Sekret XVIII: Owca Zagubiona

Piotr Wojciechowski Drukuj E-mail

 

Na zdjęciu autor, który uważa się za owcę zagubioną. Uciekał on w gąszcze dewocji, moralizmu, materializmu i klerykalizmu. Odnalazł ją Baranek Paschalny.

 

Sekret osiemnasty

 

Owca Zagubiona

 

Zbliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: «Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi». Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: «Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: "Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła". Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.”

Łk 15,1-7

 

     W całej mojej młodości życie miało odniesienie do Kościoła. We wszystkim odnosiłem do tego, co głosi Chrystus - do Ewangelii. Nie chcę przez to wyrazić, że byłem kimś lepszym. Czasem tak myślałem o sobie, ale dzięki Bogu doświadczałem wielu upadków i grzechów, które podcinały moje skrzydła pychy. Otrzymałem wizerunek Kościoła, który czuł się silny, który pękał w szwach, jak wypełniony po brzegi worek, gdzie nie miało znaczenia, że ktoś przestał przychodzić na liturgie. Gdy poruszałem ten temat znikania ludzi w kościele, otrzymywałem od proboszczów odpowiedzi typu: „to jego wybór, to nie jest moja sprawa”, „są wolni, robią co chcą”. Raz nawet, na pytanie: „co ksiądz robi wobec tych, którzy już nie przychodzą do kościoła?”, odpowiedział z uśmieszkiem na twarzy: „nie martwię się, każdy z nich przyjdzie!”. Na moje pytanie: „jak to??!”, odrzekł: „w trumnie, na swój własny pogrzeb”.

 

     Dręczyła mnie ta odpowiedź wiele lat. Rosło we mnie cierpienie, że nie mam przyjaciół w poszukiwaniu oddalonych od Kościoła. Dotarło do mnie, że nie mogę liczyć na pomoc z ich strony. Oczywiście, zdarzali się pojedynczy prezbiterzy, którzy mieli innego ducha i byli wsparciem w głoszeniu oddalonym Dobrej Nowiny. Ale to była częstokroć kropla w morzu, wobec krzyku tej rzeszy, która z jakiś względów straciła łączność z Kościołem.

 

     Po pewnym czasie, gdy Bóg mnie odnalazł i zacząłem Wtajemniczenie do Wiary dojrzałej, zrodziła się we mnie ogromna gorliwość, by ta Wiadomość, która uratowała moje życie, dotarła do każdego. Zapał ten wypływał z wdzięczności za zainteresowanie Boga moim cierpieniem i wyprowadzaniem mnie z ciemności. Nie było dla mnie problemem, że spałem po 3-4 godziny, że miałem rodzinę, że pracowałem, że musiałem z tak małej ilości pieniędzy, ponosić różnorakie koszty finansowe, że rezygnowałem z odpoczynku, z kariery naukowej czy pasji muzycznych - nie było problemu. Wdzięczność Chrystusowi, który był zaangażowany w reanimację mego małżeństwa, była tak duża, że dodawała mi skrzydeł i odwagi do wchodzenia w misję.

 

     Upokorzenia? Odrzucenie? Choroby? Brak czasu? To nie przeszkody, ale wyzwania, by wychodzić ze schematów i kwadratowego myślenia. To zachęty, by nie zatrzymać się. Dzięki grzechom, chodziłem po ziemi. Dzięki wdzięczności rozpalającej me serce, chodziłem po wodzie. Uszczypliwości, kpiny i krytyka, wobec mego zapału, nie zgasiły płomienia, jaki zagrzewał mnie do oddania życia dla Miłości, która uratowała moje małżeństwo i moją rodzinę. I mimo że przybyło mi lat, a ubyło włosów i zębów, wciąż żyje we mnie ta świeżość i młodość tamtej wdzięczności.

 

     Dziś, gdy budynki kościelne pustoszeją z miesiąca na miesiąc, a ludzi przestają interesować sakramenty - chrzest, bierzmowanie czy ślub - niestety wciąż żyje podobny duch w parafiach. Czasem opłaty, które trzeba ponieść, prowadząc parafię, przyciskają proboszcza do ściany i „szuka” sposobów, by przywołać parafian do kościoła. Ale to nie można nazwać ewangelizacją. To zwykłe zabiegi marketingowe. Nie zostawiają one w duszy śladu życia, śladu zapłodnienia Dobrą Nowiną. Dziś jest już ostanie moment, dawno po ostatnim dzwonku, gdy można uratować cokolwiek.

