MOZAIKA ŻYCIA
wilga
wilga
pomiędzy skrzydłami wilgi
której złote pióra
rozcinają atomy tlenu i helu
nad naszymi głowami
gdy wzbija się
by obmyć się w fotonach słońca
- jest stwórcza Miłość istnienia
gdy „ona” gwiżdże
dźwięczne zofija fija zofija fija
a „on” odpowiada krótkie rej jik jik
w tych pieśni miłosnych zawodach
przed nadejściem deszczowej kąpieli
słychać nuty zakochania mego Kreatora
pośród narodzin piskląt
gdy chóralnie ścigają się
radośnie kwiląc hihihi
by oko matki spojrzało z troską
- tam wybucha radość życia
że jest Ktoś kto mnie kocha
pomiędzy moimi cierpieniami
wątpliwościami
lękami i wycofaniem
pomiędzy przemocą i uległością
zdradą kłamstwem i szczerością
czuwa Ktoś cierpliwie
na krzyk serca
wzywającego pomocy
zbawienne piękno gór
zbawienne piękno gór
kiedy za horyzont
nasze słońce spada
wtedy płoną moje góry
ogniem który
przepowiada
chłodne chmury
mokre jutro
siąść i patrzeć
w dał bezkresną
kontemplować piękne Dzisiaj
malowane palcem Boga
i nie martwić się o jutro
które nawet nie istnieje
kiedy wchodzę ostrą ścieżką
za mną świerki gdzieś na dole
a potoki coraz mniejsze
przelewają się przez skały
wówczas odsłonięty welon
spada z jasnej twarzy świata
i objawia przestrzeń
i pozwala posmakować
nieskończone życie
Wieczność
moje góry!
czy was ujrzą moje oczy?
tam rodziła się rodzina
miłość i odpowiedzialność
w oddaleniu od gonitwy
tam i czas się też zatrzymał
spuszczał nas ze swojej smyczy
moje góry!
czy was dotkną moje stopy?
tam wyznania otwierały
drzwi zamknięte zimnym kluczem
tam kamienie
nie wtrącały się w rozmowy
okrzyk orła
wznosił głowy ponad szczyty
siąść i patrzeć
w dal bezkresną
w nawias zamknąć chwile życia
i przeliczyć wszystkie długi
i wyliczyć Twoją miłość
i odpocząć w miłosierdziu
no i w końcu
uśmiech oddać mojej żonie
dziewczyna z Nazaretu
dziewczyna z Nazaretu
jest dziewczyna której udało się!
ten dzień gdy usłyszała Słowo
ten dom w chłodnym kamieniu
ta codzienność do bólu
te włosy poruszone wiatrem
który otworzył drzwi
gdy wróciła z wodą do domu
było tak zwyczajnie
że nawet wróble jeszcze spały
a cisza napełniała oddech
było tak normalnie -
żadnych znaków z nieba
błyskawic grzmotów
zaćmień słońca
i ten głos
który który słyszała
musiał być wyraźny a delikatny
zaczął wszystko w ukryciu
nie zmusił - pytał
nie krzyczał - mówił
oddał się w jej ręce
ile trzeba przeżyć?
ile lat wystarczy?
by sam Bóg ryzykował
los ludzkości
by oko opatrzności
zatrzymało się i wybrało
kim trzeba być?
by otrzymać w ręce plan
by powiódł się
i nie został zatracony?
i choć wszystko było trudne
tej dziewczynie udało się!
