Sekret XII: Świadkowie

Piotr Wojciechowski

 

Przejście przez Morze Czerwone, Fresk z katakumb Via Latina. IV wiek naszej ery. Rzym, Włochy

 

Sekret dwunasty

 

Świadkowie

 

Nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana.”

1 Rz 14,7-8

 

«Nagi wyszedłem z łona matki

i nagi tam wrócę.

Dał Pan i zabrał Pan.

Niech będzie imię Pańskie błogosławione!

Dotąd Cię znałem ze słyszenia,

obecnie ujrzały Cię moje oczy.»

Hi 1,21;42,5

 

     Dostawałem w młodości pieniądze od mojej babci. Kupowałem za nie płyty winylowe z muzyką, która była wtedy dla mnie najważniejsza. Pamiętam, że jedna dobra płyta kosztowała w pewnym okresie tyle, ile pensja mojego ojca. Miałem mnóstwo płyt. Były one dla mnie czymś najcenniejszym.

 

     Kiedyś moja matka weszła do pokoju i niechcący pchnęła moją w rękę, w której trzymałem płytę. Płyta upadła na podłogę. Nie pamiętam czy się uszkodziła, czy nie, ale pamiętam, jak wylałem złość na matkę. Krzyczałem: „Uważaj jak wchodzisz! Uważaj na moje płyty! Ty wiesz ile ona kosztuje?!”.

 

     Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak ze mną, skoro w taki sposób reaguję i jestem gotowy zmieszać matkę z błotem, dla kawałka plastiku z rowkami. Doszedłem do wniosku, że uczyniłem zło. Po wielu latach, będąc już „na Drodze”, usłyszałem, a potem doświadczyłem, że NIC nie jest MOJE. Ani pieniądze, ani dom i że to wszystko otrzymałem od Niego. Ani moje dzieci nie są moje, bo dostałem je na pewien czas w depozyt od Boga, by im przekazać wiarę. Nawet moje ciało dostałem od Boga, bym mógł odnaleźć się w tej rzeczywistości, w której mnie umieścił. Ani moje życie nie jest moją własnością, ale prezentem od Stwórcy. Do mnie należy jedna rzecz i o niej mogę powiedzieć, że jest moja. Jest nią mój grzech.

 

     W młodości jako ministrant uczestniczyłem w eucharystiach pogrzebowych, potem chodziłem na pogrzeby. Fragment słowa, który umieściłem na wstępie tego rozdziału, tak często czytałem, że w końcu znałem go na pamięć. Było w nim coś prawdziwego i mistycznego. Chodziło ono za mną i przypominało w różnych sytuacjach. To On, Pan, mnie ścigał i zachęcał bym zaryzykował u Jego boku.

 

     Gdy przyszły skrutynia i katechezy mistagogiczne, zacząłem pojmować, w jakich chorych relacjach żyłem. Do rzeczy, pieniędzy, do ludzi, do życia i do mnie samego. Jak fałszywie postrzegałem samego Boga.

 

     Jeśli bym nie wyszedł z tego fałszywego przeżywania rzeczywistości, to do dziś nie widziałbym nic złego w tym, że dzieci używam, by zrealizować moje plany, że traktuję je jako „moje”, jako moją własność. Do dziś nie widziałbym tragedii, że żyję dla siebie, uzurpując sobie prawo własności to tego, co w rzeczywistości otrzymałem za darmo od Boga i nie jest moją własnością. Co więcej, broniłbym tych dóbr, stając przeciw drugiemu człowiekowi. Wielu ludzi jest gotowych sądzić się z drugim, aby trafił do więzienia. W szczególnych sytuacjach gotowi zabić, by obronić swoje dobra. Myślę, że nie miałem tylko sposobności, by zrobić coś podobnego. Bóg uchronił mnie od takich dylematów.

