OSTATNIA PROSTA
o Tobie
o Tobie
gdy wychodzę z domu
i gdy jem pomarańcze albo czytam książkę
wtedy gdy stoję w kolejce w sklepie
a nawet gdy zasypiam
i odlatuję w kosmiczną przestrzeń
gdy starzeję się i zęby moje się kruszą
podczas spaceru nad jeziorem z ukochaną
gdy samochodem pędzę autostradą
a nawet wtedy, gdy nic mi się nie chce
właśnie wtedy myślę o Tobie
przypominam sobie Twoje słowa
szukam w kieszeni pomysłów
jak mogliby poznać Ciebie moi bliscy
choć nie jest łatwo rozumieć Ciebie
widzieć Ciebie Niewidzialnego
niewidzialność
niewidzialność
och jak dobrze
że nie widzę Ciebie
mój Boże!
zakryłeś Twoje oczy
przede mną
za welonem tego świata
i pyłem kosmosu
a głos Swój
dałeś poznać
tylko pokornym -
ostatnim na tej ziemi
jak to wspaniałe
że nikt nie może chwycić Ciebie
i prowadzić
ścieżkami swoich świątynnych idiotyzmów
być odpadkiem tej ziemi
odrzuconym i wykpionym
to zaszczyt
w tłumie krzyczącym:
"carpe diem
bo złudne są boże obietnice na przyszłość"
przewidziałeś wszystko
i nic nie jest bez znaczenia -
ma znamienną misję
zaprowadzić nas
do jasnej bramy ostatniego wyboru
gdzie wypełnią wszystkie obietnice
och jak pięknie!
że ukryłeś się
dając mi wybór
wybór kochania bez powodu
miłości która wszystko traci
oprócz Ciebie
zdziwienie
zdziwienie
cóż
nie mam wątpliwości
że kochasz mnie
i chodzisz obok krok w krok -
nikt nie może się zatracić
przyklejony do Twego miłosierdzia
nie ma żadnej pieśni ani wiersza
by wyrazić moje szczęscie
i zażenowany milczę
bo trudno mówić o tym, co robisz ze mną
nigdy nie wyznam prawdy
bo krzywe jest każde słowo
a i kto uwierzy idiocie
że widział skrawek wieczności?
dlatego będąc pośrodku wielu
ściskam samotność
jak welon zaślubin
spijam twój nektar czułości
zakochany w Tobie
kontempluje nieoznaczoność
cóż powiem?
nic -
i będę liczył
że - jak zawsze - mnie odnajdziesz
pierwsze kroki
pierwsze kroki
kiedyś rozmawiałem z Tobą
i prosiłem
byś wpisał mnie
na listę oczekujących
przelania krwi
nie odpowiedziałeś mi
wiedziałeś, że nie rozumiem nic
z tego co mówię
z uśmiechem
dałeś mi chrześcijaństwo
przygodę największą na tym świecie
pełną zwrotów akcji
i niespodzianek
zabierałeś mi to
co powinienem otrzymać
dawałeś to
co mi się nie należało
nigdy nie wypominałeś niczego
słuchałeś moich
kaprysów
żądań
pretensji
i kładłeś rękę na ramieniu:
"spokojnie, jeszcze nie czas, bądź cierpliwy"
pamietam dokładnie miejsce i moment
gdy wołałem, krzyczałem, wyznawałem
natężenie światła
zapach powietrza
scenografię chwili
a przecież minęło tyle lat...
