Sekret XVI: Casta et Meretrix
Pietà, El Greco 1585, na obrazie Jan apostoł, Maria matka Jezusa i Maria z Magdalii, Philadelphia Museum of Art
Sekret szesnasty
Casta et Meretrix
(łac. Czysty i nierządnica)
„Dawid zasięgnął wiadomości o tej kobiecie. Powiedziano mu: «To jest Batszeba, córka Eliama, żona Uriasza Chetyty». Wysłał więc Dawid posłańców, by ją sprowadzili. A gdy przyszła do niego, spał z nią. A ona oczyściła się od swej nieczystości i wróciła do domu. Kobieta ta poczęła, posłała więc, by dać znać Dawidowi: «Jestem brzemienna»”.
2 Sm 11,3-5
”(Dawid) w liście (do Jojaba), napisał: «Postawcie Uriasza tam, gdzie walka będzie najbardziej zażarta, potem odstąpicie go, aby został ugodzony i zginął»”
2 Sm 11,15
„Król Dawid przybył do Bachurim. A oto wyszedł stamtąd pewien człowiek. Był on z rodziny należącej do domu Saula. Nazywał się Szimei, syn Gery. Posuwając się naprzód, przeklinał i obrzucał kamieniami Dawida oraz wszystkie sługi króla Dawida, chociaż był z nim po prawej i po lewej stronie cały lud i wszyscy bohaterowie. Szimei przeklinając wołał w ten sposób: «Precz, precz, krwawy człowieku i niegodziwcze! Na ciebie Pan zrzucił odpowiedzialność za krew rodziny Saula, w miejsce którego zostałeś królem. Królestwo twoje oddał Pan w ręce Absaloma, twojego syna. Teraz ty sam jesteś w utrapieniu, bo jesteś człowiekiem krwawym». Odezwał się do króla Abiszaj, syn Serui: «Dlaczego ten zdechły pies przeklina pana mego, króla? Pozwól, że podejdę i utnę mu głowę». Król odpowiedział: «Co ja mam z wami zrobić, synowie Serui? Jeżeli on przeklina, to dlatego, że Pan mu powiedział: "Przeklinaj Dawida!" Któż w takim razie może mówić: "Czemu to robisz?"» Potem zwrócił się Dawid do Abiszaja i do wszystkich swoich sług: «Mój własny syn, który wyszedł z wnętrzności moich, nastaje na moje życie. Cóż dopiero ten Beniaminita? Pozostawcie go w spokoju, niech przeklina, gdyż Pan mu na to pozwolił. Może wejrzy Pan na moje utrapienie i odpłaci mi dobrem za to dzisiejsze przekleństwo». I tak Dawid posuwał się naprzód wraz ze swymi ludźmi. Szimei natomiast szedł zboczem wzniesienia obok i przeklinał, ciskając kamieniami i rzucając ziemią.”
2 Sm 16,5-13
Do wieku 17-18 lat, gdy myślałem i mówiłem o Kościele, to wtedy postrzegałem Go jako zgromadzenie dwóch rodzajów ludzi. Pierwsi, to duchowieństwo. W moich oczach byli to ludzie święci, co znaczyło dla mnie tyle, co bezgrzeszni. To byli ci, którzy umieli nie grzeszyć i na pewno będą zbawieni. Natomiast reszta tego ludu to ci, którym nie udało się żyć bez grzechu i muszą się spowiadać. Moje grzechy męczyły mnie. Największy wyrzut na moim sumieniu nosiłem z powodu upadków na tle seksualnym. Sądziłem siebie, gorszyłem się sobą. Nosiłem nieustanny lęk, że będę przez to potępiony, bo „nie daję rady i upadam”. Byłem przerażony swoim wnętrzem. Z nikim nie dzieliłem się tym, co wewnątrz przeżywałem. Spaliłbym się ze wstydu, gdyby wyszło to na jaw. To był jeden z powodów dla których chciałem „być księdzem”. Uważałem, że wtedy przestanę grzeszyć i będzie to dla mnie gwarancją mojego zbawienia. Zauważyłem, że święci, to prawie sami papieże, biskupi i księża. To, że świecki zostawał świętym, traktowałem jako coś nadzwyczajnego, nienormalnego, bardzo rzadkiego, niedościgłego dla mnie – dla mnie, który byłem człowiekiem o brudnym sercu. Sprawiam tylko pozory świętości, myśląc: „Może nikt nie zauważy moich grzechów i uda mi się zbawić...”.