choć nie było nikogo
kto mógł pocieszyć
obronić
kto mógł zrozumieć
była „samotność”
towarzyszka wybrania
nasze czasy
nie lubią wybranych
sprzątają ich jak śmieci
wylewają na ziemię
jak brudną wodę
wszystko idzie dobrze
oko opatrzności jest nad nami
nam też się uda
miasto
miasto
Ps 97, Skalní Město
jest miasto
skryte przed nami przez wieki
w środku gór
zakryte całunem drzew -
nasz przyjaciel ogień
rozniecił pożar
połknął las
odsłonił drogi i ścieżki
wydobył monument ścian
ogromną łuną
zaprosił nas by poznać tajniki
zasłoniete przez lata
odkryć nagą prawdę
ukrywaną latami
wydobyć zapomniane piękno
zmrożonej surowości
Skalne Miasto
kościec prostoty
zimne i wilgotne zaułki
labirynt śmierci
skamielina milczenia
dostępna dla cierpliwych
pokornych
gotowych zaryzykować
odsłania ukryte historie
zatrzymane w czasie
zakochani w wiecznym pocałunku
wyznają miłość
która przetrwała wszystkie wojny -
jezioro ukryte w dłoniach skalnego szczytu
wylewa na żądanie
krzyk wodospadu -
zamki jaskinie wąwozy
rycerze zastygli w walce
słońce cisza i szelest liści
polukrowany ptasim świergotem
dziś nasz świat
zalała rzeka pożogi
by odsłonić odrzuconą Prawdę
wypalić oplatające korzenie zła
i „stworzyć” nową Świątynie
żywych sakramentów zbawienia
Wieczne Miasto
niezniszczalne
przepiękne
witane okrzykiem zachwytu
wypełnione ludem
świętych grzeszników
ponadczasowe
odrodzone z ognia odrzucenia
i słusznego oburzenia
Eclesia
ta Pani która
zapomniała jak całuje Ukochany
i jak oddać się na łożu Miłości
z zamrożonego serca
zaczyna znów płynąc krew
a w ustach pojawia się Dobro
nogi budzą się i chcą wyruszyć
czekają gdy drzwi otworzy Anioł
i znów będzie piękna
i pociągająca
Gedeon
Gedeon
napadają na nas
okradają i zadają gwałt
w nieustannym strachu
wymachujemy przerażonym wzrokiem
chcemy Coś obronić
czego dawno już nie mamy
idzie na nas rzesza silnych
uzbrojonych
z inteligentnym planem
by zabrać nam WSZYSTKO
wyrwać nam korzenie
z Ziemi Obietnic
są pewni swego oświecenia
i dla naszego „dobra”
muszą oczyścić nasze życie
ze śladów „ciemnogrodu”
by dać nam
nowy porządek świata
lecz wylękniony Biedak
słyszy głos!
NIKT ma nas wyratować?
OSTATNI zebrać siły?
aby nam otworzyć zwycięstwo
nad wojskiem tak wielu?
pójść za Kimś kto czeka
na prześladowanie?
czy to wszystko rokuje
dobry koniec?
słuchaliśmy z zapartym tchem
historie Pierwszych
którzy nie sprzedali pierworództwa
i może nawet tęskniliśmy
by być tak jak oni
niepokonani
niezatapialni
nieśmiertelni
szczyciliśmy się
że bramy piekła nas nie pokonają
na każdym sztandarze
ΧΡΙΣΤΟΣ! - - -
a dziś co mamy?!
co zostało w naszych dłoniach?
jaki będzie nasz pierwszy krok?
naczynia jeszcze całe
wytrzymają?
ostatnie dni
ostatnie dni
przemykając chyłkiem między ulicami
ukrywałem swoją twarz i swój cień
z drżeniem serca przechodziłem każdy metr
aby schronić się i przeżyć jeszcze jeden dzień
wiele już oddałem, porzuciłem i straciłem
oswojony tylko z chwilą w której jestem
wciąż gotowy spać pod cudzym dachem
z jedną torbą która streszcza konieczności
tymczasowy na tej pięknej Ziemi
pośród ludzi których niecnie oszukano
wymęczonych - w ręku z pustką życia -
czemu mnie to Oświecenie odszukało?
a gdy widzę miasto z rana
ściany które krzyczą złością
i rysują moją twarz jak osła z krzyżem
wtedy cierpię
że Cię widzą w taki sposób
dziś nie wznoszą Collosea
lecz igrzyska ciągle trwają
kończą kpiny i oszczerstwa
będą łamać karki strachem
aż któregoś dnia ogłoszą
kto się kryje za nieszczęściem
jaki dzisiaj świat nasz nosi
NAS wydadzą jako kozła
na przekleństwo wszystkich ludzi
i będziemy znów uciekać
jak to było za Cypriana
sądy będą nas skazywać
tylko za to że KOCHAMY
zaniedbana miłość
zaniedbana miłość
gdy nadchodzi czas ostatni
muszę zacząć kochać ciebie
złożyć w twoich włosach kwiaty
i powiedzieć: piękna jesteś!