im dalej, tym mniej rozumiem
nie wiem co zamierzasz
coraz mniej sił mam
by trzymać na wodzy moje życie
a gdy poddaję się w walce o pierwsze miejsce
uspokojony w końcu
odpoczywam
a oczy nareście słyszą szelest kolorów
Twojego cudownego planu
kiedyś mówiłem do Ciebie
a Ty słuchałeś dziwnych mych pomysłów
znosiłeś mnie
i pieściłeś
pozwalająć zadręczać się
ale dopiero teraz zaczynam słuchać
i dobrze mi z tym milczeniem
oczekiwaniem
na Twój ruch
na Twój ruch
oczekiwanie
oczekiwanie
noc
przychodzi
ubiera płaszcz
z samych gwiazd
a gwiezdny pył
rozkłada dywan
by kometa mogła
miękko spaść
a ty ciągle czekasz na coś
serce płonie a oczy mokną
wielki wszechświat czeka z drżeniem
czy się uda tobie zrobić krok
i znów
dzień
zasłania światłem
wszystkie lęki
ciepłym promieniem
i ruszasz w pogoń
z całym światem
i ze sobą
aby zdążyć
i kiedy przychodzi znowu noc
to wydaje się że jesteś sama
wielki wszechświat jednak głośno świeci
daje znak, że ktoś na ciebie patrzy
lepiej żyć
tak jakby to był
ostatni mój dzień
i porwać się
wraz z galaktyką
w ten taniec
czekając na wieczny dzień
a Miłość szybko zapuka w okno
bo przecież zawsze była blisko nas
wielki wszechświat będzie mógł się rozpaść
no bo w końcu ktoś szczęśliwy jest
na zawsze
przyjaciółko duszy
przyjaciółko duszy
Ty
której nie słyszę
ale kroki Twe widzę
zostawione na mokrej trawie
mojego istnienia
nie muszę wydeptywać scieżek
ani składać ofiar
byś mnie kochała
i miała oko na mnie
delikatnie przesuwasz palcami
korale życiodajnych kropel
bym ugasił pragnienie
sensowności życia
nie wychodzisz nigdy przed szereg
niosąc cień za płaszcz
by przypadkiem nie pomylił Ciebie
z Wiecznością
Mario
święta przyjaciółko mej duszy
na grani wszechświata
przez pole bitwy o wszystko
przeprowadź mnie bezpiecznie
dom
dom
mój dom
postawiony na skraju Mlecznej Drogi
smagany słonecznym wiatrem
i promieniowaniem kosmicznym
p ę k a
i rozpada się
czuję jak sił mi brak
i coraz częściej pytam:
oczy moje i uszy - gdzie wy jesteście?
zęby i włosy żegnają mnie
z każdym przesileniem Wenus
a krew spóźnia się na dworzec
sercowych arterii
ale nie wpadam w panikę
nie rozdzieram szat
nie szukam miejsc i ludzi
uzdrowień i cudów
bo czy to wypada oddalać
dzień spotkania
dla którego zaistniałem
dom w którym jeszcze mieszkam
zmierza do upadku
nogi butwieją
odpada skóra
marszczy się jak żagiel -
i wspominam
gdzie dawał się on nieść powiewom wiatru?
jakie fale go uwiodły?
jak stracił swą młodość i dziewiczość?
Twój dotyk mnie uspokaja
a głos pieści
nie przewidziałeś końca dla mnie
nawet gdy dom rozpadnie się
i rozgrabi go ziemia
nie będę tracił czasu by go ratować
i konserwował go kosztem kochania
mój dom nie jest mój
a Ty nie zostawisz przecież
mego życia w grobie
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Mój Dom w tym wierszu to Ziemia. Ziemia znajduje się daleko w sensie proporcjonalnym od centrum galaktyki (Drogi Mlecznej), czyli na skraju.
Wiatr słoneczny to „wybijane” przez słońce w próżnię międzyplanetarną skupiska wolnych elektronów. Wiatr słoneczny, który dociera do Ziemi, możemy zaobserwować jako zorzę polarną. Ziemię broni silne pole magnetyczne przed tym, by wiatr słoneczny nie wywiał (zniszczył) naszej atmosfery.
niepowtarzalność
niepowtarzalność
a gdybym od dziś
mógł zacząć całe życie moje
i dostał wolność wyboru
korekty planu historii
jaka przewędrowała ze mną
wyciskając nierzadko łzy
- nie zmieniłbym nic -
i gdybym mógł usunąć
z mej drogi
wszystkich niewygodnych
i wrogów
którzy zaskakiwali mnie znienacka
jak tygrysy
warcząc na moją niedoskonałość
- nie usunąłbym żadnego -
a nawet gdybym dostał władzę
oczyszczenia wydarzeń
z nieczystości grzechu
i mógł stworzyć idealne
czyste arcydzieło
- nie zrobiłbym tego -
byłbym głupcem i idiotą
gdybym skorzystał
i zamienił choć jeden szczegół
tej jedynej choreografii
która doprowadziła mnie do Ciebie
bo nawet grzechy moje
które rozlały wiele cierpień
zostawiły mnogość ran
są szczęśliwe
skoro przez nie zatrzymałeś się koło mnie
i doświadczałem czułości Milosierdzia
dziś co dzień krzyczę do Ciebie
bym nie stracił ich z oczu
bym widział moje serce
z niedomkniętym okiem podejrzliwości
i kładł je na talerzu przed sobą
abym nie miał wątpliwości
kim jestem ja a kim jesteś Ty
