !!

powiedz    co mam powiedzieć

gdy pytają o ciebie

Matko moja - Kościele ?

rozchyl choć trochę swoje skrzydła

odsłoń szczelinę swego namiotu

i pozwól dzieciom zobaczyć jak kochasz

przecież nie masz względu na osobę -

powiedz im kim jesteś

 

puste miejsce

 

puste miejsce


 

kiedy się znajdzie wspólne słowo

to jest jak Imię które się wypowiada

i ty i ja

równocześnie

tak bardzo chcemy się spotkać

i czekamy na następny początek

lecz często niszczymy ważne rozmowy

przez nasze dobre wychowanie (!)

mijamy się jak samochody

jak mrówki z bagażem porażek

 

zmęczeni idziemy do łóżka

skończywszy rozmowę

ja i moja żona -

przynajmniej wydaje się nam

że wypełniliśmy lukę w naszej samotności

w naszym życiu

 

o życie życie !

o śmierci śmierci !

o Boże ! zapomniałem o Tobie

nie zarezerwowałem miejsca dla Ciebie

przy stole w naszym pokoju

dzisiaj wieczorem

dobrej nocy - dobry dzień

 

dobrej nocy - dobry dzień

synowi Abrahamowi


 

zaśnij synu

w tę noc dzisiaj

kiedy księżyc w pełni świeci

opowiada bajki dzieciom

przekomarza się z gwiazdami

i odwraca się plecami do nich

obrażony że nie wierzą w jego bajki

tylko mówią:

to jest wszystko wymyślone"

 

zaśnij synku

w tę noc ciemną

kiedy nie ma już księżyca

wszystkie bajki gdzieś uciekły

tylko wiatr dziś mówi nam legendy

porywając z ziemi liście

wymachuje zamaszyście

swoim piórem

którym nigdy nie potrafił pisać

i dlatego wciąż obłoki tak rozgania

bo się śmieją z tego drania

który buja wciąż do rana

wszystkie dzieci

 

zaśnij synku

kiedy nocą

wszystkie dzieci śpią

a po co ?

 

po to żeby może jutro wstać

i pobawić się z tatulkiem

razem śpiewać

słuchać kiedy mówi ci historie

o tych ludziach

jak wierzyli

że nie żyje się przez chwilę

potem koniec

 

że jest Bóg co ciągle kocha

nawet wtedy kiedy jesteś brzydki

i niegrzeczny

 

wiesz mój miły ?

 

czasem dobrze gdy po nocy

skaczesz do mnie na kolana

i zaczepiasz mnie od rana

swym uśmiechem

 

ja już dzisiaj nie potrafię

tak się śmiać gdy rano wstaję

po tej nocy w której spać nie mogłem

bo myślałem o problemach

z przyjaciółmi i wrogami -

...znów zmęczony wstaję z rana

 

( to przez gwiazdy

znów świeciły prosto w oczy

kiedy chciałem zasnąć )

święty spokój

 

w czasie, gdy moja córka Maria była w szpitalu

święty spokój


 

dziś nie modlę się różańcem

i nie chodzę na cmentarze

nie rozmawiam z przyjaciółmi

i w pośpiechu jem obiady

jeżdżę jak ćma -

(ledwo widzę)

rano i w południe

między pracą i szpitalem

 

chodzę późno wieczorami

jeszcze później w domu jestem

w międzyczasie drę jak kartkę

czas dla żony - moich dzieci

jeszcze nawet się udaje

znaleźć chwilę na rozmowę

z Tobą Boże

 

pogmatwałeś w moim życiu

wszystkie plany

zakłóciłeś „święty spokój”

bez żony

 

bez żony


 

wyjechałem z miasta

(miasto to wielki śmietnik

w miarę uporządkowany lecz trochę zarośnięty)

 

ludzi tu mniej

tu inni ludzie

jest cisza

nie na życzenie ale naprawdę

jezioro i las

jaskółki i świerszcze

 

wyjechałem z miasta z dziećmi

 

to dobry czas

gdy dzieci są ze mną razem

i mamy czas na rozmowę

i nie ma między nami

pracy i ludzi i obowiązków

ani hałasu i oczekiwania

 

razem modlimy się

jemy i śpimy

wstajemy nie całkiem razem

spać idę zawsze ostatni

tu można odpocząć

lecz nie od wszystkiego ...

