wilga

Piotr Wojciechowski

wilga


 

pomiędzy skrzydłami wilgi

której złote pióra

rozcinają atomy tlenu i helu

nad naszymi głowami

gdy wzbija się

by obmyć się w fotonach słońca

- jest stwórcza Miłość istnienia

 

gdy „ona” gwiżdże

dźwięczne zofija fija zofija fija

a „on” odpowiada krótkie rej jik jik

w tych pieśni miłosnych zawodach

przed nadejściem deszczowej kąpieli

słychać nuty zakochania mego Kreatora

 

pośród narodzin piskląt

gdy chóralnie ścigają się

radośnie kwiląc hihihi

by oko matki spojrzało z troską

- tam wybucha radość życia

że jest Ktoś kto mnie kocha

 

pomiędzy moimi cierpieniami

wątpliwościami

lękami i wycofaniem

pomiędzy przemocą i uległością

zdradą kłamstwem i szczerością

czuwa Ktoś cierpliwie

na krzyk serca

wzywającego pomocy

zbawienne piękno gór

Piotr Wojciechowski

zbawienne piękno gór


 

kiedy za horyzont

nasze słońce spada

wtedy płoną moje góry

ogniem który

przepowiada

chłodne chmury

mokre jutro

 

siąść i patrzeć

w dał bezkresną

kontemplować piękne Dzisiaj

malowane palcem Boga

i nie martwić się o jutro

które nawet nie istnieje

 

kiedy wchodzę ostrą ścieżką

za mną świerki gdzieś na dole

a potoki coraz mniejsze

przelewają się przez skały

wówczas odsłonięty welon

spada z jasnej twarzy świata

i objawia przestrzeń

i pozwala posmakować

nieskończone życie

Wieczność

 

moje góry!

czy was ujrzą moje oczy?

tam rodziła się rodzina

miłość i odpowiedzialność

w oddaleniu od gonitwy

tam i czas się też zatrzymał

spuszczał nas ze swojej smyczy

 

moje góry!

czy was dotkną moje stopy?

tam wyznania otwierały

drzwi zamknięte zimnym kluczem

tam kamienie

nie wtrącały się w rozmowy

okrzyk orła

wznosił głowy ponad szczyty

 

siąść i patrzeć

w dal bezkresną

w nawias zamknąć chwile życia

i przeliczyć wszystkie długi

i wyliczyć Twoją miłość

i odpocząć w miłosierdziu

no i w końcu

uśmiech oddać mojej żonie

dziewczyna z Nazaretu

Piotr Wojciechowski

dziewczyna z Nazaretu


 

jest dziewczyna której udało się!

ten dzień gdy usłyszała Słowo

ten dom w chłodnym kamieniu

ta codzienność do bólu

te włosy poruszone wiatrem

który otworzył drzwi

gdy wróciła z wodą do domu

 

było tak zwyczajnie

że nawet wróble jeszcze spały

a cisza napełniała oddech

było tak normalnie -

żadnych znaków z nieba

błyskawic grzmotów

zaćmień słońca

 

i ten głos

który który słyszała

musiał być wyraźny a delikatny

zaczął wszystko w ukryciu

nie zmusił - pytał

nie krzyczał - mówił

oddał się w jej ręce

 

ile trzeba przeżyć?

ile lat wystarczy?

by sam Bóg ryzykował

los ludzkości

by oko opatrzności

zatrzymało się i wybrało

 

kim trzeba być?

by otrzymać w ręce plan

by powiódł się

i nie został zatracony?

 

i choć wszystko było trudne

tej dziewczynie udało się!

choć nie było nikogo

kto mógł pocieszyć

obronić

kto mógł zrozumieć

była „samotność”

towarzyszka wybrania

 

nasze czasy

nie lubią wybranych

sprzątają ich jak śmieci

wylewają na ziemię

jak brudną wodę

 

wszystko idzie dobrze

oko opatrzności jest nad nami

nam też się uda



miasto

Piotr Wojciechowski

miasto


 

Ps 97, Skalní Město

 

jest miasto

skryte przed nami przez wieki

w środku gór

zakryte całunem drzew -

nasz przyjaciel ogień

rozniecił pożar

połknął las

odsłonił drogi i ścieżki

wydobył monument ścian

 

ogromną łuną

zaprosił nas by poznać tajniki

zasłoniete przez lata

odkryć nagą prawdę

ukrywaną latami

wydobyć zapomniane piękno

zmrożonej surowości

 