wsunąć na twój palec pierścień
który chciałem dać ci dawno
kiedy wszystko się zaczęło
ale wartkie życie szans nie dało
ubrać ciebie w cudną suknie
najpiękniejszą z wszystkich marzeń
na parkiecie gdzieś w kawiarni
tańczyć z tobą aż tchu starczy
a straconą garść okazji
złożyć u twych dobrych stóp
wyznać tobie nawrócenie
zacząć wreszcie tobie służyć
już nadchodzi czas ostatni
muszę zacząć kochać ciebie
bo za chwilę zamkną bramę
i wdzięczności ci nie wręczę
i przepadnie całe moje życie
bo nie chciałem zrobić tego
czego serce me pragnęło
w zamian dając tylko smutek
muszę zacząć ciebie kochać
bo to właśnie warto robić
obym zdążył i nie odsuwał
tego serca przeznaczenia
ta Pascha
ta Pascha
czemu doświadczyłeś nas Panie niewolą?
zesłałeś śmierć? zamknąłeś w lęku?
czemu wysłałeś anioła by miecz
podniósł na nas i dzieci nasze?
powiedz?!
czemu?
przyleciał rudzik nad ranem
usiadł na gałęzi i zapłonął
otwarte okno wpuściło głos
ogłaszający koniec i wolność
już wiem dlaczego byłeś taki
i ryzykowałeś, że Cię odrzucimy -
wszystko zawisło na delikatnej nici
Miłości łączącej mnie z Tobą
od stworzenia
czekałem na tą Paschę
całą noc mojego życia
wyrywałem kartki z kalendarza
i włosy z żalu nad grzechami
którymi wybijałem innym z głowy
nadzieję na nieśmiertelność
Ty wiedziałeś, kim ja jestem
i wybrałeś mnie, choć zabiłem
i przeszedłem depcząc głowy moich braci
aby zdobyć „święty spokój” -
tą samotność otoczoną mą ślepotą
jak to dobrze, że mnie wtedy odszukałeś
i na plecach miałem odgłos Tej pogoni
przycisnąłeś mnie do muru -
a zamknięte morze zagrodziło przejście
jak zły sen
każdy rydwan, szczęk oręża
zatamował mój ostatni oddech
jak dobrze, że nie zrezygnowałeś
by mnie uratować
i chwyciłeś serce i wyrwałeś z paszczy
dając ciało swe na pożarcie
by zatrzymać bestię
błyskiem zmartwychwstania w grobie
Pascha ta, może już ostatnia
i Ty przyjdziesz może już ostatni raz
dając mi ostatnią szansę
bym zostawić ziemię oblepioną grzechem
i wyruszyć do tej Obiecanej
już od chwili mych narodzin
by wyruszyć do jedynej mojej Ojczyzny
wiosna
wiosna
wybuchła wiosna płomieniami forsycji
słodkim śpiewem skowronka
i kosmicznym trelem czajki
jaskółka i jerzyk ostrzą skrzydła
żuraw i bocian nieśmiało siadają
na dywany świeżej zieleni
liście wysuwają nieśmiało czubki nosów
by na komendę wskoczyć
w tę pędząca pogoń życia
i nawet słońce chętniej wstaje
i śpi coraz krócej
a nam gotuje się krew
krąży szybciej i rozpala w nas
uśpione pragnienie kochania
wypycha nas z czterech ścian
by podbić cały świat
by oddać choć odrobinę
swego życia dla kogoś
uwięziłeś dziś całą ludzkość
wiosną najpiękniejszą
stęsknioną
dałeś wszystko by Pascha się udała
i gdy przejdzie posłaniec niszczący
by ominął nasz dom
wiosno! przyjaciółko człowieka
uwięzionego na Ziemi
powracająca w sukni nowych objawień
odkrywanych wraz ze starzeniem serca
choć dobrze znana
oczekiwana zawsze z tęsknotą
nigdy nie nudzisz nas
i nawet zaskakujesz
olśnieniami hojnej prostoty
wiosno! przyjaciółko wskrzeszania
czy chcemy czy nie
to zawsze patrząc słyszymy
że prawdziwe życia
zawsze musi przejść przez grób
czekać na Ratunek
pośród dni chłodnych i ciemnych
wiosno! dziś bardziej niż wczoraj
chcemy byś pomogła nam przejrzeć
i dostrzec miłosnego Inspiratora
tej sztuki gdzie koniec jest szczęśliwy
o ile nie opuścimy scenę
i pozwolimy by scenariusz
wypełnił się co do joty
osiągając pełnię
Jerycho i jego mur
Jerycho i jego mur
za-chwia-ły się mu-ry!