 

... chciałbym być z moją żoną

i z nią wyjechać

i jeść kolację

śmiać się z nią z dzieci

i w ciszy posłuchać

jak kopie ją w brzuch

ktoś kogo jeszcze nie widzę

odkrycie

 

odkrycie

dla Marii - mojej córki


 

nigdy nie wiedziałem

że dzieci będą mi wchodzić na kolana

pchać się na szyję

szukać mnie szczerbatym uśmiechem

słuchać każdego słowa by nie spadło

na zakurzony dywan

nigdy nie spodziewałem się

iż zobaczę radość z tego

że można trzymać mnie za rękę

że za darmo dostanę tyle pocałunków

mimo że przed chwilą

tyle łez popłynęło

O Boże nigdy nie odnalazłbym Ciebie

gdybyś mnie nie przytulił jak Ojciec

Tato mojego taty i mojej mamy

moich dzieci

mojej żony

mój Tato

czy już Cię poznałem ?

wiersz specjalnie napisany dla mojej żony Wioletty

wiersz
specjalnie napisany
dla mojej żony Wioletty
(o który prosiła)


 

    przywrócić wspomnienia?

    uciekną jak wróble gdy klasnę

    napisać erotyk?

    to jak pochwycić wiatr w garść -

    nie uda się

    namalować” Jej portret?

    szkoda atramentu (i pieniędzy) - nigdy nie starczy

    cóż zrobić mam

    gdy prosisz o wiersz?

    i czekasz?

    napiszę dla Ciebie piosenkę:

 

znów zniknął ciepły wiatr z południa

i nie słychać skowronka śpiewu

i kwiaty znikły z pola

jak miły sen

                           a Ty do dziś jesteś ze mną

                           a Ty jeszcze dzisiaj słuchasz mnie

                           choć okłamałem Ciebie tyle razy

                           i tyle razy nie kochałem Cię

 

znów ławki puste są w parku

i słońce nie lubi świecić długo

a ludzie mniej śmieją się do siebie

bo usta znów ściska mróz

                           a Ty jeszcze dzisiaj się uśmiechasz

                           patrzysz i siadasz blisko mnie

                           choć krzyczałem na Ciebie tyle razy

                           i tyle razy zostawiałem Cię

 

i myślę że znów przyjdzie marzec

jak kiedyś gdy spotkałem Cię

i pierwszy raz z Tobą rozmawiałem

o kwiatach na naszym balkonie

 

                           a dzisiaj nie mamy balkonu

                           i kwiaty wyschły jak pieprz

                           lecz widzę że jednak wciąż była tu miłość

                           gdy patrzę na dzieci

 

a Ty do dziś jesteś ze mną

a Ty jeszcze dzisiaj słuchasz mnie

choć nie słuchałem Ciebie tyle razy

i tyle razy

chciałem kochać Cię…

bałwany

 

bałwany


 

nos z marchewki

oczy wydłubane węgielkami

i usta wygniecione palcem

na kształt kołyski

--------------------------------------

topnieją w nas siły

chwila za chwilą

po roku patrzymy i nie rozpoznajemy siebie

 

podnosząc z podłogi rozbity wazon

czujemy jak chrzęści nam w kręgosłupie

mówimy do fryzjera żeby uważał jak ścina

by nie zapomniał o łysych miejscach

i skomponował fryzurę Chopina

 

topnieją w nas cudowne szaleństwa

i siadamy przed telewizorem

żeby zobaczyć bohaterów i piękne kobiety

masochistycznie łudząc się

kończymy zawsze skacowani

 

topnieją bałwany

zostaje po nich plama brudu

marchewka i węgiel

 

szybko zapominają o nich dzieci

wiosna piękniejsza jest od zimy

bo kowaliki zaczynają śpiewać o nadziei

a zięby skakać

nie uciekając gdy wyciągamy do nich rękę

 

czekamy

może zagra jeszcze raz orkiestra

na balu naszego lata jesieni

i zatańczymy walca z ukochanym -

to nic że ma nos krzywy

ale bije mu jeszcze serce

 

( za szybko topnieje

przemęczone w bitwie o czas i pieniądze )

