o Tobie

Piotr Wojciechowski

o Tobie


 

 

gdy wychodzę z domu

i gdy jem pomarańcze albo czytam książkę

wtedy gdy stoję w kolejce w sklepie

a nawet gdy zasypiam

i odlatuję w kosmiczną przestrzeń

 

gdy starzeję się i zęby moje się kruszą

podczas spaceru nad jeziorem z ukochaną

gdy samochodem pędzę autostradą

a nawet wtedy, gdy nic mi się nie chce

 

właśnie wtedy myślę o Tobie

przypominam sobie Twoje słowa

szukam w kieszeni pomysłów

jak mogliby poznać Ciebie moi bliscy

 

choć nie jest łatwo rozumieć Ciebie

widzieć Ciebie Niewidzialnego

niewidzialność

Piotr Wojciechowski

niewidzialność


 

 

och jak dobrze

że nie widzę Ciebie

mój Boże!

 

zakryłeś Twoje oczy

przede mną

za welonem tego świata

i pyłem kosmosu

 

a głos Swój

dałeś poznać

tylko pokornym -

ostatnim na tej ziemi

 

jak to wspaniałe

że nikt nie może chwycić Ciebie

i prowadzić

ścieżkami swoich świątynnych idiotyzmów

 

być odpadkiem tej ziemi

odrzuconym i wykpionym

to zaszczyt

w tłumie krzyczącym:

"carpe diem

bo złudne są boże obietnice na przyszłość"

 

przewidziałeś wszystko

i nic nie jest bez znaczenia -

ma znamienną misję

zaprowadzić nas

do jasnej bramy ostatniego wyboru

gdzie wypełnią wszystkie obietnice

 

och jak pięknie!

że ukryłeś się

dając mi wybór

 

wybór kochania bez powodu

miłości która wszystko traci

oprócz Ciebie

zdziwienie

Piotr Wojciechowski

zdziwienie


 

 

cóż

nie mam wątpliwości

że kochasz mnie

i chodzisz obok krok w krok -

nikt nie może się zatracić

przyklejony do Twego miłosierdzia

 

nie ma żadnej pieśni ani wiersza

by wyrazić moje szczęscie

i zażenowany milczę

bo trudno mówić o tym, co robisz ze mną

 

nigdy nie wyznam prawdy

bo krzywe jest każde słowo

a i kto uwierzy idiocie

że widział skrawek wieczności?

 

dlatego będąc pośrodku wielu

ściskam samotność

jak welon zaślubin

spijam twój nektar czułości

zakochany w Tobie

kontempluje nieoznaczoność

 

cóż powiem?

nic -

i będę liczył

że - jak zawsze - mnie odnajdziesz

 

pierwsze kroki

Piotr Wojciechowski

pierwsze kroki


 

 

kiedyś rozmawiałem z Tobą

i prosiłem

byś wpisał mnie

na listę oczekujących

przelania krwi

 

nie odpowiedziałeś mi

wiedziałeś, że nie rozumiem nic

z tego co mówię

 

z uśmiechem

dałeś mi chrześcijaństwo

przygodę największą na tym świecie

pełną zwrotów akcji

i niespodzianek

 

zabierałeś mi to

co powinienem otrzymać

dawałeś to

co mi się nie należało

 

nigdy nie wypominałeś niczego

słuchałeś moich

kaprysów

żądań

pretensji

i kładłeś rękę na ramieniu:

"spokojnie, jeszcze nie czas, bądź cierpliwy"

 

pamietam dokładnie miejsce i moment

gdy wołałem, krzyczałem, wyznawałem

natężenie światła

zapach powietrza

scenografię chwili

a przecież minęło tyle lat...

 

im dalej, tym mniej rozumiem

nie wiem co zamierzasz

coraz mniej sił mam

by trzymać na wodzy moje życie

 

a gdy poddaję się w walce o pierwsze miejsce

uspokojony w końcu

odpoczywam

a oczy nareście słyszą szelest kolorów

Twojego cudownego planu

 

kiedyś mówiłem do Ciebie

a Ty słuchałeś dziwnych mych pomysłów

znosiłeś mnie

i pieściłeś

pozwalająć zadręczać się

 

ale dopiero teraz zaczynam słuchać

i dobrze mi z tym milczeniem

oczekiwaniem

na Twój ruch

 

na Twój ruch

oczekiwanie

Piotr Wojciechowski

oczekiwanie


 

 

noc

przychodzi

ubiera płaszcz

z samych gwiazd

 

a gwiezdny pył

rozkłada dywan

by kometa mogła

miękko spaść

 

a ty ciągle czekasz na coś

serce płonie a oczy mokną

wielki wszechświat czeka z drżeniem

czy się uda tobie zrobić krok

 

i znów

dzień

zasłania światłem

wszystkie lęki

ciepłym promieniem

 

i ruszasz w pogoń

z całym światem

i ze sobą

aby zdążyć

 

i kiedy przychodzi znowu noc

to wydaje się że jesteś sama

wielki wszechświat jednak głośno świeci

daje znak, że ktoś na ciebie patrzy

 

lepiej żyć

tak jakby to był

ostatni mój dzień

 

i porwać się

wraz z galaktyką

w ten taniec

czekając na wieczny dzień

 