Skalne Miasto

kościec prostoty

zimne i wilgotne zaułki

labirynt śmierci

skamielina milczenia

dostępna dla cierpliwych

pokornych

gotowych zaryzykować

odsłania ukryte historie

zatrzymane w czasie

 

zakochani w wiecznym pocałunku

wyznają miłość

która przetrwała wszystkie wojny -

jezioro ukryte w dłoniach skalnego szczytu

wylewa na żądanie

krzyk wodospadu -

zamki jaskinie wąwozy

rycerze zastygli w walce

słońce cisza i szelest liści

polukrowany ptasim świergotem

 

dziś nasz świat

zalała rzeka pożogi

by odsłonić odrzuconą Prawdę

wypalić oplatające korzenie zła

i „stworzyć” nową Świątynie

żywych sakramentów zbawienia

 

Wieczne Miasto

niezniszczalne

przepiękne

witane okrzykiem zachwytu

wypełnione ludem

świętych grzeszników

ponadczasowe

odrodzone z ognia odrzucenia

i słusznego oburzenia

 

Eclesia

ta Pani która

zapomniała jak całuje Ukochany

i jak oddać się na łożu Miłości

z zamrożonego serca

zaczyna znów płynąc krew

a w ustach pojawia się Dobro

nogi budzą się i chcą wyruszyć

czekają gdy drzwi otworzy Anioł

i znów będzie piękna

i pociągająca

Gedeon

Piotr Wojciechowski

Gedeon


 

napadają na nas

okradają i zadają gwałt

w nieustannym strachu

wymachujemy przerażonym wzrokiem

chcemy Coś obronić

czego dawno już nie mamy

 

idzie na nas rzesza silnych

uzbrojonych

z inteligentnym planem

by zabrać nam WSZYSTKO

wyrwać nam korzenie

z Ziemi Obietnic

są pewni swego oświecenia

i dla naszego „dobra”

muszą oczyścić nasze życie

ze śladów „ciemnogrodu”

by dać nam

nowy porządek świata

 

lecz wylękniony Biedak

słyszy głos!

NIKT ma nas wyratować?

OSTATNI zebrać siły?

aby nam otworzyć zwycięstwo

nad wojskiem tak wielu?

pójść za Kimś kto czeka

na prześladowanie?

czy to wszystko rokuje

dobry koniec?

 

słuchaliśmy z zapartym tchem

historie Pierwszych

którzy nie sprzedali pierworództwa

i może nawet tęskniliśmy

by być tak jak oni

niepokonani

niezatapialni

nieśmiertelni

 

szczyciliśmy się

że bramy piekła nas nie pokonają

na każdym sztandarze

ΧΡΙΣΤΟΣ! - - -

a dziś co mamy?!

co zostało w naszych dłoniach?

jaki będzie nasz pierwszy krok?

 

naczynia jeszcze całe

wytrzymają?

 

ostatnie dni

Piotr Wojciechowski

ostatnie dni


 

przemykając chyłkiem między ulicami

ukrywałem swoją twarz i swój cień

z drżeniem serca przechodziłem każdy metr

aby schronić się i przeżyć jeszcze jeden dzień

 

wiele już oddałem, porzuciłem i straciłem

oswojony tylko z chwilą w której jestem

wciąż gotowy spać pod cudzym dachem

z jedną torbą która streszcza konieczności

 

tymczasowy na tej pięknej Ziemi

pośród ludzi których niecnie oszukano

wymęczonych - w ręku z pustką życia -

czemu mnie to Oświecenie odszukało?

 

a gdy widzę miasto z rana

ściany które krzyczą złością

i rysują moją twarz jak osła z krzyżem

wtedy cierpię

że Cię widzą w taki sposób

 

dziś nie wznoszą Collosea

lecz igrzyska ciągle trwają

kończą kpiny i oszczerstwa

będą łamać karki strachem

aż któregoś dnia ogłoszą

kto się kryje za nieszczęściem

jaki dzisiaj świat nasz nosi

NAS wydadzą jako kozła

na przekleństwo wszystkich ludzi

 

i będziemy znów uciekać

jak to było za Cypriana

sądy będą nas skazywać

tylko za to że KOCHAMY

zaniedbana miłość

Piotr Wojciechowski

zaniedbana miłość


 

gdy nadchodzi czas ostatni

muszę zacząć kochać ciebie

złożyć w twoich włosach kwiaty

i powiedzieć: piękna jesteś!