 

umawiamy się z nim

obejrzeć jutro wschód słońca

może pierwszy i ostatni

 

a może ostatni raz zachodzi dzisiaj

gdy kładziemy głowę do snu

na poduszce białej jak śmierć

dzień śnieżnych konwalii

 

w maju 1984 roku

dzień śnieżnych konwalii


 

niecierpliwie

stałem na korytarzu

ściskając w dłoni łodygi bukietu konwalii

a serce zażenowaniem

w napięciu oczekując

kiedy uchylą się drzwi Twego pokoju

i wyjdziesz na korytarz

a potem w pośpiechu przekręcisz klucz

 

kiedy podniesiesz głowę

zobaczysz jak czekam

na    odpowiedź

w Twoich oczach

i na Twoich ustach

 

byłaś tak zaskoczona

że uśmiechałaś się do mnie

jak zakochana

zapominając o dobrych manierach

rzucałaś spojrzenia

sięgające do głębi mojego serca

 

tego poranka był piękny maj

słów bardzo mało -

mieliśmy pewność

że szczęście pukało

do okna

naszego pokoju życia razem

aż po śmierć

 

do dziś pamiętam słońce

to samo co świeci dzisiaj

lecz już inaczej

było tam świadkiem naszych zaręczyn

przy jednej srebrnej "obrączce"

i wielkim naręczu konwalii

szczerość

 

szczerość


 

przechodząc z latarką

przez las

zawiedzionych przyjaźni

sfałszowanych wyznań -

słyszę jak kukułkę

dźwięk nadziei

że za rok dwa cztery

nie będę żałował

nieprzespanych nocy

dni pełnych oczekiwania...

      ----------------

dziś nie żałuję

tamtych chwil - wydarzeń -

nie drży mi głos

gdy spotykam

tych wszystkich

najbliższych znajomych”

którym wkraczałem w życie - nierzadko

jak niedźwiedź w mrowisko

czy jak kuna do gniazda

... ale nie żałuję ...

nie żałuję tych wszystkich kłótni

gdy szczerość

podważała drzwi

mego egocentrycznego serca

i spuszczała ze mnie powietrze

i stałem w bezruchu

jakiś czas

podobny do starej warszawy

z przebitymi oponami

      ----------------

dziś dziękuję wszystkim

którzy nie pozwolili

zakuć się w kajdany

mojej osoby

i moich projektów

i litości do mnie

i zostawiali mnie

na    krótki czas

by być może powrócić

kiedyś na dłużej

i przejść się ze mną po lesie

oglądając zniszczone stare ślady

naszych butów

bez sentymentalizmu

bez latarki

bo wszystko wreszcie

stało się    jasne

figurki porcelanowe

 

figurki porcelanowe


 

ptaki z otwartymi dziobami

czekają na znak dyrygenta - już śpiewać ?- -

tańcząca para

zapatrzona w siebie w bezruchu - -

słoń z uniesioną trąbą i nogą

spoglądający ciekawie niewiadomo gdzie - -

drzewa ciągle zielone

jakby wiosna była jedyną porą roku - -

róża otwarta szeroko

wyśpiewująca pieśń miłosną

która nigdy nie może zwiędnąć - -

i dom z jasnym kominem

i drzwiami wciąż otwartymi

jakby zawiasy zardzewiły na amen - -

 

chcemy zatrzymać czas

boimy się przyszłości

która może nagle przemienić

nasze marzenia w rzeczywistość -

boimy się życia :

stanąć obiema nogami

na nieustannie wirującej Ziemi

 

za często boimy się

ty i ja

być człowiekiem:

prawdziwym i żywym i dojrzałym

ze szczerym sercem dziecka

które czeka z utęsknieniem na przyszłość

ja

 

ja


 

chciałbym przeczytać książkę

obejrzeć film

pojechać w góry

zdobyć szczyty

ale życie jest jak cień

który delikatnie szturcha

i mówi

że jest jeden

i że za mało kochasz

 

czy ty w ogóle kochasz ?

 

przecież wciąż myślisz tylko o sobie

ty egocentryku do czwartej potęgi !