ostatnia prosta
ostatnia prosta
przede mną brzeg i przystań
zostało dokładnie naście metrów
by zamknąć za sobą przestrzeń
w której zaczęło bić moje serce
gdzie nauczyłem się chodzić i płakać
gdzie uśmiechy były jak fontanny
przy których czułem się bezpiecznie
gdzie nie mogłem zasnąć czuwając
by złapać pierwszy promień słońca
gdzie narodziły się wszystkie moje szalone pomysły
i każda moja porażka
krok do przodu
i przypomniałem sobie dokładnie
jak uciekałem z domu
by rozprostować skrzydła
stworzyć piękno
odkryć tajemnice
zakochać się w niej czarnowłosej
delikatnej i przepięknej
by rzucić się z nią wprzygodę
we dwoje bez żadnych planów
mając za przewodniczkę tylko Miłość
drogą bez drogowskazów
ścieżką w ciemność
pertraktacje
uniesienia
potyczki i wojny
zwycięstwa
przebudzenia rankiem u jej boku
w blasku jej spokojnej twarzy
z lękiem, że stracę wszystko za chwile
w kruchości motyla
i krok do przodu
a za mną historia niepowtarzalna
stwarzania życia
trzymania w dłoniach nowego świata
wtajemniczania w odgłos spadających liści
śpiewu ptaków
zachodów słońca
rycerza walczącego ze smokiem
i w życie którego nie można chwycić za ogon
co miałem dałem nie zatrzymując nic dla siebie
agrzechy których było dużo
dałem choć dać nie chciałem
krok przed siebie
a za mną wspaniałe akty opery Prawdy
która znalazła nas wycieńczonych
z podciętym sercem
w oddechach bólu
z ostatnim płomykiem nadziei
i przyprowadził mnie On do okna
pokazał cudny horyzont skrzących objawień
i powiedział: zrobię to wszystko dla ciebie
dla was i za was
nie bój się
dojdziemy tam
- nie znałem Go
- nie rozumiałem Go
lecz rzuciłem nas na jedna szalę
wkładając stopy w Jego ślady
następny krok i...
za mną lata poznania miejsca
moich tęsknot
moich cierpień i grzechów
przejrzenia oczu -
tyle ludzi których nie widziałem
zajęty sobą
tyle krzywd które wyrządziłem
bez mrugnięcia okiem
tyle piękna które odtrąciłem
nawet z pogardą
tyle okazji zamienionych przewrotnie
w szukanie racji
wijący się w nie mojej skórze
pragnący wyjść ze skorupy prawości
by być prawdziwym
w ogromnym lęku nie wiadomo czego
policzkowany i wyszydzany
lecz nie niewinny
słuszność była po stronie wroga
który okazał się jedynym przyjacielem
i jeszcze krok
a za mną chmury burze i powodzie
podmyte mury miały runąć i runęły
wewnętrzna pustka
brak oparcia
i siwe włosy
strącenie boga z jego tronu
ból milczenie szukanie wyjścia
jak wilk złapany wsidła
wyłem, znosząc to, co sam stworzyłem
bestię w moim sercu
aleprzez to, że On był przy mnie
przetrwałem wszystko
skurczporodu i bólnarodzenia
i w końcu krok następny
a przypominam sobie dzień
gdy spełniły się wszystkieobietnice
i obsypanie klejnotami
pochód do pałacu światła
i podarunki
jeden drugi i następne
każdy piękny świeży i jedyny
rok miodowy
wielkie święto
i zacząłem żyć prawdziwie
codzień przepełniony szczęściem
z perły jaką miałem w ręku
nie mogłem milczeć
nie mogłem spać
bo czas ucieka
- jak zdążyć zanieść ją każdemu?!
jak zdążyć?...
podnoszę nogę by zrobić krok
a za mną tuż podcięta noga
i leży wszystko zatrzymane jak kadr na filmie
i nagle wiem, że to ostatnia jużprosta
i trzeba zebrać siły
nie patrzeć na nic i biec do końca
nie zatrzymując się na chwilę
by w końcu zrobić wszystko
po co zaczęło bić moje serce
już brzeg przede mną
i szelest wody głaszczącej trawę
z daleka widzę jużjak płynie
łódź z imieniem moim
te naście kroków to tylko chwila
nie chciałbym stracić tej okazji
więc ważę kroki by były trafne
i zapachniały wiecznym światłem
i poznam w końcu kim był Ten
który mnie odnalazł
troska
troska
przychodzą i mówią:
jak czujesz się?
jest lepiej?
och! nie martw się
modlimy się, Bóg wszystko może!
pamiętaj!
koniecznie bądź dobrej myśli!
... niestety...
ich troska przesuwa te drzwi
za które nie chciałbym wejść
choć wiem
że chcą najlepiej
nie powiem do nich:
- nie czuję się i nie jest lepiej -
... bo zmartwią się
i pęknie w nich struna
co ledwo w nich śpiewa
... bo lękam się ...
bardziej niż wcześniej
czy zdążę przepisać mój grzech
na ziemie obietnic
czy zdołam odkręcić
tyle skrzywionych historii
czy przejdzie koło mnie
okazja roznieceń
płomienia, który przeze mnie
prawie nie płonie
lub zniknął zupełnie
i wołać do Boga też jest na miejscu -
lecz co mu powiedzieć?