 

wsunąć na twój palec pierścień

który chciałem dać ci dawno

kiedy wszystko się zaczęło

ale wartkie życie szans nie dało

 

ubrać ciebie w cudną suknie

najpiękniejszą z wszystkich marzeń

na parkiecie gdzieś w kawiarni

tańczyć z tobą aż tchu starczy

 

a straconą garść okazji

złożyć u twych dobrych stóp

wyznać tobie nawrócenie

zacząć wreszcie tobie służyć

 

już nadchodzi czas ostatni

muszę zacząć kochać ciebie

bo za chwilę zamkną bramę

i wdzięczności ci nie wręczę

 

i przepadnie całe moje życie

bo nie chciałem zrobić tego

czego serce me pragnęło

w zamian dając tylko smutek

 

muszę zacząć ciebie kochać

bo to właśnie warto robić

obym zdążył i nie odsuwał

tego serca przeznaczenia

ta Pascha

Piotr Wojciechowski

ta Pascha


 

czemu doświadczyłeś nas Panie niewolą?

zesłałeś śmierć? zamknąłeś w lęku?

czemu wysłałeś anioła by miecz

podniósł na nas i dzieci nasze?

powiedz?!

czemu?

 

przyleciał rudzik nad ranem

usiadł na gałęzi i zapłonął

otwarte okno wpuściło głos

ogłaszający koniec i wolność

 

już wiem dlaczego byłeś taki

i ryzykowałeś, że Cię odrzucimy -


wszystko zawisło na delikatnej nici


Miłości łączącej mnie z Tobą

od stworzenia

 

czekałem na tą Paschę

całą noc mojego życia

wyrywałem kartki z kalendarza


i włosy z żalu nad grzechami

którymi wybijałem innym z głowy

nadzieję na nieśmiertelność



 

Ty wiedziałeś, kim ja jestem


i wybrałeś mnie, choć zabiłem

i przeszedłem depcząc głowy moich braci

aby zdobyć „święty spokój” -

tą samotność otoczoną mą ślepotą


 

jak to dobrze, że mnie wtedy odszukałeś

i na plecach miałem odgłos Tej pogoni

przycisnąłeś mnie do muru -

a zamknięte morze zagrodziło przejście

jak zły sen

każdy rydwan, szczęk oręża

zatamował mój ostatni oddech

 

jak dobrze, że nie zrezygnowałeś

by mnie uratować

i chwyciłeś serce i wyrwałeś z paszczy

dając ciało swe na pożarcie

by zatrzymać bestię

błyskiem zmartwychwstania w grobie

 

Pascha ta, może już ostatnia

i Ty przyjdziesz może już ostatni raz

dając mi ostatnią szansę

bym zostawić ziemię oblepioną grzechem

i wyruszyć do tej Obiecanej

już od chwili mych narodzin

by wyruszyć do jedynej mojej Ojczyzny

wiosna

Piotr Wojciechowski

wiosna


 

wybuchła wiosna płomieniami forsycji

słodkim śpiewem skowronka

i kosmicznym trelem czajki

jaskółka i jerzyk ostrzą skrzydła

żuraw i bocian nieśmiało siadają

na dywany świeżej zieleni

 

liście wysuwają nieśmiało czubki nosów

by na komendę wskoczyć

w tę pędząca pogoń życia

i nawet słońce chętniej wstaje

i śpi coraz krócej

 

a nam gotuje się krew

krąży szybciej i rozpala w nas

uśpione pragnienie kochania

wypycha nas z czterech ścian

by podbić cały świat

by oddać choć odrobinę

swego życia dla kogoś

 

uwięziłeś dziś całą ludzkość

wiosną najpiękniejszą

stęsknioną

dałeś wszystko by Pascha się udała

i gdy przejdzie posłaniec niszczący

by ominął nasz dom

 