### (moja mama...)

 

###


 

moja mama kiedy była jeszcze młoda

miała we włosach takie słońce

takie ciepłe -

grzało mnie w policzki gdy mnie przytulała

potem szła do kuchni obok

ja się bałem że odejdzie

jak mój wujek gdy mówili że umiera

 

tata siadał w swoim kącie

grzebał w śrubkach i drucikach

ja nie chciałem mu przeszkadzać

i mówiłem tylko wtedy kiedy pytał

 

babcia często szyła na maszynie

i „stukało jej w silniku" tak jak gdyby był zepsuty

ja siadałem na podłodze

i widziałem jak przybiega stado koni z żołnierzami -

zaraz w domu będzie wojna

 

moja siostra była gruba

bała się mnie tak jak ognia

mało ze mną rozmawiała

czasem także uciekała ode mnie i płakała

 

drugiej siostry nie pamiętam

urodziła się „za późno"

już nie byłem sercem w domu ani ciałem

uciekałem w świat złudzenia zbuntowanych

bo myślałem ze zostałem zapomniany

 

dzisiaj nie mam tamtych żalów

i pretensji całe stosy

każdy chciał dać coś dobrego

lecz nie umiał

tak jak ja dziś nie potrafię

kochać wrogów czy przyjaciół

 

źle że kiedyś tak zmuszałem innych

by kochali - -

na skraju wieku

 

na skraju wieku


 

przed końcem wieku

posłuchajmy co piszczy w tornistrach

młodych przyjaciół

jak otwiera im okno na świat

rozwiedziona nauczycielka

woźny przekręcający klucz

z rozżaleniem że rodzi się tyle dzieci

 

przed końcem wieku

posłuchajmy szeptów świątecznych czcicieli

za plecami kościoła

zaglądnijmy do notesów uważnych obserwatorów

chrześcijaństwa

które nierzadko spożywają głodni poszukiwacze prawdy -

( czasem zbiera się im na wymioty

lub dostają zatrucia serca )

 

przed początkiem wieku

zdejmijmy z głowy czapkę pewności

że znamy siebie

i że przyszłość zależy od nas -

nie dobrze byłoby pomylić się znowu

obliczając dni życia

u wróżki lub na komputerach

i stracić ostatnią nadzieję

na Nową Ziemię i Nowe Niebo

odpoczynek

 

odpoczynek


 

nie brałem pod uwagę - Bogu dzięki -

że po ośmiu latach

moje ręce będą szukać odpoczynku

oczy snu

uszy ciszy

a serce MIŁOŚCI -

ja który myślałem

że zawsze kocham

że po ośmiu latach

będę szukał

ale nie znajdę go tam gdzie bym pragnął

 

Dzisiaj mój odpoczynek to

- zdzierać buty po alejach

  z piątką uciekających malców

- późny wieczór z żoną

- droga między pracą a domem

- zasypianie na modlitwie

- powrót nocą autobusami z dziećmi

bo nie było miejsca w samochodzie

 

nie mam odpoczynku takiego o jakim marzyłem

raczej on sam przychodzi

niespodziewanie

i uspokaja się wtedy moje serce - -

powrót do prostoty

 

powrót do prostoty


 

ludzie mówią:

nie mam o czym rozmawiać z żoną”

dziecko to kłopot, ale tęsknię za nim”

no jeszcze jest telewizja”

jak wyłączą prąd - to problem

taka cisza”

—— · ——

wracam do domu

( to cud że wracam)

nie wyłączyli światła

ale telewizja dziś nudna

(ostatnio wzięła mnie w sidła)

dzieciaki rzuciły się

by zdobyć szczyt głowy taty

a żona rozmawiała ze mną

o dzieciach o strajku o śmierci

 

błogosławione dni

gdy nie omijasz naszego namiotu

Boże

preludium dla powracających

 

preludium dla powracających


 

o dzielni mężowie

czekają was żony matki dziewczyny i siostry

w białych czepkach na głowie -

wracajcie czym prędzej

stoją już dla was otworem drzwi

a w sercach światła okien

czekanie na was dłuży się tak

minuty sekundy godziny i dni

jak lata i wieki - to prawie nic

zegary przestały już bić

herbata wystygła

a chleb skamieniał ze strachu -

mężowie gdzie wy ?!