 

     Przywłaszczałem sobie wszystko, co nie było moje. Mówiłem: mój dom, moje dzieci, moja praca, mój samochód, moje pieniądze, moje życie. A przecież nie jest to prawda. Nic z tego nie jest moje. Natomiast to, co jest naprawdę moje, co stworzyłem z pomocą mojego wroga - grzechu, traktowałem z wyrzutem, jako błąd Stwórcy. Zajmować się grzechem, poznawać swe trędowate serce, to ostatnia rzecz, którą pragnąłem się zajmować. Owszem, chciałem usunąć grzech z mego życia. Za każdym razem, gdy upadałem, musiałem szybko oczyścić się, jak w pralce automatycznej. Chciałem być czysty, by nikt nie mógł mi nic zarzucić. Pragnąłem być idealny, być ponad grzesznikami. Ale nie pragnąłem się nawrócić, czyli zmienić kierunku. „Chodziłem do spowiedzi” i to nazywałem nawróceniem. A gdy wracałem, byłem zaskoczony, że znów gardziłem ojcem. Po latach odkryłem, że pasował mi ten styl życia, bo dawał mi korzyści. Lubiłem moje grzechy, pomagały mi one górować nad innymi, pomagały osiągać cele, zdobywać pozycję, rządzić i panować. Nie chciałem się ich wyrzekać.

 

     Wziąć na siebie wszystkie konsekwencje i uczynić zadość tym, których dotknął mój grzech. Jak Zacheusz oddać poczwórnie. Jeśli kogoś oczerniałem publiczne, to publicznie przyznać się do tego, że kłamałem, manipulowałem. Potem prosić publicznie o przebaczenie, a następnie publicznie wziąć na siebie wszelkie konsekwencje swego grzesznego wyboru. Być może ten, którego skrzywdziłem, jest już tak zniszczony po dłuższym czasie, że dziś nie potrafi nic innego, jak tylko mną pogardzić i mi nie wybaczyć. Jeśli naprawdę zależy mi na nawróceniu, to jestem gotowy wziąć na siebie odrzucenie, bez szemrania. Nawet wyznać, że go rozumiem, iż tak mnie traktuje i że właśnie to mi się należy. Należy mi się smierć za mój grzech, bo „zapłatą za grzech jest śmierć”.

 

     Jeśli dziś żyję, to dlatego że Ktoś uchronił mnie przed uśmierceniem. Był to, Syn Boga, Jezus Chrystus. To wystarczyło, żebym z wdzięczności za to Miłosierdzie, był w stanie rozumieć drugiego, który dziś nie chce mnie widzieć i nawet nienawidzi mnie. A nawet chodzi o coś więcej, niż to, że go rozumiem, iż jest oszukany przez demona i nie może inaczej reagować. Ważniejsze jest odkrycie - że jego atak, sąd, agresja – to właśnie mi się należy za całe zło jakie uczyniłem innym. I byłoby cudem, gdyby mi wybaczył.

 

     Chrześcijanie to ci, którzy nie wiążą się z tym światem, z ludźmi, z niczym, oprócz więzi z Ojcem w Niebie. Otrzymali ją dzięki Jezusowi Chrystusowi, przez działanie Świętego Ducha. Chrześcijanie to ludzie, którzy żyją na ziemi, ale nie mają natury tego świata. Żyją jak obcy na tej ziemi, jak wędrowcy, bez domu, bez ojczyzny. Ich domem i ojczyzną jest Niebo, Życie Wieczne.

 

     Można sprawdzić czy we mnie naprawdę jest to Życie Wieczne. Dlatego poddawałem się skrutyniom, bo sam sobie nie ufam, że mam światło na swe życie. I krok po kroku, byłem w stanie przekraczać smierć i być wolnym.

 

 

naprawdę

_____________________________________________

 

zaprawdę, zaprawdę powiadam wam:

to pewne!

wszystkie nasze pieniądze zbutwieją

upadną wypieszczone domy

a wytęsknione samochody

zeżre szarańcza rdza

 

pamiętajcie!

że mówiłem wam -

życie nasze topnieje

w ogniu przemijania

i nic nie zmieni kierunku biegu

naszych serc

 

zaprawdę, zaprawdę powiadam wam:

nasze plany to iluzja

o którą toczymy tyle walk tracąc swą krew

nasza młodość trwa moment

a zmarszczone siły odchodzą wypocząć

i nie wrócą

 

weźcie to sobie do serca!

wydarzy się to wszystko

i nie obejrzycie się

a zwiążą nam ręce

przeprowadzą korytarzem spod trybun

na środek areny

przywiążą do zimnego słupa

rozwiną spisane całe życie

szukając przebłysku kochania

licząc wszystkie łzy skrzywdzonych

 

naprawdę mówię wam!

uciekajcie od naszej głupoty

przyklejania serca

do świata

idźcie na górę

 

wąską ścieżką

gdzie niebo jest bliżej

gdzie powietrze czyste

a słońce świeci zawsze

a życie nabiera smaku