... czy żądać znów cudu jak tyle już razy?
przypierać do muru?
i jęczeć o debet
by mieć więcej sił na moje grzechy?!
i chciałbym też w tej chwili ostatniej
to nastawienie posiadać
o którym mówią
że jest „dobre” -
- - nie bać się przejścia na drugą stronę - -
i zrobić to jak najlepiej
to dziwne poczucie
zmieszania lęku ze szczęściem
dobrego lęku
z prawdziwym szczęściem
mikstury której jeszcze nie piłem
pokoju
który nie zmusza mnie
by krzyczeć i jęczeć
dlatego, kiedy do mnie podchodzą
i mówią czułe swe troski
nie wiem co mówić
i lekko uśmiechem
dziękuję za słowo
nie wiedzą, że kuszą mnie
bym zszedł z mego drzewa
i wrócił do życia
którego dzisiaj już nie chcę
że mi zadają cierpienie
zmuszają do walki
by bronić tej perły
którą dostałem
i którą tak bardzo
chciałbym by mieli
to co przeżywam
jest tak intymne
że skłamie go każde słowo
więc lepiej jest milczeć
i czekać przygody
ręka Boga
ręka Boga
ja idiota
piszę dzisiaj do potomnych
wszystkich wokół
też idiotów:
„spójrzcie teraz dobrym okiem
i nie bądźcie dziś głupcami!
i nie dajcie sobie ukraść
tej kruchości!
która was przygniata
tego braku!
który upokarza
tych złodziei!
którzy wyważają sejfy
i tych wrogów!
którzy męczą nas po nocach
och nie dajcie ukraść sobie
chorób i cierpienia!
które drapią nasze ciała
tych wypadków i tajfunów!
które psują nasze plany
rozczarowań i porażek!
które kładą was na barki
samotności i milczenia!
w których krzyczy się najgłośniej
ja idiota
piszę do was
aby ostrzec
przed utratą tej pomocy
która z Nieba
nieustannie do nas spływa
aby ostrzec
że to życie
nie jest tylko tak na „chyba?”
ja idiota
który mało pojął z życia
jeszcze mniej żył swoim życiem
nawet walczył z nim i niszczył
chce was ostrzec:
nie popełńcie tej pomyłki:
- NIE ROZPOZNAĆ Boga ręki -
samotność nocy
samotność nocy
nie można spać
bo głowa boli
i wszystko wewnątrz rozedrgane
rzuca się do ucieczki
jak jeleń
i można byłoby zniknąć
z dała od myśli
z dała od krzyku cierpień
gdzieś w Andach
gdzie nikt mnie znajdzie
zostawić wszystkich
- przecież Bóg zatroszczy się o nich?-
po nocach wracają twarze
mych wrogów najlepszych
- co z nimi się stanie?
jak pójdzie zaskakująca historia
mych dzieci?
tyle istnień które związałeś ze mną
a żona
moja mysza i żaba?
ona zna wszystkie moje ścieżki
każde rozdarcie w mym sercu
bez niej nie byłbym tym kim jestem
wysłanniczka Niebios
nie opuści tego miejsca
moje serce jest w jej sercu
uśpione
wybuchnie gdy odejdę
o Boże!
ratuj mnie Panie!
nocy tyle przede mną
i choć z ziemią pędzę ja szaleniec
w pogoni za przetrwaniem
to nos mi mówi
że wszystko pójdzie zaskakująco szybko
w złodziejskim procederze
wyważą drzwi
wybiją okna
i wejdą by zabrać wszystko
może kiedyś
lecz nie dziś - uda się im ten napad
na mój dom
zostanę tu gdzie jestem
do końca rozdając pokarm
który mi dałeś
pięć chlebów i dwie ryby
wystarczy by nakarmić każdego
zamówienie
zamówienie
zamawiam trochę słońca
w tym świecie pełnym łez
bo blisko jest już końca
- ktoś strzeli sobie w łeb
zamawiam trochę śmiechu
podskoków i oklasków
bo mało kto potrafi
wyrazić szczęścia gest
zamawiam też wariatów
co łamią poprawności
ich zaskakująca ręka
wyważa z spiżu drzwi
zamawiam również głupców
co psują wszystko wokół
i trend stabilizacji
kruszeje aż na popiół
zamawiam hałas rozmów
i rozgwar, nawet kłótnie
bo może wtedy trupom
zapragnie się przebudzić
zamawiam również tupet
i trochę bezczelności -
kto stanie i obroni
pędzących w przepaść gdzieś?