              ta wojna przyszła

              nie pytała się

              czy jej oddamy naszych chłopców

o dzielni mężowie

jak cienie wracacie przez rzeki łez

do swoich kobiet -

za wami zostały

kohorty niemych śpiących walecznych

z grymasem na twarzy

              ta wojna przyszła

              nie pytała się

              czy jej oddamy naszych chłopców sprzed lat

przebaczenie

 

przebaczenie


 

nie można wytrzeć przeszłości

jak tablicę gąbką -

wykreślić

z listy obecności

ludzi skrzywdzonych przeze mnie

pobitych i zranionych w walce

o moje pierwsze miejsce

o moją rację

nie można urodzić się raz jeszcze

trzydzieści czterdzieści lat temu

by spotkać tych wszystkich

znajomych

na kolejnych

kartkach życia

poprawiając ortografię

moich decyzji

i gramatykę spotkań

 

nie można wytrzeć

jak kurzu ze starej szafy

- przeszłości -

przekreślić krzywo napisane słowa

- ludzi -

skrzywdzonych przeze mnie

 

i mówią mi:

nie ma wyjścia”

musisz się z tym pogodzić”

no a co miałeś zrobić !

przecież ty też jesteś człowiekiem”

 

i słucham

i niepogodzona moja dusza

cierpi dalej

i pyta:

to nie ma ratunku ?!”

 

wczoraj rozmawiałem

z ojcem -

powiedziałem mu:

że to moja wina

że cierpiał tyle lat

bo go odrzucałem i pogardziłem

i nie kochałem go

i jeszcze:

że bardzo proszę go

o przebaczenie …

przyjaciele

 

przyjaciele


 

przyjaciół nie szuka się w szkole

nie szuka się w pracy

i gdzieś przypadkiem w sklepie czy na ulicy

(och ci przypadkowi przyjaciele !)

przyjaciół nie szuka się w książkach i filmach

czy gdzieś na baletach wycieczkach

przyjaciół nie szuka się

w domu za stołem w łóżku

czy gdziekolwiek

przyjaciół nie szuka się w biurze ogłoszeń

gdzieś na weselach

czy przy rozmowach bardzo poważnych

przyjaciół nie szuka się wśród artystów

              ludzi przy forsie

              ludzi biednych

              wśród księży

              i wszystkich ważnych czy mniej ważnych

 

przyjaciół nie szuka się

po prostu

przyjaciele przychodzą sami

gdy jesteś bez wyjścia i wołasz o pomoc

                                                    a oni cię słyszą

                                                                  - ratują cię -

bo to co mają przyjaciele

to miłość bez interesu

radość ukryta

 

radość ukryta


 

czekam na wybuch wulkanu

który kipi wewnątrz mnie -

uwięziony moją niecierpliwością

zamknięty w klatce

portretowej pozy

 

głęboko pragnę

uśmiechać się bez przymusu

nie na pokaz

...do mojego syna

spragnionego ojca

szalejącego za piłką

strojącego małpie miny

i podskakującego do nieba

blisko aniołów

                                      ale...

gdzieś pod wszystkimi rupieciami

moich zabezpieczeń

szemrze źródło

oczekiwania

na dni radości spokojnej

i wielkiej jak pióropusz Apacza

 

- - - - - - - -

w roku 1631

wulkan Wezuwiusz

wybuchł   nieoczekiwanie

po 1159 latach ciszy

i smutku

od tego czasu wybucha

co wiek

a nawet połowę

gwałtownie

bez pytania o zgodę

rysy

 

rysy


 

pamiętam krowę łańcuch i kołek

pole pełne kaczeńców

i babę z grabiami

która biegła za mną

a ja uciekałem

dopóki nóg nie zgubiłem

 

pamiętam drogę z kościoła

nie z samochodu lecz z wysokości moich ciekawych oczu

cmentarz - most - pole

i pełno żmijowców

zrywałem je choć kłuły mnie w dłonie

zauroczony byłem ich niebieskimi kwiatami

jak brylantami

a za polem las

a za lasem słońce gdy zachodziło -

biegłem by je złapać

i nigdy nie mogłem zdążyć - znikało

 

pamiętam ptysie

na które czekałem cały tydzień

albo i dłużej

ogród w którym kopałem doły większe ode mnie

- ileż wtedy miałem zapału !