Miłość szybko zapuka w okno

bo przecież zawsze była blisko nas

wielki wszechświat będzie mógł się rozpaść

no bo w końcu ktoś szczęśliwy jest

na zawsze

przyjaciółko duszy

Piotr Wojciechowski

przyjaciółko duszy


 

 

Ty

której nie słyszę

ale kroki Twe widzę

zostawione na mokrej trawie

mojego istnienia

 

nie muszę wydeptywać scieżek

ani składać ofiar

byś mnie kochała

i miała oko na mnie

 

delikatnie przesuwasz palcami

korale życiodajnych kropel

bym ugasił pragnienie

sensowności życia

 

nie wychodzisz nigdy przed szereg

niosąc cień za płaszcz

by przypadkiem nie pomylił Ciebie

z Wiecznością

 

Mario

święta przyjaciółko mej duszy

na grani wszechświata

przez pole bitwy o wszystko

przeprowadź mnie bezpiecznie

 

 

dom

Piotr Wojciechowski

dom


 

 

 

mój dom

postawiony na skraju Mlecznej Drogi

smagany słonecznym wiatrem

i promieniowaniem kosmicznym

p ę k a

i rozpada się



czuję jak sił mi brak

i coraz częściej pytam:

oczy moje i uszy - gdzie wy jesteście?

zęby i włosy żegnają mnie

z każdym przesileniem Wenus

a krew spóźnia się na dworzec

sercowych arterii



ale nie wpadam w panikę

nie rozdzieram szat

nie szukam miejsc i ludzi

uzdrowień i cudów

bo czy to wypada oddalać

dzień spotkania

dla którego zaistniałem



dom w którym jeszcze mieszkam

zmierza do upadku

nogi butwieją

odpada skóra

marszczy się jak żagiel -

i wspominam

gdzie dawał się on nieść powiewom wiatru?

jakie fale go uwiodły?

jak stracił swą młodość i dziewiczość?

 

Twój dotyk mnie uspokaja

a głos pieści

nie przewidziałeś końca dla mnie

nawet gdy dom rozpadnie się

i rozgrabi go ziemia



nie będę tracił czasu by go ratować

i konserwował go kosztem kochania

mój dom nie jest mój

a Ty nie zostawisz przecież

mego życia w grobie

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

      Mój Dom w tym wierszu to Ziemia. Ziemia znajduje się daleko w sensie proporcjonalnym od centrum galaktyki (Drogi Mlecznej), czyli na skraju.
      Wiatr słoneczny to „wybijane” przez słońce w próżnię międzyplanetarną skupiska wolnych elektronów. Wiatr słoneczny, który dociera do Ziemi, możemy zaobserwować jako zorzę polarną. Ziemię broni silne pole magnetyczne przed tym, by wiatr słoneczny nie wywiał (zniszczył) naszej atmosfery.

 

 

 

niepowtarzalność

Piotr Wojciechowski

niepowtarzalność


 

 

a gdybym od dziś

mógł zacząć całe życie moje

i dostał wolność wyboru

korekty planu historii

jaka przewędrowała ze mną

wyciskając nierzadko łzy

- nie zmieniłbym nic -

 

i gdybym mógł usunąć

z mej drogi

wszystkich niewygodnych

i wrogów

którzy zaskakiwali mnie znienacka

jak tygrysy

warcząc na moją niedoskonałość

- nie usunąłbym żadnego -

 

a nawet gdybym dostał władzę

oczyszczenia wydarzeń

z nieczystości grzechu

i mógł stworzyć idealne

czyste arcydzieło

- nie zrobiłbym tego -

 

byłbym głupcem i idiotą

gdybym skorzystał

i zamienił choć jeden szczegół

tej jedynej choreografii

która doprowadziła mnie do Ciebie

 

bo nawet grzechy moje

które rozlały wiele cierpień

zostawiły mnogość ran

są szczęśliwe

skoro przez nie zatrzymałeś się koło mnie

i doświadczałem czułości Milosierdzia

 

dziś co dzień krzyczę do Ciebie

bym nie stracił ich z oczu

bym widział moje serce

z niedomkniętym okiem podejrzliwości

i kładł je na talerzu przed sobą

abym nie miał wątpliwości

kim jestem ja a kim jesteś Ty

 