Jerycho upadło!
kamień nie oparł się słowu
nie obronił się
przed tą wzgardzaną głupotą
pewny siebie
przez lata zbudował posąg -
nadczłowieczeństwo
a więc bezdyskusyjne prawo do racji
a jednak...
runęło Jerycho!
gdy muzyka ogłoszonej Prawdy
rozmontowała spoiwo
ukazując światu kamienną ruinę
zwalisko pewności siebie
oszustwo
ukryte w szczelinach
jak skorpion
gdy Bartymeusz
siedział przy drodze
wyciągając głodną pieniądza dłoń
Jerycho nie ominął Ten
który je zburzył
bo czyż będzie się gniewał na wieki Ten
który nie chce śmierci grzesznika
ale chce, by dał się uratować
słuszność zrujnowania muru okalającego miasto
muru posłuszeństwa wrogowi
który wypalił nam wzrok
ta słuszność nadeszła
przywracając wzrok ślepemu
warto zburzyć stare
uwikłane w kłamstwo
by stworzyć Nowe
nie z tego świata
kwiaty jabłoni
kwiaty jabłoni
gdy zakwitną jabłonie
i wyrzucą okrzyk radości
za szczęście zaistnienia
ucieknijmy od asfaltu
od witryn i spalin
od wszechobecnego hałasu
by usłyszeć w końcu
własne pytania
uwięzione w duszy
i odnaleźć światło
uchylonej bramy wieczności
gdy zakwitają jabłonie
wkładajmy twarz w krainę
świeżego zapachu płatków
budzą się wtedy w nas
pierwsze spotkania dzieciństwa
z tajemnicą piękna świata
z prostotą przeżywania
z wybuchającą radością
gdy kwitną jabłonie
wtedy chcemy objąć świat
szczęściem istnienia -
ukryłeś w nich Słowo
zachęty do Życia
zapach Piękna
by nęciło nas -
mówią do nas:
uchyl drzwi duszy
na Tego
który nas stworzył
bo Światło przyszło w kosmos
by nas uratować
okazja
okazja
chwyciłem
jedyną okazje mego życia
przechodziła koło mnie
ubrana w światło
dostałem trzy chwile
by zdecydować
... i wybrałem
zrobiłem krok w przygodę
gotowy na najlepsze -
nie zawiodłem się
raczej z utęsknieniem
czekałem na każdy następny dzień
wyglądając niespodzianek
lecz nieubłaganie
niszczeje mój namiot
a pamięć wykrzywia daty
dlatego piszę wiersz za wierszem
by żyła we mnie miłość
świeża jak młodość orła
i nie odleciała -
może nigdy nie wrócić...