 

pamiętam moich rodziców

jak biegali spieszyli się kłócili się

chyba czasem brali mnie na kolana

(tego nie pamiętam dokładnie)

czytali mi bajki przed snem i całowali ...

——————————

wszystko jest teraz tak dalekie

jak gwiazdy które czasem widzę

niewyraźnie choć jasno -

teraz gdy stoję

i patrzę na las słońce i ludzi

nie widzę już niskiego i świeżego świata dziecka

 

tylko czasem przykucam

przy moim czteroletnim synu

olśniewa mnie wtedy ten inny świat

jego dźwięki -

świat dorosłych olbrzymów

silnych i poważnych

mijających nas chodnikiem

zauważam niezgrabną dżdżownicę jak zmęczonego węża

małe pająki i mrówki - żołnierzy szukających nieprzyjaciela

kapsle po piwie jak małe miseczki dla misia

wielkie domy - nie do zdobycia

pomrukujące samochody

żarłoczne jak smok na baranka

albo pokonane - śpiące

obgryzane przez rdzę jak przez myszy - -

 

gdy zawiązuję sznurowadło

słyszę: „tato pobiegaj ze mną”

ktoś chwyta mnie za rękę

pewny że nie ma innego rozwiązania i na pewno potrafię biegać

(ale moje nogi są już długie

i nie nadążają za małym szaleńcem)

 

a może to wszystko nie jest tak dalekie

trzeba tylko zgiąć kark i kolana

i zdjąć okulary poważności -

człowieka mającego taaaakie problemy

i oglądać świat nie zniekształcony

przez moją mądrość

i moją głupotę

——————————

gdzie ja podziałem tamte moje - zwykłe

okulary bez silnej oprawy ?

nieporysowane

przezroczyste jak spojrzenie dziecka ? - -

### (słuchając...)

 

będziecie słuchać lecz nie usłyszycie”

###


 

słuchając swego przyjaciela

patrzymy mu w zęby

badając

czy czasem nie zamieniły się w kły hieny

 

przeglądamy myśli naszych nauczycieli

szukając pomyłki

drobnego szczegółu”

żeby pochwycić ich w mowie

 

czytamy między zdaniami i słowami

jak archeolodzy

odgrzebując swoje hipotezy

spomiędzy gruzowiska wydarzeń

 

dopasowujemy dokładnie to co nas porusza

do wszystkich których „musimy” zmienić

albo tych którzy „muszą” się zmienić

 

innych po prostu przesłuchujemy

jak nieciekawą taśmę

powtarzając co chwilę

tak tak” „może” albo „no coś ty”

czy ewentualnie „powtórz bo nie zrozumiałem”

 

wychodzimy z naszych rozmów

jak z przedstawienia teatru podmiejskiego

wystawiając recenzję

lub świadectwo dopuszczające do następnego spotkania

 

nie słuchamy jak dziecko

któje nie potjafi powiedzec dojosły”

ale słucha

zbierając i zachowując każde słowo jak Samuel

nie otwierając słów wytrychem

czy zaliczając je do rebusów które należy rozwiązać

 

brak nam brak   słuchania

prostolinijnego

bez wymagań

i bez okularów przeciwsłonecznych

 

brak nam brak   słuchania

czystego jak wiatr

któremu nie trzeba powtarzać

i który nie powtarza innym

( jak sąsiadka Piotrowska

którą mijamy zawsze drugą stroną ulicy )

 

brak nam brak   słuchania

które może zmienić

nasze drapieżne serce jastrzębia

nasze płochliwe serce świstaka

w serce małego słonia

bezpiecznie zasypiającego koło matki

wracającego zawsze gdy zatrąbi ojciec

spragnieni

 

spragnieni


 

jestem chory i leżę w łóżku

przybiegły dzieciaki

nie chcą odczepić się jak pchły od kundla

puszczają swoje anielskie uśmiechy

szukając odrobiny miłości

- nie mają wielkich wymagań

 

ja też czekam na miłość

leżę na łóżku mojej mądrości

mojej seksualności

mojej żądzy pieniędzy

i wołam płacząc bez łez

(jak inny jestem niż dzieci !)

