Powód grafomanii

Piotr Wojciechowski

        Powód grafomanii...

 

        Spotykając się wielokrotnie z młodymi, którzy są zagubieni w poszukiwaniach sensu życia, widziałem nierzadko wypisane na ich twarzach rozgoryczenie i nawet pretensje do Boga o to, że nie interesuje się ich życiem. Takie mieli przekonanie, choć w rzeczywistości Bóg o nich nie zapomniał. I ja przeżywałem podobne chwile i pamiętam wewnętrzny ból, z jakim wchodziłem w niejeden nowy dzień. Nie otrzymałem w młodości od nikogo światła Chrystusa na moje życie, a jedynie udrękę moralistycznego wizerunku chrześcijaństwa ubraną w cytaty biblijne. Nie zamierzam tu robić komukolwiek wyrzutów. Taki był wtedy stan wewnętrzny Kościoła i wydawało się, że ta duchowość jest wystarczająca.
 

        Świat nie stał jednak w miejscu. „Protestował” przeciw chrześcijaństwu powierzchownemu, prawniczemu, bez Miłosierdzia, rytualnemu, trącącym lekko magią, posługującym się często lękiem przed potępieniem i koniecznością odpokutowania swoich grzechów poprzez cierpienie, a nie głoszącym Misterium Paschalnego Jezusa Chrystusa.
 Do dzisiaj drążą go konsekwencje tamtych lat. Wszyscy chcieli „dobrze”, ale nikt nie mógł mi dać zadowalającej odpowiedzi: dlaczego cierpię? Co zrobić, żeby być szczęśliwym?
 Świat wokoło znajdował się w pogoni za wolnością, nowością, autentycznością. Ludzie
w Kościele diagnozowali te przemiany: świat odrzuca Boga! Trzeba się przed nim bronić! Owszem, w każdym pokoleniu znajdą się ludzie 
o duchowości Judasza. Jednak większość chodzących do Kościoła czuło, że jest „coś nie tak”. Zamiast otrzymywać wolność, żyli w lęku. Zamiast słyszeć Dobrą Nowinę („News” zmieniający życie), otrzymywali doktrynę ubraną w archaiczny język, w formie teoretycznej. Zamiast szukania prawdziwej diagnozy stanu serca i stosowania adekwatnych narzędzi ratunku, przez nieumiejętność zmierzenia się z okrutną prawdą, zachowywano i broniono działające jeszcze z rozpędu mechanizmy.
Można przytaczać wzniosłe, „słuszne i mądre” powody, dla których tak postępowano, lecz gdy patrzymy na owoce, którym jest młode pokolenie, rodzi się pytanie: dlaczego opuszczają Kościół w tak zawrotnym tempie? Czy to tylko bunt młodości? Czy to ułuda świata tak ich pociąga? A może uciekają od nas, tych, którzy nie przyprowadzili ich do Jezusa Chrystusa? Nie przedstawiliśmy im swoim życiem, że radykalizm i skandal Ewangelii jest Prawdą? Biegliśmy za pieniądzem, sukcesem, triumfalizmem. Młodych pouczaliśmy, co mają robić, a co nie, lecz sami żyliśmy zgnilizną moralizmu, klerykalizmu, flirtując z pieniądzem i drobnomieszczaństwem.

        A może ci młodzi po prostu uciekają z tonącego okrętu, by nie zatonąć i stać się kpiną na ustach pogan.
Dlaczego Kościół nie jest dziś atrakcyjny dla młodych? (są wyjątki, ale niestety, wyjątki potwierdzają regułę). Odpowiedz może być bardzo prosta. Nie posłuchaliśmy Ducha Świętego, który objawił na Soborze Watykańskim II, co powinniśmy robić. Przez swoje „słuszne powody” zahamowaliśmy dotarcie do ludu pomocy, jaką Bóg wtedy dał. Doświadczałem tego przez 35 lat uczestniczenia we Wtajemniczeniu do Wiary Dojrzałej, zwanej Drogą Neokatechumenalną. W tej rzeczywistości chcieliśmy właściwie tylko jednego, aby ducha Soboru wpuścić w nasze życie, aby Misterium Paschalne zmieniało je. I aż do dziś doznajemy prześladowań z powodu posłuszeństwa Soborowi.


        Dlatego, nie mogąc patrzeć dłużej na cierpienie młodych, przekazuję im moje doświadczenia w poszukiwaniu sensu życia. Moje „Walki”, jakie toczyłem. Odnalazłem odpowiedź na drążące mnie pytania. Właściwie to On mnie odnalazł i dał mi światło - Jezus Chrystus, wysłany przez Ojca, by mnie uratować.