ostatnia prosta

Piotr Wojciechowski

ostatnia prosta




przede mną brzeg i przystań
zostało dokładnie naście metrów
by zamknąć za sobą przestrzeń
w której zaczęło bić moje serce
gdzie nauczyłem się chodzić i płakać
gdzie uśmiechy były jak fontanny
przy których czułem się bezpiecznie
gdzie nie mogłem zasnąć czuwając
by złapać pierwszy promień słońca
gdzie narodziły się wszystkie moje szalone pomysły
i każda moja porażka

krok do przodu
i przypomniałem sobie dokładnie
jak uciekałem z domu
by rozprostować skrzydła
stworzyć piękno
odkryć tajemnice
zakochać się w niej czarnowłosej
delikatnej i przepięknej
by rzucić się z nią wprzygodę
we dwoje bez żadnych planów
mając za przewodniczkę tylko Miłość
drogą bez drogowskazów
ścieżką w ciemność
pertraktacje
uniesienia
potyczki i wojny
zwycięstwa
przebudzenia rankiem u jej boku
w blasku jej spokojnej twarzy
z lękiem, że stracę wszystko za chwile
w kruchości motyla

i krok do przodu
a za mną historia niepowtarzalna
stwarzania życia
trzymania w dłoniach nowego świata
wtajemniczania w odgłos spadających liści
śpiewu ptaków
zachodów słońca
rycerza walczącego ze smokiem
i w życie którego nie można chwycić za ogon
co miałem dałem nie zatrzymując nic dla siebie
agrzechy których było dużo
dałem choć dać nie chciałem

krok przed siebie
a za mną wspaniałe akty opery Prawdy
która znalazła nas wycieńczonych
z podciętym sercem
w oddechach bólu
z ostatnim płomykiem nadziei
i przyprowadził mnie On do okna
pokazał cudny horyzont skrzących objawień
i powiedział: zrobię to wszystko dla ciebie
dla was i za was
nie bój się
dojdziemy tam
- nie znałem Go
- nie rozumiałem Go
lecz rzuciłem nas na jedna szalę
wkładając stopy w Jego ślady

następny krok i...
za mną lata poznania miejsca
moich tęsknot
moich cierpień i grzechów
przejrzenia oczu -
tyle ludzi których nie widziałem
zajęty sobą
tyle krzywd które wyrządziłem
bez mrugnięcia okiem
tyle piękna które odtrąciłem
nawet z pogardą
tyle okazji zamienionych przewrotnie
w szukanie racji
wijący się w nie mojej skórze
pragnący wyjść ze skorupy prawości
by być prawdziwym
w ogromnym lęku nie wiadomo czego
policzkowany i wyszydzany
lecz nie niewinny
słuszność była po stronie wroga
który okazał się jedynym przyjacielem

i jeszcze krok
a za mną chmury burze i powodzie
podmyte mury miały runąć i runęły
wewnętrzna pustka
brak oparcia
i siwe włosy
strącenie boga z jego tronu
ból milczenie szukanie wyjścia
jak wilk złapany wsidła
wyłem, znosząc to, co sam stworzyłem
bestię w moim sercu
aleprzez to, że On był przy mnie
przetrwałem wszystko
skurczporodu i bólnarodzenia

i w końcu krok następny
a przypominam sobie dzień
gdy spełniły się wszystkieobietnice
i obsypanie klejnotami
pochód do pałacu światła
i podarunki
jeden drugi i następne
każdy piękny świeży i jedyny
rok miodowy
wielkie święto
i zacząłem żyć prawdziwie
codzień przepełniony szczęściem
z perły jaką miałem w ręku
nie mogłem milczeć
nie mogłem spać
bo czas ucieka
- jak zdążyć zanieść ją każdemu?!
jak zdążyć?...

podnoszę nogę by zrobić krok
a za mną tuż podcięta noga
i leży wszystko zatrzymane jak kadr na filmie
i nagle wiem, że to ostatnia jużprosta
i trzeba zebrać siły
nie patrzeć na nic i biec do końca
nie zatrzymując się na chwilę
by w końcu zrobić wszystko
po co zaczęło bić moje serce

już brzeg przede mną
i szelest wody głaszczącej trawę
z daleka widzę jużjak płynie
łódź z imieniem moim
te naście kroków to tylko chwila
nie chciałbym stracić tej okazji
więc ważę kroki by były trafne
i zapachniały wiecznym światłem
i poznam w końcu kim był Ten
który mnie odnalazł

troska

Piotr Wojciechowski

troska


 

 

przychodzą i mówią:

jak czujesz się?

jest lepiej?

och! nie martw się

modlimy się, Bóg wszystko może!

pamiętaj!

koniecznie bądź dobrej myśli!