zamawiam w końcu tańce
bo blisko jest już śmierć
utrzemy diabłu nosa
i damy zbawić się
ogrodnik
ogrodnik
mego serca skurcz
odcina powoli czas
mojego istnienia
jest jak ogrodnik wiosną
chodzi wokół mego krzewu
ostrzem ścina moje pędy
i z ust wycieka kropel jęk
- gorycz która mnie otruła
wreszcie kończy drążyć
zakamarki mojej duszy
i pamiętam nie przez mgłę
wyrazisty kontur cierpień
gdy wyostrzył swe oblicze
krzyż - przyjaciel odtrącany
posyłany na wygnanie
jak najdalej z mego domu
pierwsze chwile z moją żoną
naznaczone wiatrem lęków
podtapiane rzeką łez
zimna kuchnia to nasz dom
nieustanna wojna dwojga serc
kto ma rację?
topografia naszych walk:
dom uczucia seks
fascynacje i rodzina
- kto ustąpi?
i przesunie swą granicę?
odda ziemię? straci teren?
każdy przekonany „słusznie”
spuszczał krew
i ścinał głowy
pewny, że koniecznie
trzeba „prawdą” nas obronić
ale Prawda opuszczona
postawiona przez nas kąt
umierała w lochach
pod podłogą naszych trosk
sekatorem bicia serca
ostrzem krzyża
nawałnicą zwarć rozumu
odcinałeś źródła grzechu
wybiegałem nocą zimą
na ulicę i krzyczałem:
jesteś tam? słyszysz mnie??
oszukałeś mnie!
wszystko pęka!
Ciebie nie ma
nic nie robisz!
a cierpienie jest tak wielkie
nie wytrzymam drugiej nocy
- - - powiedz coś! odezwij się!
przyszła noc następna potem
i waliłem głową w ścianę
hodowany we mnie potwór ego
wił się we mnie
zmuszał walczyć
ranić wszystkich wokół
Ty czekałeś gdzieś w ukryciu
tak bezczelnie odsunięty
z cierpliwością mnie znosiłeś
nie skreśliłeś
z listy gości
i pamiętam moje zdrady
których chciałem
moje wyuzdane oko
i przemyślne plany zniszczeń
braci którzy stali w poprzek
mych idei
moich roszczeń
moje kłamstwa i oszczerstwa
moje modły zmuszające
żeby Bóg to zrobił
czego chcę
moje manipulowanie
drwiny upokarzanie
moje dotykanie ran
cierpiących wokół
by widzieli „że są głupi”
pouczenia wymagania
i żądania uległości
moje fałszowanie faktów
aby była moja racja
pieszczot dotyk czczej mamony
i zmuszanie innych
do czynienia mojej woli
i pamiętam jak patrzyłem
zawsze z góry
że wiem wszystko
mogę karmić biedne kury
- braci którzy coś tam gdaczą
ale dzięki Bogu serce
już zaczyna bić nierówno
ostrym kłuciem przypomina
że przychodzi już ten moment
kiedy wszystko będę robić
raz ostatni
a ogrodnik
dojdzie w końcu blisko
i jednym cięciem
mnie odetnie
od tej ziemi
jej udręki gąszcza grzechów
i otworzy złote drzwi
które kiedyś
raz widziałem we śnie
jeszcze chwila
uderzenie serca
w nim tęsknota
za Tym
który mnie ukochał
świętość
świętość
piękne
niesamowite
było całe życie moje
zaskakujące
i piękne
dyrygent wybijał delikatnie kwantami
takty przemijania
drzewa co roku kwitły
coraz bardziej pewne siebie
rosły miasta
wulkany wybuchały
i moje istnienie
gdzieś po cichu
szukało odpowiedzi:
dlaczego pojawiłem się tutaj?
dziś gdy wyciągają ze mnie siły
grawitacja i choroby
nie mogę wejść na szczyt wieży
by zobaczyć całe miasto z lotu ptaka
i panować
dziś raczej proszę i szukam pomocy
by podnieść walizkę
pełną koniecznego świata
dziś raczej dziękuję
że ktoś sypnął odrobiną życzliwości
i dał mi chwilę ulgi
od trosk
i zasypiając i budząc się
układam sensowność wszystkiego
w jedną niepowtarzalną
przygodę
to piękno życia
nie ma końca
i wylewa się szepcząc
tajemnicze słowo:
świętość
do końca
do końca
jest tyle rzeczy do zrobienia
przed moja prywatną śmiercią
że kalendarz pęka w szwach
a zegar musi dzielić sekundy na pół
każdy sen nie może trwać za długo
bo skradnie mi twój uśmiech
i poranny wschód słońca
o który kiedyś nie dbałem
wysyłam ekspedycje ratunkowe
serc które skrzywdziłem
twarzy które wykrzywiłem
historii którą zagmatwałem
ostatnia prosta jest najważniejsza
tu rozegra się finisz -
chciałbym dobiec
i wykrzyknąć proklamacje:
udało się!