chciałbym by też do ciebie
zapukała w okno
i wiosna wybuchnie nagle
i usłyszysz głos
który wszystko stworzył
i cię uszczęśliwi
byłem widziałem przeżyłem
arka
arka
gdy Titanic opuścił Queenstown
było południe
słońce nie dało żadnego znaku
że ostatni raz widzą brzeg ziemi
zakochani - ozdoba pokładów -
szeptali do ucha plany całego życia
samotni szukali ofiary swoich tęsknot
lokaje przewracali w palcach monety
artyści zbierali uśmiechy zachwytu
który podgrzewał ich drogę sukcesu
a palacze wrzucali do pyska potwora
czarne skamieliny przeszłości
skropione krzykliwymi żartami
pewny siebie Edward John Smith
ścigał rzeczywistość by ją pokonać
zaufał megalomani
i złożył na dno półtora tysiąca
nagle porwanych z życia
płyniemy razem dziś
przez morze świata
na Arce kruchej jak kieliszek
skały i fale rzucają się na nas
jak lwy i żmije
co może dziś nas uratować?
dodać sił by płynąć pod wiatr?
jak znaleźć ten ślad między falami
który zostawił nam Ten
który chodzi po wodzie?
by nie zatonąć w otchłań bez dna?
noc
noc
wiatr zgasił światła w oknach
zmęczeni
zasypiają wciskają głowy w poduszki
szukając w nich dobrych snów
z tęsknotą
by obudzić się w lepszym świecie
noc przechodząc obok domów
rzucała w okna szelest ciszy
by uspokoić w nas wariatki nerwic
co godzinę lelek wybijał czas
ćmy szalały w e tańcu koło lampy
a myszy wabiły cienie ukryte po ziemią
bo wiedzą że świt przychodzi nagle -
kto będzie czytał jak nie one?
nie spałem znów tej nocy, kochana
obrazy z historii wychodziły spod powiek
i choć było ciemno, widziałem jasno
że warto było przeżyć to wszystko
co „samo życie” nazywają -
nic nie przyszło bezsensownie
i przychodzą chwile
gdy chciałbym wykrzyczeć
że spotkałem
że odnalazłem
by każdy mógł dotknąć szczęścia
lecz krzyk mój nie słyszą
nie mogą pojąć
o co mi chodzi?
a kiedy dzień wyciągnie nas
i rzuci w wir problemów
startuje się spektakl udawania
że wszystko idzie dobrze
i znieczuleni gnamy
by sprzedać siebie i swoją duszę
by mieć
wiruj mi się o ziemi!
nie zatrzymuj!
bym nocą mógł znowu
zatrzymać serce
i wypełnić je Pokojem
nocna tęsknota za niebem
nocna tęsknota za niebem
gdy nadchodzi noc
przypomina mi
że już niedługo
odpłynę łodzią tam
gdzie czekają na mnie
przejmująca cisza
nostalgię wyostrza
że to już
tuż tuż
zbliża się koniec
naokoło gonią za szczęściem -
ja je znalazłem
i czekam
może jutro przeprowadzę się wreszcie
do swego domu
każda noc jest dla mnie ulgą
czekam na nią
by zwolnić
zatrzymać czas
odpocząć
ciało więdnie
słuch słabnie
zmęczenie kruszy zapał
a tęsknota
wypatruje Nieba
moich tęsknot
Aquileia
Aquileia
zatrzymałeś tam czas
i wczesny smak Kosciola
obroniłeś przed zagładą
w mozaikach i freskach
fotografie ducha i słowa
jako wyrzut
dla naszej „pobożności”
którą coraz częściej
wymiotuje nasz świat
i jego stworzyciel
zatrzymałeś tam dowód
że zabłądziliśmy
od prostoty i pokory
ubierając się
w roszczenia i prawa
w pewność siebie
i górujące oko
kolorowe kamyki krzyczą do nas
pewne tego co widziały
gdy rodziła się Eclesia
odsłaniając swą nagość - protestują -
obserwując przemiany świata
nie rozpoznają ducha
który mieszka w nas
gdy wejdziemy do wnętrza