 

     Musiałem przejść przez lata zmiany myślenia, łamania schematów. Szczególnie ten najgłębiej zatruwający serce - sukces! Pamiętam proboszcza, który poprosił o otwarcie w swojej parafii Drogi Wtajemniczenia Chrześcijańskiego dla dorosłych. Zawiązała się Wspólnota 30 osób, a on mówi do mnie: „nie wiem czy to ma sens? Tak mało ludzi...” Innym razem, gdy szukaliśmy prezbitera na Eucharystię naszej wspólnoty, to jeden z nich wyraził się: „musi być was dwunastu, jak będzie mniej, to nie robię Eucharystii”.

 

     Duch sukcesu, ilości, czasem megalomani, to pokusa a zarazem trucizna, która niszczy Kościół. Duch szukania efektów i sukcesu, nie ma nic wspólnego z Duchem Boga. Pytałem: „a gdyby to twoja matka chciała wrócić do Kościoła, po swym hedonistycznym stylu życia, to nie zrobiłbyś wiele, nie stracił wiele, by ją uratować? Nie wydał pieniędzy, nie stracił czasu 6 tygodni życia i dla jej jednej nie głosił Zbawienia?”.

 

     Jeździliśmy z żoną czternaście sezonów, za każdym razem przez okresy dwóch miesięcy, po dwieście kilometrów, by głosić Dobrą Nowinę w innym mieście, a „efekt” końcowy to kilkanaście ludzi, którym Bóg uratował życie. Czy to mało? Czy było warto? Czy się opłacało? Co z tego miałem? Skąd mieliśmy te siły? Tę determinację? Niektórzy mi mówili: „szkoda waszej pracy, waszych wysiłków, idźcie tam, gdzie przyjdzie więcej ludzi”, a jeden proboszcz dał nam znać, że po prostu szkoda prądu na światło, szkoda pieniędzy na tych kilkunastu ludzi. Czy można tym ludziom powiedzieć, że Kościół ich kocha? Że czeka na nich? Że są mile widziani?

 

     Moje dzieci były świadkami postaw takich proboszczów i musieliśmy z żoną się nagimnastykować, żeby egzorcyzmować ich sądy. Usprawiedliwialiśmy tych prezbiterów na różne sposoby. Dawaliśmy im słowo tłumaczące ten stan mentalności duchowieństwa. Ale fakty są faktami - tylko szczątkową grupę księży czy świeckich, interesuje szukanie JEDNEJ zagubionej owcy. Nieekonomiczność jest gorsząca i skandaliczna dla wielu. Jeśli ktoś nie zmierzył się poważnie z idolem pieniądza i rozumu, nie jest w stanie oddać życie dla takiego „idiotyzmu”.

 

     Co dało mi wolność i dyspozycyjność, by tracić życie dla Chrystusa, głosząc innym Życie Wieczne? Katechumenat. Jego etapy wtajemniczenia odblokowały lęki, dały wolność w relacji do rzeczy i planów. Ukazały moją tragedię i mogłem zrozumieć tragedię innych. Pojąłem, że nie mogę czekać, siedzieć w swym fotelu, gdy obok giną ludzie zdążając w tym kierunku co ja kiedyś - do piekła.

 

     Co stało się że ludzie w Kościele stracili nieekonomiczną duchowość misyjności? Stracili dyspozycyjność w korygowaniu czy rezygnowaniu ze swoich planów? Że dziś wielką rzadkością jest inwestowanie czasu, pieniędzy, życia, jednym słowem wszystkiego, by puścić w ruch talent słowa zbawienia do tych, którzy nas nie lubią, prześladują i praktykują anty-chrześcijaństwo? Co się stało, że nie chcemy iść po śladach Ducha Chrystusa, który szuka upokorzeń i broni OSTATNIEGO MIEJSCA, jako miejsca honorowego? Ci się stało?!

 

     Ochrzczeni zachłysnęli się profitami, jakie mogą zyskać, będąc chrześcijanami. Profitem może być wszystko, zaczynając od pieniądza, idąc przez afekty, szacunek, władzę, kończąc na pragnieniu sukcesu. To pragnienie triumfowania obezwładniło naszą dyspozycyjność na umieranie dla jednej owcy.