wiosno! przyjaciółko człowieka

uwięzionego na Ziemi

powracająca w sukni nowych objawień

odkrywanych wraz ze starzeniem serca

choć dobrze znana

oczekiwana zawsze z tęsknotą

nigdy nie nudzisz nas

i nawet zaskakujesz

olśnieniami hojnej prostoty

 

wiosno! przyjaciółko wskrzeszania

czy chcemy czy nie

to zawsze patrząc słyszymy

że prawdziwe życia

zawsze musi przejść przez grób

czekać na Ratunek

pośród dni chłodnych i ciemnych

 

wiosno! dziś bardziej niż wczoraj

chcemy byś pomogła nam przejrzeć

i dostrzec miłosnego Inspiratora

tej sztuki gdzie koniec jest szczęśliwy

o ile nie opuścimy scenę

i pozwolimy by scenariusz

wypełnił się co do joty

osiągając pełnię

Jerycho i jego mur

Piotr Wojciechowski

Jerycho i jego mur


 

za-chwia-ły się mu-ry!

Jerycho upadło!

 

kamień nie oparł się słowu

nie obronił się

przed tą wzgardzaną głupotą

pewny siebie

przez lata zbudował posąg -

nadczłowieczeństwo

a więc bezdyskusyjne prawo do racji

 

a jednak...

runęło Jerycho!

gdy muzyka ogłoszonej Prawdy

rozmontowała spoiwo

ukazując światu kamienną ruinę

zwalisko pewności siebie

oszustwo

ukryte w szczelinach

jak skorpion

 

gdy Bartymeusz

siedział przy drodze

wyciągając głodną pieniądza dłoń

Jerycho nie ominął Ten

który je zburzył

bo czyż będzie się gniewał na wieki Ten

który nie chce śmierci grzesznika

ale chce, by dał się uratować

 

słuszność zrujnowania muru okalającego miasto

muru posłuszeństwa wrogowi

który wypalił nam wzrok

ta słuszność nadeszła

przywracając wzrok ślepemu

 

warto zburzyć stare

uwikłane w kłamstwo

by stworzyć Nowe

nie z tego świata

kwiaty jabłoni

Piotr Wojciechowski

kwiaty jabłoni


 

gdy zakwitną jabłonie

i wyrzucą okrzyk radości

za szczęście zaistnienia

ucieknijmy od asfaltu

od witryn i spalin

od wszechobecnego hałasu

by usłyszeć w końcu

własne pytania

uwięzione w duszy

i odnaleźć światło

uchylonej bramy wieczności

 

gdy zakwitają jabłonie

wkładajmy twarz w krainę

świeżego zapachu płatków

budzą się wtedy w nas

pierwsze spotkania dzieciństwa

z tajemnicą piękna świata

z prostotą przeżywania

z wybuchającą radością

 

gdy kwitną jabłonie

wtedy chcemy objąć świat

szczęściem istnienia -

ukryłeś w nich Słowo

zachęty do Życia

zapach Piękna

by nęciło nas -

mówią do nas:

uchyl drzwi duszy

na Tego

który nas stworzył

bo Światło przyszło w kosmos

by nas uratować

okazja

Piotr Wojciechowski

okazja


 

chwyciłem

jedyną okazje mego życia

przechodziła koło mnie

ubrana w światło

dostałem trzy chwile

by zdecydować

 

... i wybrałem

zrobiłem krok w przygodę

gotowy na najlepsze -

nie zawiodłem się

raczej z utęsknieniem

czekałem na każdy następny dzień

wyglądając niespodzianek

 

lecz nieubłaganie

niszczeje mój namiot

a pamięć wykrzywia daty

dlatego piszę wiersz za wierszem

by żyła we mnie miłość

świeża jak młodość orła

i nie odleciała -

może nigdy nie wrócić...

 

chciałbym by też do ciebie

zapukała w okno

i wiosna wybuchnie nagle

i usłyszysz głos

który wszystko stworzył

i cię uszczęśliwi

 

byłem widziałem przeżyłem



arka

Piotr Wojciechowski

arka


 

gdy Titanic opuścił Queenstown

było południe

słońce nie dało żadnego znaku

że ostatni raz widzą brzeg ziemi

zakochani - ozdoba pokładów -

szeptali do ucha plany całego życia

samotni szukali ofiary swoich tęsknot

lokaje przewracali w palcach monety

artyści zbierali uśmiechy zachwytu

który podgrzewał ich drogę sukcesu

a palacze wrzucali do pyska potwora

czarne skamieliny przeszłości

skropione krzykliwymi żartami

 

pewny siebie Edward John Smith

ścigał rzeczywistość by ją pokonać

zaufał megalomani

i złożył na dno półtora tysiąca

nagle porwanych z życia

 

płyniemy razem dziś

przez morze świata

na Arce kruchej jak kieliszek

skały i fale rzucają się na nas

jak lwy i żmije

 

co może dziś nas uratować?