krzyk
krzyk
z dnia na dzień nadciągają fale
coraz silniej zatapiają nasz świat
jego i ją walczących o przetrwanie
podtapiają ich tęsknotę szczęścia
a miłość rozbijają o zęby skał
ta burza, która nadciąga
ten huragan który rzuci się na nas
za niewielkich kilka chwil
nie ominie
nie oszczędzi
nie daruje
i przejdzie...
co ocaleje? co zostanie z nas? i z tego świata?
ta kobieta i ten mężczyzna
liczyli że im się uda
że będą patrzeć na radość swych dzieci
że wiśnie zakwitną i jabłonie
i urodzą owoc soczysty i słodki
że zbudują dom
a w nim ognisko kominka
wystuka iskrami czas wspólnych wieczorów
ale ich tęsknoty
szybko podcięli starsi i „doświadczeni”
zmusili do zdrady i prostytucji
popchnęli ku przepaści
w którą sami wpadają
Boże! dlaczego mnie ocaliłeś?
kim jestem, że mi się udało?
i wypełnia mnie wdzięczny oddech
a serce wyrywa się
by zdążyć wyprzedzić smierć
i dotrzeć do nich
i ich uratować
i liczę na to
że ten świat
w ostatnich swych konwulsjach
przed unicestwieniem
wyda kosmiczny okrzyk:
patrzcie! jak oni się kochają!
i zmieni nagle swój kierunek
i rwącym potokiem
wleje się do Nieba
zawalcz o mnie
zawalcz o mnie
zawalcz o mnie Kochany!
nie pozwól mi zginąć
ziemia pod nogami chwieje się
i zapada
a ja czuję że ulata ze mnie pewność
i wszystko staje się kruche
zawalcz o mnie o moją rodzinę!
nie zostaw mnie na rogu ulicy
ale wciągnij mnie w swój
słodki zaułek
gdzie nikt nie chodzi
gdzie usłyszę Twoje:
kocham cię
dzisiaj wystarczy mi tyle co mam
ale znam siebie
że mogę jutro uciec
jak płochy ptak
płaczę po nocach i cicho wzdycham
byś mnie nie opuścił
zawalcz o mnie Kochany!
by cierpienie nie zmiażdżyło mnie
gdy wychyli się nagle
zza słodkiego krzaka bzu
bym był spokojny
i czekał cierpliwie na Twe nadejście
archeologia wszechświata
archeologia wszechświata (*)
co zrobiłeś nam Albercie?!
zakrzywiłeś czasoprzestrzeń
i już wiem
że nic w mym życiu
nie jest proste
zagęszczenie naszych ciał
urodziło grawitację
och nie byle jaką siłę przyciągania
- i nie uciekniemy od niej!
będzie mnie ścigała stale
w każdym kącie mego życia
chciałem uciec i przed Tobą
schować się w altanie
grzesznych planów
ale konstelacja mej rodziny
i mych braci
naruszała ciągle pole stabilizacji
i marszczyła gładki wizerunek
wybijała mnie z ucieczki
w obszar samotności
wymyśliłem sobie świat
prawa rozmieszczenie kształt
ale fluktuacja defektywności
otaczających zewsząd ludzi
nie wyraziła zgody
by zatracić się w tym świecie
naruszała wszystkie
linie granic
i najświętszy mój porządek
jestem również wdzięczny ci wszechświecie
że posłusznie wszedłeś
w szkielet stałych
określonych przez Eyvind’a
z dokładnością zegarmistrza
i pokorą polnej trawy
że nie zatrzymałeś szalonego tańca
wirowania i wybuchów
wyznaczonych tak dokładnie od początku
dzięki twojej uległości
mogę istnieć
skakać chodzić
śmiać się
słyszeć mówić
i przeminąć tak powoli
że wystarczy czasu
aby zbłądzić i powrócić
w sam raz przed finałem
określonym w księdze życia
dzięki ci Albercie, Maxsie i Wernerze
Nielsie i Erneście i Erwinie
za oddane lata życia
aby odkryć ten cień tajemnicy
jakim pyłem jestem w tej ogromnej
zwariowanej
sztuce stworzeń
a jak wielka jest ta Miłość
która mnie w niej umieściła
obroniła
i znalazła
i na koniec też zbawiła
- - - - - - - - - - - - - - - - -
(*)
Przytaczane osoby to: Albert Einsstein, Eyvin Wichmann, Max Palnck, Werner Heisenberg, Niels Bohr, Ernest Rutherford, Erwin Schrödinger
Albert Enstain odkrył, że istnieje czwarty wymiar a tę strukturę przestrzeni i czasu nazwał czasoprzestrzenią. Odkrył również, że zagęszczenia materii przyczyniają się do zakrzywienia tej czasoprzestrzeni, co jest przyczyną, iż tak naprawdę prosta w ujęciu Euklidesowym (znana z lekcji w szkole) nie istnieje. W rzeczywistości istnieją proste jaką opisuje geometria Łobaczewskiego-Bolyoia, obce dla naszej intuicji, która została tak wykształtowana przez pokolenia poprzednie.