na mozaice ujrzymy morze:
płaszczki, smoki i minogi
węże morskie i potwory
których nie zna nasze oko
łódź rozcina słone fale
niosąc nadzieję ratunku
dla tonących
w śmiertelnych wodach
Wybrani
to ci na których czeka z jękiem
całe stworzenie
Wybrani
to jedyni przejęci tragedią
owcy zagubionej
to Oni wyrywają z paszczy smoka
ciebie i mnie
nadzy
nie mający nic
dają WSZYSTKO
Aquileia Ich zna
i czeka na powrót wojowników
w tych tragicznych czasach
gdy upadają mury
świątynia upada
a lud wygnany cierpi
Aquileia czeka -
słyszy głos Wybranych
szum wód muskanych łodzią
gdy nadpływają na pomoc tonącym
przebudzenie
przebudzenie
nadszedł maj
rzepak i bzy rozrzuciły kwiaty
wokół nas
a roje pszczół
rozpoczęły sonatę
na milion skrzydeł
ptaki ubierają w świeże kolory
swoje pióra
wiatr wypuszcza
świeży powiew powietrza
smagającego naszą twarz
a w ludziach kipi radość
jeszcze tłumiona przez porządność
sekundy przyspieszają
i czas przestaje się wlec jak żółw
zakochani rodzą się
jak grzyby
po opadającej rosie poranka
a do mnie... powracają
tamte maje grudnie i kwietnie
wiosny i święta
z których zrobiłem
poligon moich żali i oczekiwań
radość zmieszana z pragnieniem
by pójść do wszystkich
którzy chcieli dać mi
odrobine radości i uśmiechu
lecz ja nie dałem się położyć
na łopatki wdzięczności
posłanie
posłanie
z mrowiska miasta
z hałasu i zapachu spalin
secesji rozgwieżdżonej placami
od muskularnych platanów
świetlistych magnolii
dywanów krokusów
i wielu przyjaciół-braci
z którymi przeżyłem
najcenniejsze historie
od rodziny
dzieci, wnuków, siostry, matki
od codziennej sztuki ploterowego kunsztu
cyfrowych projektów
i pertraktacji z klientami
od przewodzenia śpiewem
z pozycji
na którą pracował czas trzydzieści lat
od życia
w którym wszystko działało
w świętym spokoju
oddzielało kartki z kalendarza
z dzikiego zachodu
na zapomniany wschód
do świata spełnionych marzeń
pełnym niespodzianek
życia bez oddechu na plecach
uproszczonego do DZIŚ
ciszy rozległej
między klejnotami jezior
do krainy nasyconej żółcią mniszka
bielą bocianów i krzykiem żurawi
do przyjaciół
których zachowałeś dla mnie
na deser
tuż przed końcem mej podróży
przez obcy kraj
do ziemi moich obietnic
muzyka
muzyka
kiedy słucham cię muzyko
wtedy coś w środku we mnie się porusza
i budzi się tęsknota za nieskończonością
czasem nawet i łzy nadpływają do rzęs
by wynurzyć z serca tajemnice
kiedy siedzę z tobą muzyko
przed oczyma przesuwają się wspomnienia
pięknych i trudnych chwil
wprowadzasz w rezonans pamiątki przeszłości
ukryte w przebogatych kadrach życia
i gdy wieczorami nucisz romantycznie
wyciągam kartkę i zapisuję
by nie zapomnieć przed nadejściem Alzchajmera
to co najważniejsze
i chowam przed światem, który pożera wszystko jak smok
zostało mi już dziś tak niewiele
z marzeń, które miałem
są gdzieś wciśnięte w kąt moich priorytetów
ale może kiedyś ktoś
będzie chciał mnie zaskoczyć …
lokomotywa
lokomotywa
czarna lokomotywo
która wiozłaś mnie w Sudety
po czterdziestu latach
zobaczyłem cię staruszkę
na bocznym torze
z makijażem
na swych ogromnych kołach
nieźle się masz
jak na twój wiek!
czy coś mi dasz
gdy poproszę cię?