 

... niestety...

ich troska przesuwa te drzwi

za które nie chciałbym wejść

choć wiem

że chcą najlepiej

 

nie powiem do nich:

- nie czuję się i nie jest lepiej -

... bo zmartwią się

i pęknie w nich struna

co ledwo w nich śpiewa

 

... bo lękam się ...

bardziej niż wcześniej

czy zdążę przepisać mój grzech

na ziemie obietnic

czy zdołam odkręcić

tyle skrzywionych historii

czy przejdzie koło mnie

okazja roznieceń

płomienia, który przeze mnie

prawie nie płonie

lub zniknął zupełnie

 

i wołać do Boga też jest na miejscu -

lecz co mu powiedzieć?

... czy żądać znów cudu jak tyle już razy?

przypierać do muru?

i jęczeć o debet

by mieć więcej sił na moje grzechy?!

 

i chciałbym też w tej chwili ostatniej

to nastawienie posiadać

o którym mówią

że jest „dobre” -

- - nie bać się przejścia na drugą stronę - -

i zrobić to jak najlepiej

 

to dziwne poczucie

zmieszania lęku ze szczęściem

dobrego lęku

z prawdziwym szczęściem

mikstury której jeszcze nie piłem

pokoju

który nie zmusza mnie

by krzyczeć i jęczeć

 

dlatego, kiedy do mnie podchodzą

i mówią czułe swe troski

nie wiem co mówić

i lekko uśmiechem

dziękuję za słowo

 

nie wiedzą, że kuszą mnie

bym zszedł z mego drzewa

i wrócił do życia

którego dzisiaj już nie chcę

że mi zadają cierpienie

zmuszają do walki

by bronić tej perły

którą dostałem

i którą tak bardzo

chciałbym by mieli

 

to co przeżywam

jest tak intymne

że skłamie go każde słowo

więc lepiej jest milczeć

i czekać przygody

 

 

ręka Boga

Piotr Wojciechowski

ręka Boga


 

 

ja idiota

piszę dzisiaj do potomnych

wszystkich wokół

też idiotów:

spójrzcie teraz dobrym okiem

i nie bądźcie dziś głupcami!

 

i nie dajcie sobie ukraść

tej kruchości!

która was przygniata

tego braku!

który upokarza

tych złodziei!

którzy wyważają sejfy

i tych wrogów!

którzy męczą nas po nocach

 

och nie dajcie ukraść sobie

chorób i cierpienia!

które drapią nasze ciała

tych wypadków i tajfunów!

które psują nasze plany

rozczarowań i porażek!

które kładą was na barki

samotności i milczenia!

w których krzyczy się najgłośniej

 

ja idiota

piszę do was

aby ostrzec

przed utratą tej pomocy

która z Nieba

nieustannie do nas spływa

aby ostrzec

że to życie

nie jest tylko tak na „chyba?”

 

ja idiota

który mało pojął z życia

jeszcze mniej żył swoim życiem

nawet walczył z nim i niszczył

chce was ostrzec:

nie popełńcie tej pomyłki:

 

- NIE ROZPOZNAĆ Boga ręki -

 

samotność nocy

Piotr Wojciechowski

samotność nocy


 

 

nie można spać

bo głowa boli

i wszystko wewnątrz rozedrgane

rzuca się do ucieczki

jak jeleń

 

i można byłoby zniknąć

z dała od myśli

z dała od krzyku cierpień

gdzieś w Andach

gdzie nikt mnie znajdzie

zostawić wszystkich

- przecież Bóg zatroszczy się o nich?-

 

po nocach wracają twarze

mych wrogów najlepszych

- co z nimi się stanie?

jak pójdzie zaskakująca historia

mych dzieci?

tyle istnień które związałeś ze mną

 

a żona

moja mysza i żaba?

ona zna wszystkie moje ścieżki

każde rozdarcie w mym sercu

bez niej nie byłbym tym kim jestem

wysłanniczka Niebios

nie opuści tego miejsca

moje serce jest w jej sercu

uśpione

wybuchnie gdy odejdę

 

o Boże!

ratuj mnie Panie!

nocy tyle przede mną

i choć z ziemią pędzę ja szaleniec

w pogoni za przetrwaniem

to nos mi mówi

że wszystko pójdzie zaskakująco szybko

w złodziejskim procederze

wyważą drzwi

wybiją okna

i wejdą by zabrać wszystko

 

może kiedyś

lecz nie dziś - uda się im ten napad

na mój dom

 

zostanę tu gdzie jestem

do końca rozdając pokarm

który mi dałeś

pięć chlebów i dwie ryby

wystarczy by nakarmić każdego

 

zamówienie

Piotr Wojciechowski

zamówienie


 

 

zamawiam trochę słońca

w tym świecie pełnym łez

bo blisko jest już końca

- ktoś strzeli sobie w łeb

 

zamawiam trochę śmiechu

podskoków i oklasków

bo mało kto potrafi

wyrazić szczęścia gest

 

zamawiam też wariatów

co łamią poprawności

ich zaskakująca ręka

wyważa z spiżu drzwi

 

zamawiam również głupców

co psują wszystko wokół

i trend stabilizacji

kruszeje aż na popiół

 

zamawiam hałas rozmów

i rozgwar, nawet kłótnie

bo może wtedy trupom

zapragnie się przebudzić

 

zamawiam również tupet

i trochę bezczelności -

kto stanie i obroni

pędzących w przepaść gdzieś?