 

zmęczona żona przychodzi co jakiś czas

i mówi: „daj spokój” i „co jeszcze ?”

lub „kocham ciebie”

i o stałych godzinach „chodź jeść Piotruś”

(dzisiaj smakowało mi śniadanie)

 

wszyscy szukamy miłości

im młodsi - tym później lub wcale

lecz nie wiemy gdzie jej szukać

błądzimy - tracimy nadzieję

i pragniemy jej

krzycząc z dna naszej głodnej duszy

### (tak właściwie...)

 

###


 

tak właściwie

to nie wiem po co zapisałem tyle kartek

- nie jestem poetą - kto o mnie usłyszy ?

- nie jestem literatem - kto wie o mnie ?

- nie jestem kimś znanym - kto się mną zainteresuje ?

piszę to wszystko w pośpiechu

byle jak

tak niewyraźnie że sam nie potrafię odczytać

 

nie wiem po co piszę

ale mam nadzieję

że ktoś kiedyś

odczytując te kartki

rozchylając litery jak trawę na łące

odkryje swoje problemy

podobne do moich

w I II i III akcie swojego życia

### (w moim życiu...)

 

###


 

w moim życiu

nie mam czasu

żeby przetrzeć okulary z kurzu

by umówić się z dentystą

(och te zęby bolą w domu u dentysty nie)

aby przygotować się do ważnego spotkania

napisać list do przyjaciół i nieprzyjaciół ...

 

czas przepływa jak potok zwariowany

gdy patrzę na córki ! nie do wiary !!

O Boże

nigdy bym się nie spodziewał

takiego interesu !?

słyszysz jak one Ciebie wołają ?

wysłuchaj proszę

przynajmniej gdy mówią z Tobą -

o mnie i o mojej żonie

 

Dzisiaj zasnąłem na stole

oddychałem jak gdybym o powietrzu usłyszał pierwszy raz

mam mocny sen i bardzo dobrą żonę

lecz czasu nie mam

               bo go przesypiam

znowu usnąłem jak niedźwiedź w zimie -

               ale problemy - nie

               one czas mają

               nie zasypiają

               niezmordowane

życie

 

życie


 

moje życie jest krótkie

małe życie

a tak niedawno gdy uciekałem ze szkoły

było takie na początku

że czekałem na drzwi dojrzałości

próbowałem owoców zakazanych

bo myślałem że nie zdążę

 

a teraz szukam czasu

żeby odnaleźć życie

moje prawdziwe życie

mojego prawdziwego boga

by spotkać Boga Jedynego

 

moje życie jest bardzo

bardzo za małe

już teraz

wszystkie moje dzienne plany

 

wszystkie moje dzienne plany


 

rano

wstaję zmęczony

po nocnej pracy -

po walce z domowym labiryntem

przewodów rur nie zagipsowanych dziur

zmęczony

ze ślepiami mrugającymi

jak sygnał żółtego światła na skrzyżowaniu

snu z rzeczywistością

 

wstaję zmęczony

i przechodzę przez modlitwę

jak przez ruchliwą ulicę

którą przejść muszę

by zdążyć do pracy

(o Panie jak przejść przez   t a k ą   ulicę !!)

 

potem snuję się jak kula kręglowa

prosto do pracowni

żeby zatrzymać się przed nią z brzęczącymi kluczami

otwierając szeroko drzwi

i oczy

 

siadając za biurkiem

zaczynam liczyć

minuty jak barany

litery jak ziarnka piasku

bo przecież

tyle rzeczy mam zaplanowanych ! -

nawet zegar nie nadąża za moim pośpiechem

 

wracam

wsiadam na rower

i mijam samochody - wielkie nosorożce

pędząc w safari

pustyni miejskich domów

zdążając do życia (?) mego domu

 

kiedy widzę stół z talerzami

żonę w kolorowo-brudnym fartuchu

słyszę pisk dzieciaków

wtedy zapominam na chwilę

o moich ważnych projektach

( to moment mojego dobrego odpoczynku)