Nie byłem w stanie pogodzić w sobie świętości i grzechu. Kiedy czytałem historie świętych, wówczas po ich „nawróceniu”, skończyło się ich grzeszenie i żyli już w stanie „bezgrzeszności”. Tak często byli opisywani w żywotach świętych. Wszyscy naokoło mówili mi: „Pilnuj się! Pracuj nad sobą! Nie grzesz! Jeśli kochasz Pana Jezusa, to czemu grzeszysz?!”. Dlatego Kościołem dla mnie byli wszyscy duchowni, a chodziłem do „tego kościoła”, by u „jego stóp”, oczyszczać swoją duszę przez wszystkie praktyki rytualno-modlitewne. Im więcej czasu na to poświęcałem, im częściej „usuwałem brudy z mej duszy w konfesjonale”, to jest bardziej prawdopodobne, że może uda mi się zostać zbawionym. O świętości nawet nie myślałem. Po wysłuchaniu setek kazań na mszach, stało się dla mnie oczywiste, że świętość jest rzeczywistością poza granicami moich możliwości. Słowo prezbitera po Ewangelii słusznie wtedy nazywano kazaniem, bo za każdym razem „kazał” mi on, bym przestał grzeszyć. Kazał mi, bym się w końcu wziął za siebie, bo inaczej czeka mnie piekło. Kościół był dla mnie miejscem przeznaczonym dla ludzi, którzy nie grzeszą. Więc ukrywałem swe grzechy z lęku, że zostanę usunięty z Kościoła, gdy ktoś się dowie jaki naprawdę jestem. Żyłem w ciągłym napięciu i strachu. „Pracowałem nad sobą” i nie udawało się. Przyjmowałem komunię świętokradczo, bo nie chciałem, by inni zobaczyli, że grzeszę. Wtedy po Eucharystii od razu rodzice by mnie zapytali: „Co ty zrobiłeś, że nie poszedłeś do komunii?”
Pewnego razu usłyszałem, że każdy w Kościele może być świętym. Coś poruszyło się w moim sercu i chciałem, by mi się udało osiągnąć świętość. Później obejrzałem film o świętym Franciszku, w którym przed śmiercią bał się, że może zostać potępiony. Doznałem poważnego zamieszania wewnętrznego. Nie mogłem pogodzić tych dwóch rzeczywistości: świętości i grzechu. Dlaczego tak to przeżywałem? Bo wszędzie dookoła wbito mi do głowy, że święty oznacza bezgrzeszny, że Kościół tworzą ludzie bezgrzeszni. Kiedyś dotarło do mnie, że również o Abrahamie, Jakubie, Dawidzie, mówi się, że są świętymi. Nie mogłem tego pojąć, że Abraham, który miał dwie żony, czy Jakub który kłamał, albo Dawid, który cudzołożył i był zabójcą - są świętymi. A fakt, że Franciszek przed śmiercią ma lęki, przed potępieniem (wnioskowałem, że musiał po „swym nawróceniu”, znowu zgrzeszyć), rozwalał we mnie pojęcie świętości, jakie otrzymałem od „ludzi Kościoła” . Nawet powiedziałem raz jakiemuś prezbiterowi, że chciałbym być tak święty jak Piotr Apostoł. Wybił mi to szybko z głowy, mówiąc: „To niemożliwe, Piotr to Piotr, był tylko jeden taki człowiek, niemożliwe byś był jak on”. I w ten sposób podciął mi skrzydła i zdmuchnął pragnienie. Wróciło ono, ale dopiera za kilkanaście lat. Usłyszałem o świętości powtórnie, gdy poddałem się wtajemniczeniu w dojrzałą Wiarę, czyli zacząłem kroczyć Drogą Neokatechumenalną. Tam zaprezentowano mi różnicę między poganinem a chrześcijaninem w następujący sposób. Wchodzę do kawiarni i widzę przy jednym stoliku siedzącego poganina, a przy drugim chrześcijanina. Podchodzę do poganina i mówię: „Ty to jesteś nadęty bufon, człowiek pyszny!” Wtedy wstaje ten człowiek i z oburzeniem mówi podniesionym głosem: „Co ty sobie myślisz!? Znasz mnie?? Jak możesz być tak bezczelny! Chodzę co tydzień do kościoła. Idź sobie stąd sobie i oczerniaj mnie!”