przypomnij mi syk
otwieranych zaworów
wyrzucających kłęby pary
pierwsze szarpnięcie osi
przepiękny taniec wiązarów
na osiach czerwonych kół
przypomnij mi melodie
wybijaną na torach
równy stukot
z zadyszką ba bezdechu
i warkocz dymu nad wagonami
wychylony czekałem zakrętu
by cię zobaczyć
i twój wysoki komin
wypuszczającym uwięzioną
białą duszę szaleństwa
wspominam gromady iskier
wyskakujących z szyn
gdy pędziłaś po trakcie
i twój przenikliwy gwizd
gdy mijałaś
czekających na ciebie
oczy dziewczyn i chłopców
nie spodziewałem się wtedy
że tak zmieni się świat
i zapomni
jak wiele dałaś pasażerom
i ciekawym świata dzieciom
i mnie zakochanym
w podróżach ku szczytom gór
dziś wędrówka moja trwa
nieustannie w podróży
między ludzkimi cierpieniami -
jękiem bezsensu życia
a rozpaczą upadku rodziny
od miasta do miasta
stukot coraz wolniejszych uderzeń serca
przynagla
by nie kontemplować ciszy domu
nie oszczędzać sił
i trwać w nieprzerwanej misji
dostarczania przesyłki
z mistyczną instrukcją ewakuacji
z tonącego okrętu tego świata
między jeziorami
wschodami i zachodami słońca
które pokonuje białe kłęby
skroplonej pary chmur
by dotrzeć do każdego
stęsknionego serca
w pogoni z zegarem
by zdążyć na czas
z pożerającą gorliwością o Twój Dom
mapa dłoni
mapa dłoni
moja dłoń przez lata
nabrzmiała arteriami żył
jak wartkimi potokami
pomarszczyła swoją gładkość
uciekając
przed niedojrzałą dziecinnością
wydała na świat
zło i dobro
zostawiajac wyraźny ślad wyborów
na drodze
jak dziki zwierz
uciekający przed wystrzałem
wymachiwała groźbą
jak rewolwerem
lub podnosząc w górę
białą flagę uległości
dyktowała takt dla siebie
i całego świata
jak dyrygent pewny siebie
żądający posłuszeństwa
czasem nawet jej udało się pocieszyć
nawet objąć
wystraszonych i cierpiących
jednak większy ból zostawiła
na skrzywdzonych i wzgardzonych
—-
w naszych rękach
wypisana jest historia
wprost wyryta
odciśnięta
tylko czytać nie umiemy
nikt nam nie dał tajemnicy
twojej mowy
tylko rzucał same słowa
muzyka
muzyka
kiedy słucham cię muzyko
wtedy coś w środku we mnie się porusza
i budzi się tęsknota za nieskończonością
czasem nawet i łzy nadpływają do rzęs
by wynurzyć z serca tajemnice
kiedy siedzę z tobą muzyko
przed oczyma przesuwają się wspomnienia
pięknych i trudnych chwil
wprowadzasz w rezonans pamiątki przeszłości
ukryte w przebogatych kadrach życia
i gdy wieczorami nucisz romantycznie
wyciągam kartkę i zapisuję
by nie zapomnieć przed nadejściem Alzchajmera
to co najważniejsze
i chowam przed światem, który pożera wszystko jak smok
zostało mi już dziś tak niewiele
z marzeń, które miałem
są gdzieś wciśnięte w kąt moich priorytetów
ale może kiedyś ktoś
będzie chciał mnie zaskoczyć …
nie chcę
nie chcę
nie chciałbym tobie
kochany kochana
planować życia i manipulować
dlatego noszę w mym sercu cierpienie
uwięziony głos -
by nie pouczać
i nie mącić wody twego życia
i nie chce również
wyznaczać ci granice
albo je łamać
jak gdybym przenikał plan
i mógł wskrzesić życie
gdy pójdzie coś nie tak
lecz czasem lęk
który wyskakuje nagle zza rogu
przeraża tak
że gubię się
i wychodzę przed szereg
by zrobić to, czego Bóg „zapomniał” zrobić
wybacz mi
kochany kochana
niedoskonałość
jaka towarzyszy po dziś dzień
i grzechu cień
który zmusza mnie
iść tam gdzie nie chcę
i robię to czego nie pragnę