 

wieczorem patrzę na zegarek

zwalniam tempo zwariowanych wskazówek

(nie da się ich upilnować

są bardzo przebiegłe)

i znowu kładę się zmęczony

by wstać zmęczony -

zmęczony moimi planami:

receptami numer  123  136  i  139

niezrealizowanymi

a to wszystko dlatego

że przebiegam szybko ulicę modlitwy

i nie wsłuchuję się cierpliwie

- co chcesz ode mnie Panie ? -

pojednanie

 

pojednanie


 

zacznijmy od nowa

tam gdzie wiosna jest

piękna

gdzie kwiaty nie więdną

(jak skóra na dłoniach)

wciąż świeże i szczere

 

zacznijmy od nowa

zostawmy przeszłości

jej własność

popatrzy w Niebo

gdzie Słońce wciąż wschodzi

na dzisiaj

 

zacznijmy od nowa

nie grajmy kartami

pretensji

niech kwitnie w naszym pokoju

to słodkie drzewo

figowca

 

zacznijmy od nowa

chodź pójdźmy na spacer

do parku

po prostych ścieżkach

ptaków posłuchać -

melodii nadziei

 

zacznijmy od nowa

gotowi na wszystko

nie mając już rezerw

czy wyjść awaryjnych

stawiając   w s z y s t k o

na skab ukryty pod ziemią

pod naszą tęsknotą

 

zacznijmy od nowa

bo życie jest krótkie !

i można nie zdążyć

znów zacząć od nowa

bo Szczęście

nie przybiega jak pies

na zawołanie

pytanie

... oto ja, poślij mnie ... ‘’

pytanie

Judycie


 

nocą stałem na moście

a córka mówiła:

     „ tak dużo domów tam

        i tyle świateł

        tyle okien . . .”

i powiedziałem:

     „ za każdym oknem ktoś żyje

        może siedzi w fotelu

        niczego mu nie potrzeba

        ale może cierpi i płacze

                może mąż zostawił dziś żonę

                może ktoś nie ma co zjeść

                ktoś już nie widzi sensu by żyć

                ludzie kłócą się biją i są zazdrośni

                cierpią bardziej niż im się wydaje

        kto do nich pójdzie

        i powie im dobrą wiadomość

        że można sobie przebaczyć

        że jest możliwe by żyć inaczej ?

kto powie im

że Bóg nie zapomniał o nich

i kocha ich

wciąż kocha ?

 

kto pójdzie . . . ? ‘’

och ty wróbeleczku!

 

och ty wróbeleczku!


 

ptaki gadają na drzewach

przed moim domem i oknem mym

dumnie siadają na gałęziach

i śpiewać zaczynają mi

la la la la ćwir ćwir la la la la

 

mój ty mały wróbeleczku

zaśpiewaj dla mnie jeszcze raz

melodię którą usłyszałem wczoraj

gdy w domu byłem sam

la la la la ćwir ćwir la la la la

 

wczoraj ptaki wszystkie odleciały

dziś pusto jest przed oknem mym

tylko łyso błyszczą w słońcu

gałęzie zasmuconych drzew

             i wtedy śpiewam sam melodię

             którą ptaki nauczyły mnie

             a sąsiad który siedzi sobie w oknie

             zaczyna śpiewać ze mną też

             la la la la la la ćwir ćwir

             la la ćwir ćwir la la la la la la la

tracić czas

 

tracić czas


 

ludzie starzeją się

znikają im lata jak włosy na głowie

albo przybywają jak zmarszczki

prawie każdy zlicza dni które przeżył

układa je na półkach dobrych wspomnień

i przykrych wydarzeń

( choć te ostatnie często pomija

i odkłada do dolnej szuflady

z napisem „do cerowania")

 

ludzie obliczają ile jeszcze mają czasu

chcą mieć pewność

że jeszcze przeżyją ten dzień

przyglądają się swoim zębom

mierzą na ile zawałów starczy im sił

dużo odpoczywają bo myślą

że można rozciągnąć godziny

przeglądają zdjęcia

mając nadzieję

że zjawi się wróżka z bajki ich młodości

i powrócą do minionych

szalonych pomysłów i zabaw

 

robią mnóstwo rzeczy

ale niespodziewanie

złodziej życia - śmierć

puka i otwiera drzwi bez zaproszenia

 

ludzie umierają

by dopiero w wieczności

żyć pełną gębą

bez zdjęć

zegarów

i strachu