dodać sił by płynąć pod wiatr?

jak znaleźć ten ślad między falami

który zostawił nam Ten

który chodzi po wodzie?

by nie zatonąć w otchłań bez dna?

noc

Piotr Wojciechowski

noc


 

wiatr zgasił światła w oknach

zmęczeni

zasypiają wciskają głowy w poduszki

szukając w nich dobrych snów

z tęsknotą

by obudzić się w lepszym świecie

 

noc przechodząc obok domów

rzucała w okna szelest ciszy

by uspokoić w nas wariatki nerwic

 

co godzinę lelek wybijał czas

ćmy szalały w e tańcu koło lampy

a myszy wabiły cienie ukryte po ziemią

bo wiedzą że świt przychodzi nagle -

kto będzie czytał jak nie one?

 

nie spałem znów tej nocy, kochana

obrazy z historii wychodziły spod powiek

i choć było ciemno, widziałem jasno

że warto było przeżyć to wszystko

co „samo życie” nazywają -

nic nie przyszło bezsensownie

 

i przychodzą chwile

gdy chciałbym wykrzyczeć

że spotkałem

że odnalazłem

by każdy mógł dotknąć szczęścia

lecz krzyk mój nie słyszą

nie mogą pojąć

o co mi chodzi?

 

a kiedy dzień wyciągnie nas

i rzuci w wir problemów

startuje się spektakl udawania

że wszystko idzie dobrze

i znieczuleni gnamy

by sprzedać siebie i swoją duszę

by mieć

wiruj mi się o ziemi!

nie zatrzymuj!

bym nocą mógł znowu

zatrzymać serce

i wypełnić je Pokojem

nocna tęsknota za niebem

Piotr Wojciechowski

nocna tęsknota za niebem


 

gdy nadchodzi noc

przypomina mi

że już niedługo

odpłynę łodzią tam

gdzie czekają na mnie

 

przejmująca cisza

nostalgię wyostrza

że to już

tuż tuż

zbliża się koniec

 

naokoło gonią za szczęściem -

ja je znalazłem

i czekam

może jutro przeprowadzę się wreszcie

do swego domu

 

każda noc jest dla mnie ulgą

czekam na nią

by zwolnić

zatrzymać czas

odpocząć

 

ciało więdnie

słuch słabnie

zmęczenie kruszy zapał

a tęsknota

wypatruje Nieba

moich tęsknot



Aquileia

Piotr Wojciechowski

Aquileia


 

zatrzymałeś tam czas

i wczesny smak Kosciola

obroniłeś przed zagładą

w mozaikach i freskach

fotografie ducha i słowa

jako wyrzut

dla naszej „pobożności”

którą coraz częściej

wymiotuje nasz świat

i jego stworzyciel

 

zatrzymałeś tam dowód

że zabłądziliśmy

od prostoty i pokory

ubierając się

w roszczenia i prawa

w pewność siebie

i górujące oko

 

kolorowe kamyki krzyczą do nas

pewne tego co widziały

gdy rodziła się Eclesia

odsłaniając swą nagość - protestują -

obserwując przemiany świata

nie rozpoznają ducha

który mieszka w nas

 

gdy wejdziemy do wnętrza

na mozaice ujrzymy morze:

płaszczki, smoki i minogi

węże morskie i potwory

których nie zna nasze oko

 

łódź rozcina słone fale

niosąc nadzieję ratunku

dla tonących

w śmiertelnych wodach

 

Wybrani

to ci na których czeka z jękiem

całe stworzenie

Wybrani

to jedyni przejęci tragedią

owcy zagubionej

to Oni wyrywają z paszczy smoka

ciebie i mnie

 

nadzy

nie mający nic

dają WSZYSTKO

 