. Następnie kieruję się do drugiego siedzącego. Nazywa się on dla ułatwienia Franciszek i pochodzi z Asyżu. Mówię do niego z pogardą: „Z ciebie to jest kanalia! Egoista, egocentryk!”. Wtedy Franciszek podnosi wzrok i pyta: „Skąd mnie znasz? Masz dobre oko, tak, tak, ale nie wiesz wszystkiego. Jest ze mną gorzej niż myślisz.” Przez ten prosty obraz, Bóg zburzył wtedy wszystkie moje błędne przekonania na temat fałszywej świętości! Długo musiałem czekać, słuchając słowa - dzień za dniem, tydzień za tygodniem - zanim trochę pojąłem czym jest prawdziwa świętość, a co za tym idzie, czym jest również Kościół. Mniej więcej po dwudziestu latach dałem się Bogu obezwładnić Jego Miłosierdziu. Odkryłem, że świętość, to nie bezgrzeszność, ale ODDZIELENIE od tego świata.
Co oznacza to „oddzielenie” od świata? Na czym ono polega? Czy chodzi o to, by nie zadawać się z tymi, którzy są poza Kościołem? Czy należy zawęzić swoje relacje tylko do braci chrześcijan? Albo patrzeć na „tamtych” z góry, jako gorszych? Nawet intuicyjnie czułem, że nie o to chodzi. Bo jak można wtedy głosić ludziom Dobrą Nowinę? Z powyższą mentalnością opartej na świętości jako bezgrzeszności, nie jest nikt w stanie ogłosić Dobrą Nowinę, a jeżeli już nawet głosi, to słuchacz od razu czuje, że jest sądzony.
Casta et meretrix (łac. czysty i nierządnica, prostytutka) - w taki sposób nazywa Kościół Ambroży, biskup Mediolanu. Znał on Kościół, w którym normalną bramą wejścia do Ciała Chrystusa, był wieloletni katechumenat z etapami wtajemniczeń i skrutyniów, z rytami inicjacji w Wiarę. Dlaczego w tak - można rzec, skandaliczny sposób - mówi Ambroży o Oblubienicy Chrystusa, jaką jest Ecclesia? Czy odpowiada to rzeczywistości? Czy tylko jest to zabieg literacki?
Bardzo trudno to pojąć, dopóki nie przeżyje się tę rzeczywistość na własnej skórze. W jaki sposób można to przeżyć? Jak dojść, by tak „przeżywać siebie”, „przeżywać innych braci”, by tak „przeżywać Kościół”?
Moja trudność polegała na tym, że otrzymałem całkiem inny wizerunek Kościoła - powiedziałbym - splamiony moralizmami, klerykalizmem, triumfalizmem, woluntaryzmem, rozbujaną religijnością rytualną (zewnętrzną). Niestety, serce Dobrej Nowiny w natłoku tak ogromnego ciśnienia mentalności obcej pierwotnemu duchowi chrześcijaństwa, ledwo we mnie biło. Czasem nawet przestawało bić, biczowane przez „policjantów «ortodoksyjności»„ która naprawdę nie była ortodoksyjnością, ale bronieniem stanu rzeczy („bo tak się robi”) i lęku przed zmianą („tyle lat działało, po co zmieniać”). Całkiem niesłusznie nabyte zwyczaje i myślenie nazywano Tradycją. Owszem, może to była tradycja, ale nie Tradycja. Tradycją Kościoła jest Ambroży z Mediolanu, Jan Chryzostom, Cyprian z Kartaginy i wielu innych, których Kościół ogłosił Ojcami Kościoła, którzy zapisali wiele katechez i homilii wtajemniczających w Wiarę, dawanych podczas katechumenatu i w okresie po Zanurzeniu (Chrzcie). Poradnik duszpasterski Kościoła to nic innego, jak Dzieje Apostolskie (Dokonania Wysłanników). Oczywiście Kościół przez wieki zmieniał swe oblicze i musiał odnaleźć się w nowych warunkach społecznych przemian. Dostosowywał narzędzia do epoki, ale zawsze punktem wyjścia powinno być Jego doświadczenie pierwotnych narodzin, które wtedy z ogniem wybuchało na arenie różnorakich prześladowań.