 

     O pokusie sukcesu i do czego prowadzi taka duchowość, mówi papież Franciszek w Adhortacji Evangelii Gaudium:

82. „Problemem nie zawsze jest nadmiar aktywności, lecz przede wszystkim działalność przeżywana źle, bez odpowiedniej motywacji, bez duchowości przenikającej działanie i czyniącej je upragnionym. Sprawia to, że obowiązki męczą ponad granice rozsądku, a czasem prowadzą do choroby. Nie chodzi o pełen pogody trud, lecz o trud uciążliwy, niedający zadowolenia i ostatecznie nieakceptowany. Ta duszpasterska acedia może mieć różne przyczyny. Niektórzy popadają w nią, ponieważ podtrzymują projekty nie do zrealizowania i nie przeżywają chętnie tego, co mogliby spokojnie robić. Inni dlatego, ponieważ nie akceptują trudnej ewolucji procesów i chcą, aby wszystko spadło z nieba. Jeszcze inni, ponieważ przywiązują się do niektórych projektów lub snów o sukcesie, podtrzymywanych swoją próżnością. Inni, ponieważ stracili realny kontakt z ludźmi w odpersonalizowanym duszpasterstwie, prowadzącym do zwracania większej uwagi na organizację niż na ludzi, tak że bardziej entuzjazmują się «planem drogi» niż samą drogą. Jeszcze inni popadają w acedię, ponieważ nie umieją czekać i chcą panować nad rytmem życia. Dzisiejsze gorączkowe pragnienie osiągnięcia natychmiastowych wyników sprawia, że zaangażowani w duszpasterstwie nie znoszą łatwo poczucia jakichś sprzeczności, widocznej porażki, krytyki, krzyża.

83. Taki kształt przybiera największe zagrożenie, jakim «jest szary pragmatyzm codziennego życia Kościoła, w którym pozornie wszystko postępuje normalnie, podczas gdy w rzeczywistości wiara się wyczerpuje i stacza w miernotę». Rozwija się psychologia grobu, która stopniowo zamienia chrześcijan w muzealne mumie”.

 

     Natomiast Benedykt XVI w „Ostatnich rozmowach”, mówi:

Prawdziwy problem Kościoła to nie ubytek jego członków, lecz zanik wiary. To wygaśnięcie świadomości chrześcijańskiej powoduje kryzys, letniość oraz oziębłość w modlitwie i liturgii, zaniedbanie misji.”

 

     Jestem Ci wdzięczny, że robiłeś tak wiele rzeczy, tylko ze względu na mnie. Że nie zbawiałeś mnie „hurtowo” ale indywidualnie. Że posyłałeś ludzi, którzy tracili życie dla mnie jednego! Że byłeś hojny i nieekonomiczny w swym ratowaniu. Że pozwalałeś, bym tyle razy Ciebie odrzucił i nie zniechęciłeś się i mnie odnalazłeś zagubionego w gęstwinie tego świata. Że nie czekałeś na mnie w budynkach kościelnych, ale przyszedłeś do mego domu w nocy, by mnie uratować.

 

 

randez vous

_____________________________________________

 

może i jestem wariatem

a wielu śmieje się ze mnie

i przekazują sobie wiadomość

tylko uważaj na niego”

nie ufaj mu, och, pilnuj się”

 

a ja i tak będę kochał Ciebie

i zrobię wszystko

by urzec Twoje serce

i będę szukał drogi

do Twego królestwa

 

zawistne oczy śledzą mnie

planują jak pozbawić

randez vous z Tobą

konstruują intrygi i pułapki

by mi nie udało się dotrzeć

do miejsca spotkania

 

może i jestem idiotą

że z taką determinacją

nie zapominam o Tobie

i wszystko położyłem na jedną kartę

nie rezygnując, w imię rozsądku

z niemożliwego

 

z wyprawy z cmentarza

aż pod sufit nieba

w danse macabre

depcząc fale moich smutków

i cierpienia

bo wiem, że wskrzesisz mnie

gdy nadejdzie „ten moment”

a wtedy okaże się

że nie poszedłem za dymem

ale za Skałą

która stała się moim fundamentem

 

może i jestem wariatem

i może idiotą

a na koniec również pośmiewiskiem

trudno -

nie zamierzam wycofać się

ale sprawdzę

jak wygląda ten świat

który wzywa mnie

a Ty w nim

 

oszczerstwa, pomówienia

wyznaczają mi ścieżkę

to znaki, że kierunek mam właściwy

że coraz bliżej są te drzwi

o których mówiłeś mi

na pierwszym spotkaniu

 

dodaj mi tylko odwagi

bym nie stracił zapału

i wytrwał do końca

i dowiódł

że szaleńcy zdobywają Niebo