 

zamawiam w końcu tańce

bo blisko jest już śmierć

utrzemy diabłu nosa

i damy zbawić się

 

 

ogrodnik

Piotr Wojciechowski

ogrodnik


 

 

mego serca skurcz

odcina powoli czas

mojego istnienia

 

jest jak ogrodnik wiosną

chodzi wokół mego krzewu

ostrzem ścina moje pędy

i z ust wycieka kropel jęk

- gorycz która mnie otruła

wreszcie kończy drążyć

zakamarki mojej duszy

 

i pamiętam nie przez mgłę

wyrazisty kontur cierpień

gdy wyostrzył swe oblicze

krzyż - przyjaciel odtrącany

posyłany na wygnanie

jak najdalej z mego domu

 

pierwsze chwile z moją żoną

naznaczone wiatrem lęków

podtapiane rzeką łez

zimna kuchnia to nasz dom

nieustanna wojna dwojga serc

kto ma rację?

 

topografia naszych walk:

dom uczucia seks

fascynacje i rodzina

- kto ustąpi?

i przesunie swą granicę?

odda ziemię? straci teren?

 

każdy przekonany „słusznie”

spuszczał krew

i ścinał głowy

pewny, że koniecznie

trzeba „prawdą” nas obronić

 

ale Prawda opuszczona

postawiona przez nas kąt

umierała w lochach

pod podłogą naszych trosk

 

sekatorem bicia serca

ostrzem krzyża

nawałnicą zwarć rozumu

odcinałeś źródła grzechu

 

wybiegałem nocą zimą

na ulicę i krzyczałem:

jesteś tam? słyszysz mnie??

oszukałeś mnie!

wszystko pęka!

Ciebie nie ma

nic nie robisz!

a cierpienie jest tak wielkie

nie wytrzymam drugiej nocy

- - - powiedz coś! odezwij się!

 

przyszła noc następna potem

i waliłem głową w ścianę

hodowany we mnie potwór ego

wił się we mnie

zmuszał walczyć

ranić wszystkich wokół

 

Ty czekałeś gdzieś w ukryciu

tak bezczelnie odsunięty

z cierpliwością mnie znosiłeś

nie skreśliłeś

z listy gości

 

i pamiętam moje zdrady

których chciałem

moje wyuzdane oko

i przemyślne plany zniszczeń

braci którzy stali w poprzek

mych idei

moich roszczeń

 

moje kłamstwa i oszczerstwa

moje modły zmuszające

żeby Bóg to zrobił

czego chcę

moje manipulowanie

drwiny upokarzanie

 

moje dotykanie ran

cierpiących wokół

by widzieli „że są głupi”

pouczenia wymagania

i żądania uległości

 

moje fałszowanie faktów

aby była moja racja

pieszczot dotyk czczej mamony

i zmuszanie innych

do czynienia mojej woli

 

i pamiętam jak patrzyłem

zawsze z góry

że wiem wszystko

mogę karmić biedne kury

- braci którzy coś tam gdaczą

 

ale dzięki Bogu serce

już zaczyna bić nierówno

ostrym kłuciem przypomina

że przychodzi już ten moment

kiedy wszystko będę robić

raz ostatni

a ogrodnik

dojdzie w końcu blisko

i jednym cięciem

mnie odetnie

od tej ziemi

jej udręki gąszcza grzechów

i otworzy złote drzwi

które kiedyś

raz widziałem we śnie

 

jeszcze chwila

uderzenie serca

w nim tęsknota

za Tym

który mnie ukochał

 

 

świętość

Piotr Wojciechowski

świętość


 


piękne
niesamowite
było całe życie moje
zaskakujące
i piękne

dyrygent wybijał delikatnie kwantami
takty przemijania
drzewa co roku kwitły
coraz bardziej pewne siebie
rosły miasta
wulkany wybuchały
i moje istnienie
gdzieś po cichu
szukało odpowiedzi:
dlaczego pojawiłem się tutaj?

dziś gdy wyciągają ze mnie siły
grawitacja i choroby
nie mogę wejść na szczyt wieży
by zobaczyć całe miasto z lotu ptaka
i panować

dziś raczej proszę i szukam pomocy
by podnieść walizkę
pełną koniecznego świata
dziś raczej dziękuję
że ktoś sypnął odrobiną życzliwości
i dał mi chwilę ulgi
od trosk

i zasypiając i budząc się
układam sensowność wszystkiego
w jedną niepowtarzalną
przygodę

to piękno życia
nie ma końca
i wylewa się szepcząc
tajemnicze słowo:
świętość

 