Saint Hubert
Saint Hubert
za jeleniem gonił Hubert
w determinacji
do utraty tchu
nie wiedział
nie rozumiał
iż to on jest ściganym
że jak zwierz ucieka
przed swoim wybawcą
ze strachem
jakby był złodziejem
żadnym zabrać mu wszystko
co konstytuuje jego istnienie
zatrzymał go krzyż-cierpienie
sparaliżował mięśnie i ścięgna
urzekł światłem, które daje ukojenie
wywracając całe życie
fundując kruchość
ale i żarliwość płomienia
byłem tam
i stojąc na jego kościach
bliźniaczo złączonych
z Lambertem
dałem mu głos by wykrzyczał
jeszcze raz
fascynację tą Miłością
która nie pozwoliła mu zgnić
w gąszczu kniei swych flirtów
z bestią
o której myślał tyle lat
że pomoże uszczęśliwić serce
byłem tam
a młodzi słuchali z zapartym tchem
zmęczeni ucieczką i walką
obezwładnieni Słowem
odpoczywali pierwszy raz
z nakarmioną duszą
tak długo wygnaną i głodną
Reims
Reims
gdyby Dawid nie wziął procy
i pięć kamieni
i nie stanął do walki z Goliatem
z pewnością
nie byłoby dziś nas tutaj
zebranych razem
Ezana i Clovis
Mieszko i Olaf
Raedwald i Istvan
Mojmir i Rekkard
nie weszliby do sadzawki
by zatopić śmierć
i wyprowadzić lud ku wolności
dziś przychodzą
nowoczesności badacze historii
by nam podciąć korzenie
ukraść przeszłość
wykpić królów
od ciemnych i nieoświeconych
dziś nowy porządek świata
chce wybić nam z głowy
Ojca Matkę
koronę zrzucić w błoto
zburzyć mury i wieże
zgasić rude włosy śmiałków
odważnych by walczyć z bestią
gdyby Dawid nie pokonał Goliata
dziś nie byłbym królem
lecz robiłbym pieniądze
gitarą podbijał kobiety
i cierpiał jak kundel
bez domu
i sensu życia
w Reims odkryjesz godność
i sensowne przeznaczenie
w ogromnej perspektywie nieskończoności
tam każde słowo biegnie po ścianach
i zawsze dotrze do celu
a korona nie czyni wielkim
lecz ważnym w oczach Boga
wołanie na koniec
wołanie na koniec
mocno w parapet
uderza kropli sto
czekam na Ciebie
nasłuchuję Twój głos
wiem że świt nadejdzie
i rozetnie ciemność
dlatego cierpliwości
nie opuszczaj mnie
broń mnie bym nie zasnął
kiedy przejdziesz obok
broń mnie by nie porwał mnie
świat i jego śmierć
wybacz mi
pozwól mi odnaleźć Cię
zanim świat skończy się
i czas się zatrzyma
tak szybko mija godzina za godzina
nie można nic dodać ani ująć
przyjdź do mnie dziś
uratuj mnie
od świata który czyha za drzwiami
proszę Cię
pozwól mi odnaleźć Ciebie
dzwony
dzwony
uderzą dzwony
i będę musiał pójść Tam
gdzie załamuje się nasz świat
nie powiem nikomu
bo jeszcze zatrzyma mnie
po co marnować czas
zostawię wszystko
jak bilet po koncercie
bez żalu i nostalgii
każdego pożegnam
bladym uspokojonym obliczem
zanurzonym już poza horyzont zdarzeń
może będą czytać wiersze
wspominać chwile
oglądać zdjęcia i słuchać piosenek
i może będą płakać
może żałować
oby nie zapomnieli dzielić mej radości
już słyszę te dzwony
z oddali przyszłości
ich drgania wzmagają tęsknotę
za Tobą mój Dobry
jedność
jedność
Krzysztofowi
nie potrafię dziś pojąć człowieka
co mieszka w nim?
i co przeżywa?
gdzie ciągną go siły zakryte?
gdy zarygluje duszę
i zamknie się w swojej twierdzy
nie mam sposobu by z nim wypić
mleko i miód obiecany
jest we mnie ból i udręka
i jedności wygnanej - nie złapię
a racja czy „święty” spokój
zabiera mieszkanie miłości
dziś nie potrafię cię pojąć
bo oczy bielmem zarosły
o! wybaw mnie Przenajświętszy
doprowadź nas aby się spotkać