Aquileia Ich zna

i czeka na powrót wojowników

w tych tragicznych czasach

gdy upadają mury

świątynia upada

a lud wygnany cierpi

Aquileia czeka -

słyszy głos Wybranych

szum wód muskanych łodzią

gdy nadpływają na pomoc tonącym

przebudzenie

Piotr Wojciechowski

przebudzenie


 

nadszedł maj

rzepak i bzy rozrzuciły kwiaty

wokół nas

a roje pszczół

rozpoczęły sonatę

na milion skrzydeł

 

ptaki ubierają w świeże kolory

swoje pióra

wiatr wypuszcza

świeży powiew powietrza

smagającego naszą twarz

 

a w ludziach kipi radość

jeszcze tłumiona przez porządność

sekundy przyspieszają

i czas przestaje się wlec jak żółw

zakochani rodzą się

jak grzyby

po opadającej rosie poranka

 

a do mnie... powracają

tamte maje grudnie i kwietnie

wiosny i święta

z których zrobiłem

poligon moich żali i oczekiwań

radość zmieszana z pragnieniem

by pójść do wszystkich

którzy chcieli dać mi

odrobine radości i uśmiechu

lecz ja nie dałem się położyć

na łopatki wdzięczności

posłanie

Piotr Wojciechowski

posłanie


 

z mrowiska miasta

z hałasu i zapachu spalin

secesji rozgwieżdżonej placami

od muskularnych platanów

świetlistych magnolii

dywanów krokusów

i wielu przyjaciół-braci

z którymi przeżyłem

najcenniejsze historie

 

od rodziny

dzieci, wnuków, siostry, matki

od codziennej sztuki ploterowego kunsztu

cyfrowych projektów

i pertraktacji z klientami

od przewodzenia śpiewem

z pozycji

na którą pracował czas trzydzieści lat

 

od życia

w którym wszystko działało

w świętym spokoju

oddzielało kartki z kalendarza

z dzikiego zachodu

na zapomniany wschód

 

do świata spełnionych marzeń

pełnym niespodzianek

życia bez oddechu na plecach

uproszczonego do DZIŚ

ciszy rozległej

między klejnotami jezior

 

do krainy nasyconej żółcią mniszka

bielą bocianów i krzykiem żurawi

do przyjaciół

których zachowałeś dla mnie

na deser

tuż przed końcem mej podróży

przez obcy kraj

do ziemi moich obietnic

muzyka

Piotr Wojciechowski

muzyka


 

kiedy słucham cię muzyko

wtedy coś w środku we mnie się porusza

i budzi się tęsknota za nieskończonością

czasem nawet i łzy nadpływają do rzęs

by wynurzyć z serca tajemnice

 

kiedy siedzę z tobą muzyko

przed oczyma przesuwają się wspomnienia

pięknych i trudnych chwil

wprowadzasz w rezonans pamiątki przeszłości

ukryte w przebogatych kadrach życia

 

i gdy wieczorami nucisz romantycznie

wyciągam kartkę i zapisuję

by nie zapomnieć przed nadejściem Alzchajmera

to co najważniejsze

i chowam przed światem, który pożera wszystko jak smok

 

zostało mi już dziś tak niewiele

z marzeń, które miałem

są gdzieś wciśnięte w kąt moich priorytetów

ale może kiedyś ktoś

będzie chciał mnie zaskoczyć …



lokomotywa

Piotr Wojciechowski

lokomotywa


 

czarna lokomotywo

która wiozłaś mnie w Sudety

po czterdziestu latach

zobaczyłem cię staruszkę

na bocznym torze

z makijażem

na swych ogromnych kołach

 

nieźle się masz

jak na twój wiek!

czy coś mi dasz

gdy poproszę cię?

 

przypomnij mi syk

otwieranych zaworów

wyrzucających kłęby pary

pierwsze szarpnięcie osi

przepiękny taniec wiązarów

na osiach czerwonych kół

 

przypomnij mi melodie

wybijaną na torach

równy stukot

z zadyszką ba bezdechu

i warkocz dymu nad wagonami

 

wychylony czekałem zakrętu

by cię zobaczyć

i twój wysoki komin

wypuszczającym uwięzioną

białą duszę szaleństwa

 

wspominam gromady iskier

wyskakujących z szyn

gdy pędziłaś po trakcie

i twój przenikliwy gwizd

gdy mijałaś

czekających na ciebie

oczy dziewczyn i chłopców

 