 

do końca

Piotr Wojciechowski

do końca


 



jest tyle rzeczy do zrobienia
przed moja prywatną śmiercią
że kalendarz pęka w szwach
a zegar musi dzielić sekundy na pół

każdy sen nie może trwać za długo
bo skradnie mi twój uśmiech
i poranny wschód słońca
o który kiedyś nie dbałem

wysyłam ekspedycje ratunkowe
serc które skrzywdziłem
twarzy które wykrzywiłem
historii którą zagmatwałem

ostatnia prosta jest najważniejsza
tu r
ozegra się finisz -
chciałbym dobiec
i wykrzyknąć proklamacje:
udało się!

krzyk

Piotr Wojciechowski

krzyk





z dnia na dzień nadciągają fale
coraz silniej zatapiają nasz świat
jego i ją walczących o przetrwanie
podtapiają ich tęsknotę szczęścia
a miłość rozbijają o zęby skał

ta burza, która nadciąga
ten huragan który rzuci się na nas
za niewielkich kilka chwil
nie ominie
nie oszczędzi
nie daruje
i przejdzie...

co ocaleje? co zostanie z nas? i z tego świata?

ta kobieta i ten mężczyzna
liczyli że im się uda
że będą patrzeć na radość swych dzieci
że wiśnie zakwitną i jabłonie
i urodzą owoc soczysty i słodki
że zbudują dom
a w nim ognisko kominka
wystuka iskrami czas wspólnych wieczorów

ale ich tęsknoty
szybko podcięli starsi i „doświadczeni”
zmusili do zdrady i prostytucji
popchnęli ku przepaści
w którą sami wpadają

Boże! dlaczego mnie ocaliłeś?
kim jestem, że mi się udało?
i wypełnia mnie wdzięczny oddech
a serce wyrywa się
by zdążyć wyprzedzić smierć
i dotrzeć do nich
i ich uratować

i liczę na to
że ten świat
w ostatnich swych konwulsjach
przed unicestwieniem
wyda kosmiczny okrzyk:
patrzcie! jak oni się kochają!
i zmieni nagle swój kierunek
i rwącym potokiem
wleje się do Nieba

zawalcz o mnie

Piotr Wojciechowski

zawalcz o mnie


 

 

zawalcz o mnie Kochany!

nie pozwól mi zginąć

ziemia pod nogami chwieje się

i zapada

a ja czuję że ulata ze mnie pewność

i wszystko staje się kruche

 

zawalcz o mnie o moją rodzinę!

nie zostaw mnie na rogu ulicy

ale wciągnij mnie w swój

słodki zaułek

gdzie nikt nie chodzi

gdzie usłyszę Twoje:

kocham cię

 

dzisiaj wystarczy mi tyle co mam

ale znam siebie

że mogę jutro uciec

jak płochy ptak

płaczę po nocach i cicho wzdycham

byś mnie nie opuścił

 

zawalcz o mnie Kochany!

by cierpienie nie zmiażdżyło mnie

gdy wychyli się nagle

zza słodkiego krzaka bzu

bym był spokojny

i czekał cierpliwie na Twe nadejście

 

 

 

archeologia wszechświata

Piotr Wojciechowski

archeologia wszechświata (*)


 

 

co zrobiłeś nam Albercie?!

zakrzywiłeś czasoprzestrzeń

i już wiem

że nic w mym życiu

nie jest proste

zagęszczenie naszych ciał

urodziło grawitację

och nie byle jaką siłę przyciągania

- i nie uciekniemy od niej!

będzie mnie ścigała stale

w każdym kącie mego życia

 

chciałem uciec i przed Tobą

schować się w altanie

grzesznych planów

ale konstelacja mej rodziny

i mych braci

naruszała ciągle pole stabilizacji

i marszczyła gładki wizerunek

wybijała mnie z ucieczki

w obszar samotności

 

wymyśliłem sobie świat

prawa rozmieszczenie kształt

ale fluktuacja defektywności

otaczających zewsząd ludzi

nie wyraziła zgody

by zatracić się w tym świecie

naruszała wszystkie

linie granic

i najświętszy mój porządek

 

jestem również wdzięczny ci wszechświecie

że posłusznie wszedłeś

w szkielet stałych

określonych przez Eyvind’a

z dokładnością zegarmistrza

i pokorą polnej trawy

że nie zatrzymałeś szalonego tańca

wirowania i wybuchów

wyznaczonych tak dokładnie od początku

dzięki twojej uległości

mogę istnieć

skakać chodzić

śmiać się

słyszeć mówić

i przeminąć tak powoli

że wystarczy czasu

aby zbłądzić i powrócić

w sam raz przed finałem

określonym w księdze życia

 

dzięki ci Albercie, Maxsie i Wernerze

Nielsie i Erneście i Erwinie

za oddane lata życia

aby odkryć ten cień tajemnicy

jakim pyłem jestem w tej ogromnej

zwariowanej

sztuce stworzeń

a jak wielka jest ta Miłość

która mnie w niej umieściła

obroniła

i znalazła

i na koniec też zbawiła

 