Bardzo trudno pojąć, iż ja jestem jednocześnie „czysty” i jednocześnie jestem „prostytutką”. Bóg dał mi tego doświadczyć i tego doświadczenia do dziś bronię w sobie, aby go nie utracić.
Najpierw otworzono mi oczy na moje grzechy. Co więcej zacząłem przeżywać swoją idolatrię pieniądza i dzieci, pracy i swego rozumu, idolatrię wszystkiego, co mnie otacza jako „prostytucję”. Powie ktoś: „Jak to? Co ty gadasz za bzdury? Kto tu jest prostytutką!” Żeby to zobaczyć, musiałem wcześniej doświadczyć Miłosierdzia Ojca do mnie - to tego, który niszczy Jego dzieła. Posmakować Miłosierdzia, tego przyjęcia do Siebie mnie, który odrzucam miłość Boga. Tak naprawdę Jedyną, do której zostałem stworzony.
W jaki sposób odrzucałem tę Miłość? Sprzedawałem swoje życie - czas, pieniądze, rzeczy, ludzi - by otrzymać: trochę przyjemności, dowartościowania, tryumfu. Mówi się, „tracę czas, życie, pieniądze”, że „tracę ludzi”. Komu sprzedawałem to wszystko? Gdy otwarto mi oczy, to zacząłem dostrzegać wroga, nieustannie okradającego mnie ze wszystkiego. Gdy dostawałem odrobine przyjemności, wpadając w grzech seksualności, kradł mi moją godność. Czułem się wtedy nikim i odrzucałem obrzydzenie do siebie. Przy okazji obdzierał mnie z wrażliwości i delikatności. Gdy dostawałem gratyfikację ze zdobycia pieniędzy dla siebie i gromadziłem dobra, to wyłupywał mi powoli oczy. I wtedy coraz rzadziej dostrzegałem cierpiących, znikała bezinteresowność i traciłem czas na walkę o kasę, za cenę utraty relacji z tymi, którzy żyli obok mnie. Składałem na ofiarę wszystko po kolei, by czuć się napełnionym jakąś dziwną przyjemnością. Niestety wygasała ona szybko i znów trzeba było ruszać do boju, nierzadko taranując i depcząc innych. A nie ma w tym żadnej przesady! Ilu cierpiało przeze mnie!? Ilu zgorszyło się mną?!
A Bóg pomagał mi zrobić następny krok. Zacząłem widzieć, że wokół każdej mojej pożądliwości ktoś się kręci, jakaś niewidzialna osoba, która pieczołowicie się ukrywa, bym nie czuł się manipulowany. Abym był przekonany, że to ja stanowię o sobie i ja dokonuję wyboru. Och, biedny byłem! Bo w jaki sposób niewolnik może stanowić o sobie i decydować o tym, co chce robić? Nie byłby już niewolnikiem!
Chrystus otworzył mi oczy i zobaczyłem, że koniec końców, gdy wybieram grzech, to wchodzę w relacje ze Złym, z moim jedynym wrogiem. Oddaję mu swe życie jak prostytutka. Bo przecież jestem stworzony do kochania i bycia kochanym tylko przez Boga. Zacząłem dostrzegać tę bestię, która czyha tylko na okazję, aby dokonać gwałtu na mej duszy. Niestety, nawet wtedy, gdy to już widziałem, nie byłem w stanie przestać się prostytuować z idolami. Wtedy też zacząłem się brzydzić moimi czynami. Odkryłem, że choć nie jestem w stanie nic zmienić i się uwolnić, to jednak mogę COŚ zrobić. Mogę zacząć ogłaszać innym swoje niewolnictwo. Ujawniać swój prawdziwy stan i przestać żyć w hipokryzji. Prosić o wybaczenie i wybaczać każdemu. Dopiero wtedy, gdy po jakiś czasie moja idolatria (którą wcześniej nawet uważałem za zaletę), stała się dla mnie ciężarem, wstydem, garbem - dopiero wtedy pozwoliłem, by ktoś powolutku, powolutku odmontowywał moje powiązania z idolami. Nie stało się to nagle. Proces był tak powolny, że prawie niezauważalny. Dlaczego? Tak trudno było Bogu mnie przekonać, że wszystko inaczej wygląda, że można inaczej żyć i w ogóle, że Życie to coś innego niż to, za co wcześniej uważałem.