Odnoszę te zasady rządzące wszechświatem do relacji między ludźmi, którzy mnie otaczają, którzy też mnie "przyciągają".
Konstelacja, czyli układ, rozmieszczenie, obiektów astronomicznych, jest dokładne. Nie istniałby inny układ, aby nasz wszechświat był taki, jaki jest w całej swej rozciągłości.
Podobnie jest również z ludźmi - układ, konstelacja ludzi jest dokładnie "dopasowana" przez Boga, aby mnie wyrwać ze stabilizacji, naruszyć stan agonii w jakiej znajduje się człowiek, gdy żyje dla siebie. Nawiązuję tu do podobieństwa do fal grawitacyjnych, które powodują zmarszczki w czasoprzestrzeni, "psują gładkość", która jest wyrazem ideału.
Fluktuacja, czyli odchylenie od wartości średniej (np. rozmieszczenia materii we wszechświecie, narusza pole grawitacyjne), tutaj użyte w kontekście, rozmieszczenia osób wokół mnie w moim życiu, co narusza porządek, jaki mam, moją stabilizację i drobnomieszczaństwo.
Eyvin Wichmann wyselekcjonował ze wszystkich stałych fizycznych, sześć, które jeśli były nieznacznie inne, taki wszechświat, a w nim i człowiek, nie istniałby. Nie byłby tak zwarty i stabilny jak dziś. A i człowiek w nim nie byłby w stanie istnieć. Do tych stałych zalicza się: stałą struktury subtelnej, stosunek masy elektronu do masy protonu, stałą grawitacyjną, stałą oddziaływań słabych, stosunek masy elektronu do masy mionu oraz stałą oddziaływań silnych.
Kiedy piszę o początku, mam na myśli prapoczątek przed erą Planck'a (era Planck'a to czas istnienia wszechświata od momentu "zero" do chwili 10-43 sekundy, kiedy to nadane zostały parametry początkowe całego wszechświata, jak również i nas, mających udział w tej rzeczywistości.
Uległość czy pokora wszechświata polega na tym, że jest wierny narzuconym parametrom początkowym oraz stałym i w pewnym sensie jest im posłuszny.
tajemnica
tajemnica
te momenty gdy pukasz do mych drzwi
i wchodzisz z zaskakującym wyrazem twarzy
gdy poruszasz dłonią i wszystko unosi się
i wirując robisz zamieszanie i bałagan
te chwile gdy wybiegasz i wybijasz mi z dłoni
argumenty, przekonania i osłabiasz pewność
dotykasz miejsc bolesnych bez znieczulenia
i dajesz pić do ust kielich goryczy
te wydarzenia które przez Ciebie kaleczą serce
i zapach cierpienia wsiąka w każdą koszulę
którą chciałbym przykryć wstydliwe myśli
krzywdzące gesty, mój grzech
a Ty jakby nigdy nic rujnujesz prawie wszystko
podchodzisz, kładziesz palec na ustach
i całujesz mnie namiętnie z nutą bólu
naciągając strunę do granic wytrzymałości
to Ty mój niespodziewany gościu
co masz na imię Krzyż
i wielu prosi Ciebie: odejdź, nie dręcz nas
albo krzyczy: nie chcemy cię znać, zabieraj się stąd!