 

- - - - - - - - - - - - - - - - -

(*)

     Przytaczane osoby to: Albert Einsstein, Eyvin Wichmann, Max Palnck, Werner Heisenberg, Niels Bohr, Ernest Rutherford, Erwin Schrödinger

     Albert Enstain odkrył, że istnieje czwarty wymiar a tę strukturę przestrzeni i czasu nazwał czasoprzestrzenią. Odkrył również, że zagęszczenia materii przyczyniają się do zakrzywienia tej czasoprzestrzeni, co jest przyczyną, iż tak naprawdę prosta w ujęciu Euklidesowym (znana z lekcji w szkole) nie istnieje. W rzeczywistości istnieją proste jaką opisuje geometria Łobaczewskiego-Bolyoia, obce dla naszej intuicji, która została tak wykształtowana przez pokolenia poprzednie.

     Odnoszę te zasady rządzące wszechświatem do relacji między ludźmi, którzy mnie otaczają, którzy też mnie "przyciągają".

     Konstelacja, czyli układ, rozmieszczenie, obiektów astronomicznych, jest dokładne. Nie istniałby inny układ, aby nasz wszechświat był taki, jaki jest w całej swej rozciągłości.

     Podobnie jest również z ludźmi - układ, konstelacja ludzi jest dokładnie "dopasowana" przez Boga, aby mnie wyrwać ze stabilizacji, naruszyć stan agonii w jakiej znajduje się człowiek, gdy żyje dla siebie. Nawiązuję tu do podobieństwa do fal grawitacyjnych, które powodują zmarszczki w czasoprzestrzeni, "psują gładkość", która jest wyrazem ideału.

     Fluktuacja, czyli odchylenie od wartości średniej (np. rozmieszczenia materii we wszechświecie, narusza pole grawitacyjne), tutaj użyte w kontekście, rozmieszczenia osób wokół mnie w moim życiu, co narusza porządek, jaki mam, moją stabilizację i drobnomieszczaństwo.

     Eyvin Wichmann wyselekcjonował ze wszystkich stałych fizycznych, sześć, które jeśli były nieznacznie inne, taki wszechświat, a w nim i człowiek, nie istniałby. Nie byłby tak zwarty i stabilny jak dziś. A i człowiek w nim nie byłby w stanie istnieć. Do tych stałych zalicza się: stałą struktury subtelnej, stosunek masy elektronu do masy protonu, stałą grawitacyjną, stałą oddziaływań słabych, stosunek masy elektronu do masy mionu oraz stałą oddziaływań silnych.

     Kiedy piszę o początku, mam na myśli prapoczątek przed erą Planck'a (era Planck'a to czas istnienia wszechświata od momentu "zero" do chwili 10-43 sekundy, kiedy to nadane zostały parametry początkowe całego wszechświata, jak również i nas, mających udział w tej rzeczywistości.

     Uległość czy pokora wszechświata polega na tym, że jest wierny narzuconym parametrom początkowym oraz stałym i w pewnym sensie jest im posłuszny.

tajemnica

Piotr Wojciechowski

tajemnica


 


te momenty gdy pukasz do mych drzwi
i wchodzisz z zaskakującym wyrazem twarzy
gdy poruszasz dłonią i wszystko unosi się
i wirując robisz zamieszanie i bałagan

te chwile gdy wybiegasz i wybijasz mi z dłoni
argumenty, przekonania i osłabiasz pewność
dotykasz miejsc bolesnych bez znieczulenia
i dajesz pić do ust kielich goryczy

te wydarzenia które przez Ciebie kaleczą serce
i zapach cierpienia wsiąka w każdą koszulę
którą chciałbym przykryć wstydliwe myśli
krzywdzące gesty, mój grzech

a Ty jakby nigdy nic rujnujesz prawie wszystko
podchodzisz, kładziesz palec na ustach
i całujesz mnie namiętnie z nutą bólu
naciągając strunę do granic wytrzymałości

to Ty mój niespodziewany gościu
co masz na imię Krzyż 
i wielu prosi Ciebie: odejdź, nie dręcz nas
albo krzyczy: nie chcemy cię znać, zabieraj się stąd!
a ja odkryłem Twą dobrą intencję i czułą troskę
Twe miłujące zainteresowanie mą prawdziwą udręką duszy
i zobaczyłem Twe prawdziwe oblicze
z wyrazem pragnienia uratowania mnie
i przestałem opierać się i bronić
uciekać i walczyć z Tobą