Jest w tym pewne podobieństwo do wyciągania ryby z morskich głębin. Ryba uważa, że nie jest możliwe żyć poza wodą. Jest przekonana, że jeśli ją wyciągnie się z wody tego świata, to umrze bardzo szybko. Nie byłem w stanie sam pokonać tego lęku. Uważałem wprost, że to jest niemożliwe i tylko niektórym poszczególnym chrześcijanom udaje się przekroczyć tę granicę. Tych nazywamy świętymi. Kiedy jednak czytałem listy Pawła, słyszałem jak pozdrawiał całe wspólnoty, nazywając je wspólnotą świętych. I musiał pojawić się koło mnie Wysłannik Boga, mój katechista, który wyciągając mnie z głębin morza mojej idolatrii, innymi słowy – prostytucji - pokazał mi Nowy Świat, Nowe Życie. Nauczył mnie oddychać w tym Nowym Świecie. Nauczył mnie patrzeć, słuchać i chodzić. Przez niego Bóg dał mi odwagę i bezkompromisowość, by walczyć codziennie z przeciwnikiem, którego zacząłem coraz częściej rozpoznawać.
Świętość, do której zaprosił mnie Bóg, polega na tym, że daje mi wciąż przeżywać życie w sposób, który nie ma NIC wspólnego z tamtym, starym życiem. Zostałem przez Boga ODDZIELONY od mentalności tego świata, od korzystania z reakcji i rozwiązań, jakie proponował wcześniej. Ten świat manipulowany przez jadowitego Węża, zmuszał mnie do robienia tego, czego nie chciałem robić.
Nie straciłem swojej kruchości, skłonności do prostytucji z idolami. Ale jeśli chcę Żyć, to każdego dnia od rana, musze dostarczać moim duchowym płucom tlenu Prawdy. Tym tlenem, pokarmem jest przede wszystkim szukanie Woli Boga i wchodzenie w Nią. Modlimy się codziennie: „chleba naszego nadprzyrodzonego dawaj nam na każdy dzień”. Ten chleb nadprzyrodzony, to pokarm, który nigdy nie ginie – jest nim Jego Święta Wola. Abym mógł zrealizować Plan Boga potrzebuję Słowa, Liturgii Wspólnoty - bez tych posiłków nie mam siły, by wejść w Jego Święty Plan, by nie uciekać od Krzyża. Jeśli odkryję Jego sens, to Krzyż zawsze nadaje smak życiu i nie stracę z oczu Chrystusa.
W tym długim procesie niezastąpieni są moi wrogowie. To ci, którzy atakowali i atakują nieprzerwanie moje grzechy. Przez nich Bóg chce mi ujawnić jakie naprawdę jest moje wnętrze. Chce wybić mnie z koleiny, w którą wcisnął mnie demon. Dlatego błogosławieni ci, którzy mnie prześladują, okradają, atakują, nawet używając przemocy - za tymi i wszystkimi innymi stoi Bóg. I mam nadzieję, że uda się temu Artyście dokończyć dzieła zrobienia ze mnie świętego. Tego, który jest oddzielony od tego świata. Choć jestem wciąż słaby i zdolny do prostytucji, to wiem: gdzie się znajduję, kim jestem, dokąd zmierzam i jak dać się uratować od wiecznego potępienia.
obroń mnie
_____________________________________________
gdy noc nadchodzi
i cienie znikają
światła już nie widać
demony się budzą
i chcą mi zabrać
nadzieję
szukają miejsca
gdzie mam wątpliwość
czy kochasz mnie
i tylko pewność
że nie zostawisz
mnie tu samego
daje mi przeżyć
i czekać do rana
i krzyczeć
obroń mnie
obroń mnie
jeszcze raz
obroń mnie