a ja odkryłem Twą dobrą intencję i czułą troskę
Twe miłujące zainteresowanie mą prawdziwą udręką duszy
i zobaczyłem Twe prawdziwe oblicze
z wyrazem pragnienia uratowania mnie
i przestałem opierać się i bronić
uciekać i walczyć z Tobą
Twój pocałunek pamietam długo
Twe kroki rozpoznaje nawet w hałasie świata
a pamiątki z Twych spotkań skrzętnie zbieram
w złotym sekretniku mej duszy
nie chcę mówić innym o spotkaniach z Tobą
bo wyśmieją moje zakochanie
okrzykną wariatem i będą zmuszali
bym nie spotykał się z Tobą
ukradną mi Ciebie
a ja stracę wszystkie Twe klejnoty
ale mym przyjaciołom nocą uchylę rąbka tajemnicy
i wyznam me szczęście że Cię poznałem
opiekunie mojej ścieżki do Życia
przynaglenie
przynaglenie
gdy co dzień słucham wyznań
szukających wyjścia
udręczonych i zagubionych
to porzucam tęsknotę
by siąść i odpocząć
to mówię do siebie:
jutro przyjdzie może na to czas...
dziś jęk i skowyt
schwytanych w sidła i pułapki
prowadzi mnie po zaułkach
labiryntu życia
przypominam sobie dzień po dniu
swe cierpienie samotności
szamotaninę uwięzionego serca
w gęstwinie udawania i kłamstw
i głuchy krzyk do Boga
którego się bałem
ciągłą ucieczkę przed sobą
strategie potyczek o racje
cały ten zgiełk i pertraktacje
o granice i zasady
rozpoznaję w ich jęku swój jęk
a pamiętam ścieżkę którą mnie wyprowadziłeś -
muszę im o tym powiedzieć!
dopóki skrzyżowane są nasze istnienia
i mogę jeszcze mówić
wiem
że każdy dzień jest na wagę złota
bo jutro zostawią wszystko
jeśli nie ogłoszę im dziś Miłość
która chce ich uratować
taniec dla żony
taniec dla żony
jestem ci winny moja kochana
taniec
od Pragi do Szczecina
od Bouillon do Tallinna
od wieczora do rana
kochana
na parkiecie elegancko
z tangiem i twistem
przez walce
i nostalgię
zaprawione orkiestrą bałkańską
i długim szalem
pierścionkiem z turkusem
i wyznaniem z klękaniem
jestem ci winny
za twą cierpliwość
znoszenia mych grzechów
i wierność po zdradach
za troskę
i codzienne wybaczanie
nie kochałem cię tak
jak kocha się ukochaną
ale szorstko i twardo
niewiele czułości
zachwytów i pieszczot
moja miłość koślawa
nie była ciebie warta
prześliczna kobieto
podaj dziś twą małą dłoń
i daj się porwać
na taniec z pierścionkiem
na parkiet
by słychać było twe kroki
i echo wszystkich przeżytych lat
w zapachu konwalii
i z polnym skowronkiem
pertraktacje
pertraktacje
wybaw mnie Kyriosie od gehenny wiecznej
nie pozwól mi zrobić kroku
bym wpadł w przepaść
pełną mroku
i daj bym nie czuł się
pewny siebie
i z okiem czujnym
zasypiał każdej nocy
i myślał o Niebie
wyprowadziłeś mnie na zachód
tam na obczyźnie
pertraktowałeś ze mną
warunki wyroku śmierci
spadł on na mnie jak płowy sęp
bez anonsu swej wizyty
ścisnął serce i gardło do połowy
Kyriosie wybaw mnie dziś od drżenia
przed tajemniczą ścieżką
scenariusza twej sztuki
ostatecznego mego przeistoczenia
a strach przytrzymaj jak psa na smyczy
by nie porwał mi pewności
o Twej miłości
która niech zlepi się ze mną i zmiesza
by nikt nie oddzielił mnie
od Niej
Kyriosie mego istnienia
adventus
adventus
w te dni gdy zima
studzi chłodem
wysokie amplitudy cząstek
i wiesz że już naszedł moment owinąć szalem
ciepłą szyję
i czujesz już że nadejście
zmian jest nieuchronne
że skończył się czas
wytchnienia ciepłej bryzy
a ktoś pokrywa sekundy
szklistym mrozem...
wtedy...
czuwaj bo przyjdzie nagle
jak cichy złodziej
i zabierze wszystko
co należy do Niego
bo zaśpisz tak, jak przed rokiem
wtedy
siądź wieczorem
i czekaj
bo wejdzie bez pukania
jak po rozpadzie plutonu
przeniknie w s z y s t k o
wyświetli ci film
który znałeś z życia
zobaczysz siebie
i nie uciekniesz
gdy ujrzysz łzy
zmęczonych tobą
i krew wobec której
przeszedłeś obojętnie
lecz nie rozpaczaj
bo przyszedł cię uratować
rozpoznaj w Nim
windykatora udręczenia -
sprzymierzeńca
i Jego dobry oddech
w którym odpoczniesz
i jeśli nie uciekniesz
albo nie będziesz się bronił...
to spotkasz Tęsknotę
której szukałeś
a serce nie zakończy
przelewania słodyczy napoju miłości