Twój pocałunek pamietam długo
Twe kroki rozpoznaje nawet w hałasie świata
a pamiątki z Twych spotkań skrzętnie zbieram
w złotym sekretniku mej duszy

nie chcę mówić innym o spotkaniach z Tobą
bo wyśmieją moje zakochanie
okrzykną wariatem i będą zmuszali
bym nie spotykał się z Tobą
ukradną mi Ciebie
a ja stracę wszystkie Twe klejnoty

ale mym przyjaciołom nocą uchylę rąbka tajemnicy
i wyznam me szczęście że Cię poznałem
opiekunie mojej ścieżki do Życia


przynaglenie

Piotr Wojciechowski

przynaglenie


 


gdy co dzień słucham wyznań
szukających wyjścia 
udręczonych i zagubionych
to porzucam tęsknotę
by siąść i odpocząć
to mówię do siebie:
jutro przyjdzie może na to czas...

dziś jęk i skowyt
schwytanych w sidła i pułapki
prowadzi mnie po zaułkach
labiryntu życia

przypominam sobie dzień po dniu
swe cierpienie samotności
szamotaninę uwięzionego serca
w gęstwinie udawania i kłamstw
i głuchy krzyk do Boga
którego się bałem
ciągłą ucieczkę przed sobą
strategie potyczek o racje
cały ten zgiełk i pertraktacje
o granice i zasady

rozpoznaję w ich jęku swój jęk
a pamiętam ścieżkę którą mnie wyprowadziłeś -
muszę im o tym powiedzieć!
dopóki skrzyżowane są nasze istnienia
i mogę jeszcze mówić

wiem
że każdy dzień jest na wagę złota
bo jutro zostawią wszystko
jeśli nie ogłoszę im dziś Miłość
która chce ich uratować

taniec dla żony

Piotr Wojciechowski

taniec dla żony 


 

jestem ci winny moja kochana
taniec
od Pragi do Szczecina
od Bouillon do Tallinna
od wieczora do rana
kochana

na parkiecie elegancko
z tangiem i twistem
przez walce
i nostalgię
zaprawione orkiestrą bałkańską
i długim szalem
pierścionkiem z turkusem
i wyznaniem z klękaniem

jestem ci winny
za twą cierpliwość 
znoszenia mych grzechów
i wierność po zdradach
za troskę
i codzienne wybaczanie

nie kochałem cię tak
jak kocha się ukochaną
ale szorstko i twardo
niewiele czułości
zachwytów i pieszczot
moja miłość koślawa
nie była ciebie warta
prześliczna kobieto

podaj dziś twą małą dłoń
i daj się porwać
na taniec z pierścionkiem
na parkiet
by słychać było twe kroki
i echo wszystkich przeżytych lat
w zapachu konwalii
i z polnym skowronkiem


pertraktacje

Piotr Wojciechowski

pertraktacje




wybaw mnie Kyriosie od gehenny wiecznej
nie pozwól mi zrobić kroku
bym wpadł w przepaść
pełną mroku
i daj bym nie czuł się
pewny siebie
i z okiem czujnym
zasypiał każdej nocy
i myślał o Niebie

wyprowadziłeś mnie na zachód
tam na obczyźnie
pertraktowałeś ze mną
warunki wyroku śmierci
spadł on na mnie jak płowy sęp
bez anonsu swej wizyty
ścisnął serce i gardło do połowy

Kyriosie wybaw mnie dziś od drżenia
przed tajemniczą ścieżką
scenariusza twej sztuki
ostatecznego mego przeistoczenia

a strach przytrzymaj jak psa na smyczy
by nie porwał mi pewności
o Twej miłości
która niech zlepi się ze mną i zmiesza
by nikt nie oddzielił mnie
od Niej
Kyriosie mego istnienia

 

adventus

Piotr Wojciechowski

adventus




w te dni gdy zima
studzi chłodem
wysokie amplitudy cząstek
i wiesz że już naszedł moment owinąć szalem
ciepłą szyję
i czujesz już że nadejście
zmian jest nieuchronne
że skończył się czas
wytchnienia ciepłej bryzy
a ktoś pokrywa sekundy
szklistym mrozem...

wtedy...
czuwaj bo przyjdzie nagle
jak cichy złodziej
i zabierze wszystko
co należy do Niego
bo zaśpisz tak, jak przed rokiem

wtedy
siądź wieczorem
i czekaj
bo wejdzie bez pukania
jak po rozpadzie plutonu
przeniknie  w s z y s t k o
wyświetli ci film
który znałeś z życia
zobaczysz siebie
i nie uciekniesz
gdy ujrzysz łzy
zmęczonych tobą
i krew wobec której
przeszedłeś obojętnie

lecz nie rozpaczaj
bo przyszedł cię uratować
rozpoznaj w Nim
windykatora udręczenia -
sprzymierzeńca
i Jego dobry oddech
w którym odpoczniesz

i jeśli nie uciekniesz
albo nie będziesz się bronił...
to spotkasz Tęsknotę
której szukałeś
a serce nie zakończy
przelewania słodyczy napoju miłości