nie spodziewałem się wtedy

że tak zmieni się świat

i zapomni

jak wiele dałaś pasażerom

i ciekawym świata dzieciom

i mnie zakochanym

w podróżach ku szczytom gór

 

dziś wędrówka moja trwa

nieustannie w podróży

między ludzkimi cierpieniami -

jękiem bezsensu życia

a rozpaczą upadku rodziny

od miasta do miasta

stukot coraz wolniejszych uderzeń serca

przynagla

by nie kontemplować ciszy domu

nie oszczędzać sił

i trwać w nieprzerwanej misji

dostarczania przesyłki

z mistyczną instrukcją ewakuacji

z tonącego okrętu tego świata

 

między jeziorami

wschodami i zachodami słońca

które pokonuje białe kłęby

skroplonej pary chmur

by dotrzeć do każdego

stęsknionego serca

w pogoni z zegarem

by zdążyć na czas

z pożerającą gorliwością o Twój Dom



mapa dłoni

Piotr Wojciechowski

mapa dłoni


 

moja dłoń przez lata

nabrzmiała arteriami żył

jak wartkimi potokami

pomarszczyła swoją gładkość

uciekając

przed niedojrzałą dziecinnością

 

wydała na świat

zło i dobro

zostawiajac wyraźny ślad wyborów

na drodze

jak dziki zwierz

uciekający przed wystrzałem

 

wymachiwała groźbą

jak rewolwerem

lub podnosząc w górę

białą flagę uległości

 

dyktowała takt dla siebie

i całego świata

jak dyrygent pewny siebie

żądający posłuszeństwa

 

czasem nawet jej udało się pocieszyć

nawet objąć

wystraszonych i cierpiących

jednak większy ból zostawiła

na skrzywdzonych i wzgardzonych

-

w naszych rękach

wypisana jest historia

wprost wyryta

odciśnięta

tylko czytać nie umiemy

nikt nam nie dał tajemnicy

twojej mowy

tylko rzucał same słowa

muzyka

Piotr Wojciechowski

muzyka


 

kiedy słucham cię muzyko

wtedy coś w środku we mnie się porusza

i budzi się tęsknota za nieskończonością

czasem nawet i łzy nadpływają do rzęs

by wynurzyć z serca tajemnice

 

kiedy siedzę z tobą muzyko

przed oczyma przesuwają się wspomnienia

pięknych i trudnych chwil

wprowadzasz w rezonans pamiątki przeszłości

ukryte w przebogatych kadrach życia

 

i gdy wieczorami nucisz romantycznie

wyciągam kartkę i zapisuję

by nie zapomnieć przed nadejściem Alzchajmera

to co najważniejsze

i chowam przed światem, który pożera wszystko jak smok

 

zostało mi już dziś tak niewiele

z marzeń, które miałem

są gdzieś wciśnięte w kąt moich priorytetów

ale może kiedyś ktoś

będzie chciał mnie zaskoczyć …

 

nie chcę

Piotr Wojciechowski

nie chcę


 

nie chciałbym tobie

kochany kochana

planować życia i manipulować

dlatego noszę w mym sercu cierpienie

uwięziony głos -

by nie pouczać

i nie mącić wody twego życia

 

i nie chce również

wyznaczać ci granice

albo je łamać

jak gdybym przenikał plan

i mógł wskrzesić życie

gdy pójdzie coś nie tak

 

lecz czasem lęk

który wyskakuje nagle zza rogu

przeraża tak

że gubię się

i wychodzę przed szereg

by zrobić to, czego Bóg „zapomniał” zrobić

 

wybacz mi

kochany kochana

niedoskonałość

jaka towarzyszy po dziś dzień

i grzechu cień

który zmusza mnie

iść tam gdzie nie chcę

i robię to czego nie pragnę

 

Saint Hubert

Piotr Wojciechowski

Saint Hubert


 

za jeleniem gonił Hubert

w determinacji

do utraty tchu

 

nie wiedział

nie rozumiał

iż to on jest ściganym

że jak zwierz ucieka

przed swoim wybawcą

ze strachem

jakby był złodziejem

żadnym zabrać mu wszystko

co konstytuuje jego istnienie

 

zatrzymał go krzyż-cierpienie

sparaliżował mięśnie i ścięgna

urzekł światłem, które daje ukojenie

wywracając całe życie

fundując kruchość

ale i żarliwość płomienia

 

byłem tam

i stojąc na jego kościach

bliźniaczo złączonych

z Lambertem

dałem mu głos by wykrzyczał

jeszcze raz

fascynację tą Miłością

która nie pozwoliła mu zgnić

w gąszczu kniei swych flirtów

z bestią

o której myślał tyle lat

że pomoże uszczęśliwić serce

 

byłem tam

a młodzi słuchali z zapartym tchem

zmęczeni ucieczką i walką

obezwładnieni Słowem

odpoczywali pierwszy raz

z nakarmioną duszą

tak długo wygnaną i głodną

Reims

Piotr Wojciechowski

Reims


 

 

gdyby Dawid nie wziął procy

i pięć kamieni

i nie stanął do walki z Goliatem

z pewnością

nie byłoby dziś nas tutaj

zebranych razem

 

Ezana i Clovis

Mieszko i Olaf

Raedwald i Istvan

Mojmir i Rekkard

nie weszliby do sadzawki

by zatopić śmierć

i wyprowadzić lud ku wolności

 

dziś przychodzą

nowoczesności badacze historii

by nam podciąć korzenie

ukraść przeszłość

wykpić królów

od ciemnych i nieoświeconych

 

dziś nowy porządek świata

chce wybić nam z głowy

Ojca Matkę

koronę zrzucić w błoto

zburzyć mury i wieże

zgasić rude włosy śmiałków

odważnych by walczyć z bestią

 

gdyby Dawid nie pokonał Goliata

dziś nie byłbym królem

lecz robiłbym pieniądze

gitarą podbijał kobiety

i cierpiał jak kundel

bez domu

i sensu życia

 

w Reims odkryjesz godność

i sensowne przeznaczenie

w ogromnej perspektywie nieskończoności

tam każde słowo biegnie po ścianach

i zawsze dotrze do celu

a korona nie czyni wielkim

lecz ważnym w oczach Boga

wołanie na koniec

Piotr Wojciechowski

wołanie na koniec


 

mocno w parapet

uderza kropli sto

czekam na Ciebie

nasłuchuję Twój głos

 

wiem że świt nadejdzie

i rozetnie ciemność

dlatego cierpliwości

nie opuszczaj mnie

 

broń mnie bym nie zasnął

kiedy przejdziesz obok

broń mnie by nie porwał mnie

świat i jego śmierć

 

wybacz mi

pozwól mi odnaleźć Cię

zanim świat skończy się

i czas się zatrzyma

 

tak szybko mija godzina za godzina

nie można nic dodać ani ująć

przyjdź do mnie dziś

uratuj mnie

od świata który czyha za drzwiami

 

proszę Cię

pozwól mi odnaleźć Ciebie

dzwony

Piotr Wojciechowski

dzwony


 

uderzą dzwony

i będę musiał pójść Tam

gdzie załamuje się nasz świat

 

nie powiem nikomu

bo jeszcze zatrzyma mnie

po co marnować czas

 

zostawię wszystko

jak bilet po koncercie

bez żalu i nostalgii

 

każdego pożegnam

bladym uspokojonym obliczem

zanurzonym już poza horyzont zdarzeń

 

może będą czytać wiersze

wspominać chwile

oglądać zdjęcia i słuchać piosenek

 

i może będą płakać

może żałować

oby nie zapomnieli dzielić mej radości

 

już słyszę te dzwony

z oddali przyszłości

ich drgania wzmagają tęsknotę

za Tobą mój Dobry

 

jedność

Piotr Wojciechowski

jedność


Krzysztofowi

 

 

nie potrafię dziś pojąć człowieka

co mieszka w nim?

i co przeżywa?

gdzie ciągną go siły zakryte?

 

gdy zarygluje duszę

i zamknie się w swojej twierdzy

nie mam sposobu by z nim wypić

mleko i miód obiecany

 

jest we mnie ból i udręka

i jedności wygnanej - nie złapię

a racja czy „święty” spokój

zabiera mieszkanie miłości

 

dziś nie potrafię cię pojąć

bo oczy bielmem zarosły

o! wybaw mnie Przenajświętszy

doprowadź nas aby się spotkać